Jakub Bielawski swoim "Słupnikiem" zaliczył prawdziwe wejście smoka na scenę polskiej grozy. To debiut o sile bomby atomowej, rewelacyjny, czarny jak norweski black metal zbiór opowiadań niesamowitych utrzymanych w konwencji horror weird fiction.
"Horror weird fiction" oznacza, że proza Bielawskiego spełni oczekiwania zarówno wyrafinowanych estetów współczesnego weirdu, jak i fanów mocnej, konkretnie straszącej grozy. To naprawdę rzadkie połączenie - również za to należą się autorowi ogromne brawa.
Wszystkie opowiadania składające się na zbiór połączone są ze sobą koncepcyjnie i to na paru płaszczyznach. Po pierwsze, miejsce ich akcji jest bardzo konkretnie określona - to rodzinne okolice autora - Dolny Sląsk, miasteczka u podnóża Gór Sowich czy sam Wrocław.
Po drugie, ważniejsze, to swoisty wspólny mianownik, motywy przewodnie pojawiające się w każdym z opowiadań. To przede wszystkim upiorna "czarna wata" - symbol kosmicznego Zła, łączący się z lovecraftowskim Azathothem, ślepym Bogiem wirującym w kosmicznej czerni. To również idea wielości stającej się jednością (roztapianie się indywidualności w magmie wspólnoty?), oraz wizja życia, jako chwilowej aberracji od stanu wiekuistej śmierci.
Każde opowiadanie wykorzystuje te motywy, buduje wokół nich swą fabułę, w pierwszej części książki budując nastrój grozy i przerażenia, w drugiej (od opowiadania "Zertwa" poczynając) snując mroczne wizje w nastroju apokaliptycznym.
W końcu są wszystkie teksty połączone przejmującymi opisami starości, więdnięcia i umierania - bohaterami większości tekstów są ludzie starzy, słabi i bezradni wobec nadchodzącego chaosu.
Lekturę rozpoczyna "Wielka Woda" (7/10). Od razu mamy konkretną sytuację, wielka powódź '97, odcięty od świata stary ubek, ukryta w piwnicy szafa pancerna z teczkami jego ofiar i duchy zamęczonych wyrywające się spod podłogi w przerażającej finałowej scenie. (przypomnę, że dość podobną tematykę poruszał Mariusz Wojteczek w opowiadaniu "Ludzie Jak Psy" ).
Zaraz potem jest "Wata" (9/10), doskonałe studium w makabrze. Kobieta i dwójka dzieci, które się z nią pojawiają, a rzekomo zginęły w wypadku samochodowym, mroczne rytuały na poddaszu pewnej kamienicy, potworna tajemnica ukryta za zamkniętymi drzwiami strychu. Kosmiczna groza i niezwykła świeżość pomysłu.
Wreszcie pora na "Ciemny Dom Posród Modrzewi" (10/10 !!!) - prawdziwe tour de force całego tomu. Misterna opowieść, ponownie, mimo oczywistych odwołań do Lovecrafta, imponująca oryginalnością wizji, historia ziem odzyskanych, przybywających do poniemieckich domów przesiedleńców, dwu tajemniczych sióstr (wiedźm), ich położonego na odludziu domku i zamkniętych w tym domu na głucho drzwi do przyziemia. Wspaniale wykorzystane motywy z "Szepczącego W Ciemności" oraz "Muzyki Ericha Zanna". Naprawdę - arcydzieło.
"Wieża" (7/10) jest niewiele mniej ponura i tajemnicza, zbudowana na charakterystycznych dla literatury grozy pomysłach (powrót do miejsca dzieciństwa, koszmar z młodości, ale ponownie zaskakująca swą oryginalnością, opowiadająca historię tytułowej wieży, osieroconych dzieci. Mimo niewątpliwego powabu tekst momentami jest nieco za długi, przez co zdarza mu się tracić dynamikę i zwartość
Jeszcze jeden kapitalny tekst to "Tam, Gdzie Najlepiej Się Umiera"(8/10), ponownie przyprawiony dyskretnym klimatem lovecraftowskim - wiedza, którą bohater opowiadania pozyskał w mieszkaniu pewnej wrocławskiej kamienicy jest zbyt przygniatająca, zbyt straszna, by można było z nią dalej żyć.
"Zertwa" (3/10), jedyne opowiadanie, które mi się nie spodobało, zapowiada zmianę w klimacie opowiadań. Kolejne teksty to już typowe weird fiction, z jego poetycką nieokreślonością, przewagą nastroju nad fabułą, oderwaniem od konkretu. Samotna stara kobieta w domostwie położonym na umierającej po apokalipsie ziemi u podnóża Gór Sowich, tajemnicza rzeźba Chrystusa, dwa psy (Łotry) i wizje...muflonów (sic??). Jest bardzo gęsto, momentami fascynująco, częściej jednak sternację i zagubienie w masie hermetycznych metafor i symboli.
Na szczęście zaraz nadchodzi tytułowy "Słupnik" (8/10). Klimat nie wraca już do początkowego horroru, a przechodzi w pełne grozy weirdowe post apo. I jest ponownie wspaniale. W umierającym a alternatywnej rzeczywistości Wrocławiu pojawiają się tajemnicze czarne (ebonitowe) słupy z modlącymi się na nich, siejącymi religijny terror słupnikami. Grupka bohaterów usiłuje umknąć z przerażającego miasta.
Całość wieńczy "Pani Znów Tańczy" (7/10) jeszcze jedna historia utrzymana w klimacie post apokaliptycznym i wywołująca skojarzenia chociażby z "Drogą" McCarthyego. Dwójka ludzi brnie przez umierający świat, by w finale natknąć się na tytułową "tańczącą panią".
Gdyby przyjąć, że istnieją dwie szkoły współczesnego weird fiction, jedna wywodząca się od Franza Kafki, a druga od Lovecrafta, to Bielawski zdecydowanie należy do drugiego nurtu. Jego debiutancki tom zaskakuje oryginalnością i śmiałością pomysłów, konsekwencją artystyczną, umiejętnym i bardzo twórczym nawiązywaniem do klasyki. Przede wszystkim jednak te opowiadania znakomicie straszą !
Swietny styl, z jednej strony wymaga oczywiście nieco skupienia i wysiłku, z drugiej jednak urzekający precyzją, konkretem, pozwalający mniej wprawnemu w odczytywaniu meandrów weird fiction czytelnikowi skupić uwagę na tekście i nie gubić w gęstwie symboli i metafor myśli przewodniej.
Po lekturze "Słupnika" "klaskaniem mając obrzękłe prawice" można jedynie wołać o więcej. I tutaj wspaniała wiadomość, nieocenionyVesper biegnie z wyciągniętą ręką zapowiadając jeszcze w tym roku pierwszą powieść Bielawskiego "Ćma". Nie mogę się doczekać.
Naprawdę świetna książka - gorąco polecam wszystkim wielbicielom literackiej grozy.
PS.
Odrębną pochwałę zachowałem dla wydawcy, Phantom Books - "Słupnik" wygląda znakomicie. Genialna okładka (któraś z kolei, że przypomnę Sny Umarłych 2018), zgrabny format, do tego klimatyczne, uzupełniające tekst ilustracje. Brawa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz