Na początek ważne przypomnienie - ocena 6/10 dotyczy WYŁĄCZNIE subiektywnego odczucia frajdy czytelniczej oceniającego - w żadnej zaś mierze obiektywnego znaczenia powieści dla historii literatury i gatunku. "Frankenstein" to jedna z najważniejszych książek w dziejach literatury grozy, absolutny kanon gatunku i pozycja obowiązkowa dla każdego fana, nawet jeżeli jego lektura nie należy do szczególnie łatwych czy porywających.
Historia Frankensteina niby jest znana z dziesiątek ekranizacji, ale tak naprawdę jedynie film Kennetha Branagha z 1994 zachowuje względną wierność powieści, dlatego warto zgrubnie zrekapitulować fabułę :
Victor Frankenstein (żaden tam "baron", mieszczanin z Genewy) w trakcie studiów medycznych powołuje do życia sztucznego Stwora (Shelley jest drastycznie wręcz wstrzemięźliwa w opisach szczegółów procesu "tworzenia"). Przerażony jednak brzydotą własnej kreacji porzuca ją bez opieki po czym popada na długie miesiące w chorobę umysłu.
Potwór tymczasem ucieka; zaznaje w trakcie swych wędrówek od ludzi wyłącznie odrazy i strachu wywołanych jego fizyczną szpetotą. Rozgoryczony odrzuceniem decyduje się zmusić Frankensteina do stworzenia mu "towarzyszki życia". W wypadku odmowy grozi straszliwą zemstą, wiarygodności swym groźbom dodając zbrodnią - zamordowaniem małego braciszka bohatera.
Naukowiec początkowo zgadza się na szantaż, tuż jednak przed tchnieniem życia w kolejne monstrum łamie daną obietnicę i niszczy szczątki drugiej kreatury. Gniew potwora jest straszny, pozbawia on Frankensteina wszystkich najbliższych (m.in archetypiczna scena mordu ukochanej w noc ślubu).
Frankensteinowi pozostaje jedynie zemsta...
*
Nie wiadomo, czy bardziej podziwiać genialny wręcz pomysł Shelley na powieść, płynnie łączący horror z pierwotnym science fiction, czy bardziej zgrzytać zębami na ciężki współcześnie do czytania, nabzdyczony styl, jakim powieść jest napisana. Podobno na tę nieznośną koturnowość narracji duży wpływ miały poprawki męża autorki, Percy Shelleya. Jeżeli to prawda, to nie przysłużył się on powieści. Sztywności stylu nie uzasadnia przy tym wcale epoka, w jakiej "Frankenstein" powstawał - równocześnie z nim wydane "Diable Eliksiry" E.TA. Hoffmana są napisane znacznie bardziej dynamicznie, bardziej przyjazne dla współczesnego czytelnika.
No ale jednak o znaczeniu Frankensteina w historii horroru nie przesądza jego sztywny styl a wspaniały koncept - pożywka dla setek naśladownictw, reinterpretacji, retellingów czy inspiracji (tak, "Re-Animator" Lovecrafta też się tutaj załapie). Pomysł ożywienia istoty żywej z martwej materii to kanoniczny archetyp gatunku, porównywalny znaczeniem z konceptem wypijającego krew żywych wampira. Stąd też "Frankenstein" jest, obok"Draculi", powieścią wręcz pomnikową.
Książka Shelley to jednak nie tylko efektowny shocker, zawiera ona w sobie ogromny ładunek filozofii i przemyśleń, stawia ciekawe pytania uciekając od banalnych odpowiedzi.
Przywykło się przyjmować "Frankensteina" za opowieść ostrzegającą przed zajmowaniem przez człowieka roli Boga - sztucznym tworzeniem życia. W tym sensie miałaby to być powieść "chrześcijańska". "Frankenstein" jest jednak również (a w mojej ocenie przede wszystkim) historią o odpowiedzialności (a raczej nieodpowiedzialności) Stwórcy wobec swego stworzenia.
Victor Frankenstein traktuje Stwora jak rzecz, jak zwierzątko, które się znudziło, lub które zawiodło oczekiwania swego Stwórcy. Bez żadnych skrupułów porzuca swą kreację bez opieki, traci wszelkie zainteresowanie i nie poczuwa się do jakiejkolwiek odpowiedzialności. Mało, do tego wszystkiego popycha go coś tak banalnego jak fizyczna szpetota stworzenia ! Można w tej historii odnaleźć wręcz bluźnierczą metaforę do losu człowieka, jako stworzenia Bożego (utożsamiając Stwora z ludzkością), jako wyrzut wobec Stwórcy za Jego obojętność wobec nas.
Druga myśl, którą nasuwa lektura książki Shelley, to jej, z dzisiejszej perspektywy, przerażająco wręcz niepoprawne politycznie podejście. Jedyną winą Stwora wobec społeczeństwa jest bowiem jego fizyczna brzydota. To wyłącznie ona powoduje, że napotkani ludzie boją się go, nienawidzą i traktują z wrogością. A gdzie liryzm "Pięknej I Bestii", gdzie wszystkie opowieści o potworze o złotym sercu ? Naprawdę, brutalność i bezwzględność, z jaką odrzucany jest przez wszystkich napotkanych ludzi Stwór może spowodować przypływ sympatii do niego.
Warto jednak w tym miejscu zatrzymać się i zwrócić uwagę na jeszcze jeden interesujący kontekst opowieści (który doskonale podkreślił w posłowiu Maciej Płaza). Otóż historię Potwora poznajemy z jego własnych ust. To on sam o sobie mówi, że był dobry dla napotkanych, że chciał tylko się przyjaźnić, że jest odtrącany z uwagi na brzydotę. Swą samotnością i swą krzywdą usprawiedliwia czynione przez siebie zło ("Frankenstein" jest również powieścią obrazującą założenie, zgodnie z którym za zbrodnie popełniane przez człowieka często ponosi odpowiedzialność otoczenie, w jakim się wychował). Ale przecież Victora Frankenstein przestrzega słuchacza, by nie wierzyć Stworowi, "bo to mistrz kłamstwa". I rzeczywiście, jak na przepełnioną wyłącznie poszukiwaniem dobra i spokoju istotę, Potwór reaguje wyjątkowo wręcz gwałtownie. Ne waha się przed brutalnym mordem niewinnych osób, przed szantażem i przemocą. W ostateczności można trochę zrozumieć wątpliwości, które doprowadziły Frankensteina do złamania danego Stworowi słowa i odstąpienie od powołania do życia jego towarzyszki.
"Frankensteina" po prostu TRZEBA poznać. To jest po prostu ARCY KANON literatury grozy. Warto przemęczyć się z jej przyciężkim stylem i z dziwacznie czasami meandrującą akcją. Mimo prywatnego 6/10 - bezwzględna kategoria V.S.O.P.
PS.
"Frankenstein" ekranizowany był, dosłownie, dziesiątki razy. Za najważniejsze realizacje uznać trzeba cały cykl Universalu z lat 30tych XX wieku, zapoczątkowany wspaniałym filmem Jamesa Whale ("Frankenstein"- 1931). Whale mocno zmienił fabułę, koncentrując się na wydobyciu z powieści wszystkich elementów grozy i horroru. Po połączeniu ich z estetyką ekspresjonizmu niemieckiego oraz wspaniałym aktorstwem Borisa Karloffa w roli monstrum wyszło prawdziwe arcydzieło kina grozy.
Warty uwagi jest również cykl filmowy o przygodach barona Frankensteina z lat 50tych i 60tych brytyjskiej wytwórni Hammer. Również tutaj scenariusze poszczególnych filmów niewiele korzystały z oryginalnej powieści, natomiast uwypuklona w nich jest postać cynicznego, okrutnego, gotowego w imię nauki do wszelkich zbrodni doktora Frankensteina (w rewelacyjnej interpretacji Petera Cushinga).
Fani powieści Shelley powinni zaś skierować swą uwagę jej wierną ekranizację dokonaną w roku 1994 przez Kennetha Branagha, z samym reżyserem w roli Frankensteina a Robertem de Niro - Potwora.
W zakończeniu warto też wspomnieć wspaniałe spektakle brytyjskiego National Theatre - gdzie rolami Frankensteina i Monstrum wymieniają się wspaniali aktorzy - Jimmy Lee Miller i sam Benedict Cumberbatch.
PPS.
Czytałem w genialnym wydaniu Vespera - z tłumaczeniem Macieja Płazy, jego rewelacyjnym posłowiem i dodatkami - nowelą "Wampir" Johna Polidoriego, oraz mało znaczącymi szkicami niesamowitymi Shelleya i Byrona (choć widać że opowieść Polidoriego czerpie z byronowskiego pomysłu). Jak fanom grozy wiadomo - Shelley ze swą, wówczas, kochanką Mary Godwin (później Shelley) oraz, m.in George Byron i John Polidori, spędzali wspólnie dzeszczowe lato w szwajcarskiej willi Diodati. To tam w czasie tego pobytu powstał pomiędzy zebranymi pomysł napisania "opowieści niesamowitych". Najwybitniejszym rezultatem powyższego był właśnie "Frankenstein".
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz