Chyba od powodzenia "Butch Cassidy & Sundance Kid" zaczęła się era tzw. "buddy westerns". W filmach tych mamy do czynienia z parą kontrastujących bohaterów (spokojny/zawadiaka, gaduła/milczek itp), przeżywających, z reguły w lekkiej, komediowej konwencji, rózne przygody na Dzikim Zachodzie.
Mistrzowie twórczej imitacji Włosi dorobili się własnego hitowego "buddy westernu" - "Trinity", ze znakomitą parą Terence Hill/Bud Spencer. No a jak sukces odniósł "Trinita", to posypały się i kolejne, coraz bardziej wtórne wariacje.
Jedną z takich wariacji jest "Jesse & Lester - Due Fratelli I Un posto Chiamato Trinita" z 1972 (tutaj autorzy filmu przywołali "Trinitę" jako nazwę miasteczka, w którym toczy się akcja). W rolach głównych Donald O'Brien jako spokojny, bogobojny mormon Lester i świetny Richard Harrison (nota bene sam pochodzący z mormońskiego Salt Lake City!) jako awanturnik i hulaka Jesse.
Jesse i Lester są przyrodnimi braćmi, których na początku filmu łączy tylko spadek. Pobożny Lester zamierza ze swej części wybudować mormoński kościół, podczas gdy Jesse marzy o własnym burdelu.
Dalej jest do bólu sztampowo - bójki, hazard, ciężkawe żarty, żywa ale bezsensowna i niewciągająca akcja, której osią jest nieustanne zdobywanie i tracenie pieniędzy przez obu braci. Na plus świetny Richard Harrison - prawie sobowtór Sundance Kida.
Zasadniczo odradzam - tego rodzaju przeciętne produkcje i prostacki, coraz bardziej zabijający czar opowieści z Dzikiego Zachodu, "humor" przyczyniły się do zakończenia ery spaghetti westernów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz