Kolejne spotkanie z undergroundową twórczością Adama Deki - “Jego Dziedziną Był Terror” - tym razem pora na szalone post-apo, mieszankę hard sci-fi w klimacie “Mad Maxa”, ekstremalnego horroru i czarnego niczym norweski black metal humoru. Prawdziwa dzika jazda bez trzymanki przeznaczona wyłącznie dla najbardziej zaprawionych, twardych i zdystansowanych wobec ekscesu czytelników.
Upadek komety HELIOS przyniósł Ziemi zagładę i nuklearną zimę. Cywilizacja, jak pisze autor swym jedynym i niepowtarzalnym stylem - “pełzała w szczękach postkataklizmu”, a nieliczni ocalali ludzie zgromadzili się w podziemnych enklawach. Jedną z takich enklaw jest Nowa Nadzieja. Ale nie dajmy się zwieść optymistycznej nazwie - toż to Adam Deka Novel - “lasciate ogni speranza” (porzućcie wszelką nadzieję) : życie w enklawach jest czystym horrorem, ludzie walczą brutalnie o przetrwanie, o każdy dzień życia. Brakuje jedzenia (co prowadzi do, no czyżby, kanibalizmu), a w kanałach i tunelach samotnych wędrowców pożerają gigantyczne szczuropająki. Szerzy się religia Strażnika Progu, żyjącego poza enklawą “bytu złożonego z ciemnej materii i egzystującego na równoległym do ziemskiego planie” - któremu składane są ludzkie ofiary.
Na powierzchni zamarzniętej Ziemi grasują zbrojne Dzikie Bandy rodem z Mad Maxów, które w potrzebie jedzenia (a także dla czystej radości zabijania i gwałcenia) napadają na kolejne enklawy, mordując i rabując. Jedną z takich ekip jest motocyklowe Celtyckie Komando, które przypuszcza atak na Nową Nadzieję. W ramach walk jeden z napastników przebija się do lochu, w którym drzemie (a nawet nie drzemie…) potężny komputer, mocno przypominający złowrogiego AM - Allied Mastercomputera z legendarnego opowiadania Harlana Ellisona “nie Mam Ust A Muszę Krzyczeć, który, podobnie jak ellisonowski pierwowzór, knuje swe własne, mroczne plany…
Ale naprawdę najgorsi sią Nomadzi, o absurdalnych, bombastycznych, kojarzących się z heavy metalowymi pseudonimami imionach (Gniew Egzekutor, Eon Holokaust, Legion Wyprawiciel) - neo-satanistyczne, nihilistyczne półboskie postaci, których jedynym celem istnienia jest usunięcie z powierzchni Ziemi wszelkiego życia ludzkiego i zamiana Ziemi w martwy ugór przygotowany na pojawienie się nowej cywilizacji. Jeden z takich nomadów - Grad Unicestw (no ihaaa! - to właśnie “Jego Dziedziną Był Terror”) krąży wokół murów Nowej Nadziei - to właśnie on jest Strażnikiem Progu, to jemu składają ofiary mieszkańcy enklawy (wejście do niej otacza las ukrzyżowanych ku chwale Strażnika męczenników).
Jakby jeszcze było mało grzybów w tej zupie, grupa wojowniczych, nimfomańskich (ihaaa) Amazonek - Aria Vendetta, Rezystencja i Pruderia, podąża śladami Nomadów i likwiduje jednego za drugim w “kobiecej zemście”. Nadeszła kolej na Unicestwa…
+
“Jego Dziedziną Był Terror” jest trochę jak płyta death metalowa spod znaku Cannibal Corpse, Gorefest czy (wczesnego) Carcass. Krew, flaki, postapo, makabra, abominacja, ekstrema - naprawdę świetne! Prawdziwy overload kolejnych makabrycznych i groteskowych wydarzeń i postaci, gna przed siebie w szalonym tempie, a początkowo absolutnie formulaiczna fabuła w ramach opowieści rozwija się w coraz bardziej pokręcone i szalone wątki. Po raz kolejny (po “Ludziach Krokodylach”) nic nie jest tym, czym się wydaje na początku; Deka używa schematu fabularnego tylko by wystartować opowieść ukrywającą wyrafinowane, wielopiętrowe konspiracje.
Mamy też inne charakterystyczne dla pisarstwa Deki cechy - nikt nie może być pewny swego losu, żaden plot armor nikogo przed niczym nie chroni, w każdej sekundzie, w każdej linijce może zginąć postać, która wydawała się być wiodącą, bohater powieści. George R.R. Martin wysiada.
No i ten jedyny w swoim rodzaju styl. Traktowany poważnie by się nie bronił; ponownie za nic sobie autor ma “zasady poprawnej polszczyzny” (cudzysłów celowy), gardzi jakimikolwiek ingerencjami redakcyjnymi w jego wolność twórczą, w efekcie przybierając dziwnie fascynującą, bombastyczno-poetycko-barokowo-grafomańską formę.
Jak zwykle uwagę przyciąga kapitalne undergroundowe, pełne pasji i oddania wydanie - wyklejanki okienko - po prostu śliczne.
Nie mogę szczerze polecić każdemu - brutalna, niesmaczna, groteskowo makabryczna opowieść przygodnego czytelnika może zniechęcić - ale zaprawiony fan ekstremy i w tym znajdzie sporo uciechy i czytelniczej frajdy.
PS.
Była kiedyś, przed wiekami, wspaniała gra komputerowa, post-apokaliptyczny cyperpunkowy RPG “Perihelion”. Powieść Deki, oprócz przywoływanych już konotacji z Mad Maxami czy Zelaznym przypomina duszny, absolutnie depresyjny klimat tamtej gry. No i gęsty, coraz gęściejszy plot!
PS.
Adam Deka - czy coś nowego powstaje? Nie mogę się doczekać! :-D
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz