Znakomity, trzymający w napięciu, wzorowo wymyślony i poprowadzony thriller, o fabularnej (nomen omen) “intensywności” bliskiej powieściom grozy (czyli w sumie gatunek typowy dla twórczości dla Deana R. Koontza). Genialny pageturner, którego lekturę ciężko przerwać choćby na chwilę.
+
Powieść zaczyna się niczym kopnięcie z półobrotu Chucka Norrisa, zanim czytelnik się rozsiądzie, zanim zacznie sobie sytuację obrazować, bohaterów poznawać, zaczyna się Rzeź…
Studentka psychologii, Chyna Shephard przybywa wraz ze swą przyjaciółką Laurą do domu jej rodziców w Napa Valley. W nocy następuje koszmar - do domu wdziera się tajemniczy morderca, który zabija wszystkich domowników z wyjątkiem Laury, którą gwałci i porywa do swego kampera.
Chynie udaje się umknąć uwadze zabójcy - najwyraźniej nie wiedział on nic o gościu. Widząc, jak psychopata zabiera z domu udręczoną Laurę, dziewczyna postanawia pomóc przyjaciółce i zakrada się do kampera. Kiedy jednak zabójca w kolejnym akcie okrucieństwa zabija Laurę, i natychmiast rusza w podróż, zamknięta w tyle pojazdu Chyna wpada w śmiertelną pułapkę…
Kiedy pojazd dociera do stacji benzynowej, dziewczynie udaje się uciec i schować za szafką. Zbrodniarz jednak jest wciąż w morderczym szale - zabija obu pracowników stacji, przed śmiercią chwaląc się im zdjęciem porwanej i więzionej przez siebie nastolatki. Kiedy odjeżdża, Chyna zostaje sama, z trupami pomordowanych i wspomnieniem twarzy udręczonej dziewczynki, którą podejrzała…
Tu trzeba powiedzieć parę słów powiedzieć o dzieciństwie naszej bohaterki. Nie było ono usłane różami, oj nie. Mała Chyna byłą wychowywana samotnie przez psychopatyczną matkę, alkoholiczkę i antysystemową “rewolucjonistkę” trzymającą wciąż z jakimiś ultra-przemocowymi, gotowymi do mordowania buntownikami przeciw systemowi. Dziewczynka była seksualnie molestowana, była też świadkiem morderstwa. Te traumatyczne przeżycia wypływają teraz z pamięci na widok zdjęcia porwanej przez mordercę nastolatki. Chyba uznaje, że nie może jej porzucić w takiej sytuacji, uznaje też, że poinformowanie policji doprowadzi do tego, że zdesperowany zbrodniarz ją zamorduje, rusza zatem, biorąc samochód i rewolwer jednego z zabitych pracowników…..w pościg (sic!)
Zbrodniarz jednak nie od tego jest sprytnym psychopatą, żeby prędzej czy później nie zorientować się, że jakaś nawiedzona laska jedzie jego śladem…..
+
Jest takie powiedzenie angielskie - “bite off more than you can chew”. To właśnie czyli “ugryzienie więcej, niż da się przełknąć” przytrafia się szwarccharakterowi “Intensywności”, seryjnemu mordercy Edglerowi Vossowi (cóż to jest za kreacja!), kiedy decyduje się na porwanie panny Chyny Shepherd.
Edgler Voss to jest taki skjorvensen, że przy nim Szczerbata Wróżka z Czerwonego Smoka zaczyna budzić sympatię - ten typ jest niczym Ramsay Bolton albo Jeoffrey Baratheon z GoT - to jest bohater, którego czytelnik kocha nienawidzić. On po prostu MUSI zdechnąć w mękach - inne wyjście nie wchodzi w rachubę. Mamy tutaj do czynienia z pewną formułą gatunkową, która musi zostać wypełniona, a Dean R. Koontz jest znakomitym rzemieślnikiem i doskonale zna wszystkie zasady i prawidła, jakimi się ta formuła rządzi, więc sprawnie, trzymając czytelnika w napięciu, prowadzi pewną ręką z punktu a do punktu b tak, by każdy czuł się zafascynowany, przejęty i na koniec zadowolony. Naprawdę czapki z głów za przejrzystość i precyzję, z jaką Koontz pisze. Wszystkie wydarzenia są tu przemyślane, starannie, z detalami opisane, trzymają w napięciu na krawędzi stołka do końca książki. Git majonez.
To, jak się “Intensywność” skończy jest zupełnie jasne po jej pierwszych, powiedzmy, 50 stronach. Mamy do czynienia z sytuacją niczym w westernie - gdzie po licznych przygodach bohaterska panna Chyna Shepherd stanie do finałowego pojedynku z głównym Złolem i, nie szczędząc wysiłków, da paskudnikowi do wiwatu. Czytamy zatem głównie po to, by dowiedzieć się, jak sobie dzielna bohaterka poradzi z wszelkimi przeciwnościami. A jako że z kolei Chyna z miejsca budzi sympatię i współczucie czytających, jak jest, że taka dobra, humanistyczna i zdeterminowana osoba poradzi sobie w każdej sytuacji. (Tak, postaci dwojga antagonistów wyszły Koontzowi po prostu genialnie. Tak, jak Chynę się uwielbia, to się Vossa nienawidzi.)
OK, może nie jest “Intensywność” thrillerem najbardziej zaskakującym - żadnych znaczących twistów fabularnych tutaj czytelnik nie uświadczy (choć jest jedna efektowna wolta w finale). Z ciekawostek - widać w drugiej części fabuły pewne podobieństwa do …. kingowskiej ”Gry Geralda” (!). Nie chcę nadto spojlerować fabuły, ale w pewnym, momencie Chyna będzie musiała, podobnie jak bohaterka Kinga, mocno sięgnąć wspomnieć swego traumatycznego dzieciństwa, by tam znaleźć siły do i poradzić sobie w kryzysowej sytuacji.
Nie, żeby się obyło całkiem bez wad (Koontz nie jest jednak Kingiem).
Przede wszystkim - jeeeronie, ależ ten facet to jest ględa! On ględzi, ględzi, ględzi i jeszcze raz ględzi! I nie rzecz w tym, że to powieść “za długa”. To nie to, nie takie kobyły rzeczony King pisuje. Niemniej King dorzuciłby do powieści kilka wątków pobocznych, dodatkowe osoby (i ich życiorysy), historię Napa Valley, lokalne wierzenia, spowodowałby, że w powieści więcej by się działo. Tymczasem u Koontza wszystko idzie jak po fabularnym, prostym sznurku, a pompuje on kolejne akapity setkami zbędnych słów, rozstrząsa wciąż i wciąż dawno już opisane zagadnienia. Nie jest to bardzo ciężkie do zniesienia, ale nieco jednak końcową ocenę obniża.
Wydaje się również, że główny motyw fabularny jest chyba o jeden most za daleko. Z całą sympatią i uznaniem dla bohaterstwa Chyny, trzeba bardzo mocno zawiesić swą niewiarę, by uwierzyć, że przypadkowa dziewczyna, zamiast pobiec na policję szlochając ze szczęścia i szoku, ruszy w pogoń za seryjnym mordercą rodem z najgorszych koszmarów. Koontz, wydaje się, zdaje sobie sprawę z tej szarży i całą powieść stara się czytelników (i samego siebie ) przekonać (aż za dużo tych flashbacków z dzieciństwa) ale niecdo końca mu się to udaje.
No i ten finałowy zrzut cukru…uch, się mdło robi, jak Tytusowi na cukrowej górze w cukrowni (to dla starszych czytelników, którzy pamiętają PRLowskie komiksy).
Niemniej to są w sumie drobne rzeczy - “Intensywność” to kapitalna powieść, znakomity thriller który nie pozwoli się odłożyć na półkę przed zakończeniem lektury. Instant classic - fani horroru - bardzo warto.
PS.
W roku 2003 roku sensację wzbudził rewelacyjny francuski film “Haute Tension” (Blady Strach) wyreżyserowany przez Alexandre Aja. No fajnie, tyle, że jest to “piracka” EKRANIZACJA “Intensywności” do której się nikt z twórców ni słowem nie przyznał! No zonk! Początek jest szokująco tożsamy - dwie dziewczyny, dom rodziców, seryjny morderca on the rampage, bohaterka która wskakuje do jego pojazdu, stacja benzynowa -, poszczególne sceny są praktycznie takie same! No, panie Aja nieładnie…
Owszem, wspaniałe Haute Tension koniec końców różni od koontzowego oryginału - Francuzi postanowili zerwać ze schematyczną fabułą i poszli na twistowego maxa (a ich twist to już jest autentico klasyk), niemniej wcześniej skorzystali z koronkowej, rzemieślniczej roboty Koontza aż zanadto, słowem się o niej nie zająkując.
Koontz zachował się elegancko i jakichś lawsuitów chyba nie składał (miałby duże szanse powodzenia), sam film jednak skrytykował za zbytnią brytalność (Haute Tension to naprawdę jeden z mocniejszych kinowych gorefestów). Mimo nagannego zachowania Aja film bardzo polecam, jest naprawdę znakomity.
PPS.
Jest też legitna kinowa wersja “Intensity”, z roku 1997. Warto dać szansę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz