wtorek, 8 listopada 2022

Adam Deka Ludzie Krokodyle 6/10

 Pozornie wyprawa na terytoria modnych w erze VHS włoskich horrorów kanibalistycznych,, tak naprawdę jednak gęsto zakręcone fabularnie science fiction - oczywiście z obowiązkową dawką  ekstremalnych scen gore, ale traktowaną tym razem raczej jako pikantna przyprawa dla głównej historii niż danie główne.


+


Początek jest absolutnie by the numbers. Rafał, młody naukowiec, zostaje wysłany przez swą uczelnię do Afryki, by tam zbadać owiane tajemnicą kanibalistyczne plemię Ludzi-Krokodyli.  Kiedy badacz znika śladu, odnaleźć go postanawia jego była dziewczyna, kulturystka (!) Helena. Dołącza ona do kolejnej grupy naukowej wysłanej w rejon zamieszkany przez plemię.


A teraz zaczyna się gęste :


Terytorium to stanowi punkt zapalny, na którym konkurują ze sobą służby komunistyczne i zachodnie (Deka symulując ejtisowy klimat oddaje również ówczesne podziały polityczne). Uzbrojeni przez (chyba) Czerwonych lokalesi zestrzeliwują helikopter, w którym podróżuje grupa badawcza. Polskie studentki (a wśród nich Helena) trafiają w ręce Ludzi Krokodyli. 

Nadzorujący teren wojskowi wysyłają oddział ratunkowy, mające za zadanie uratowanie naukowców (yeah - będą sceny z Predatora).


Tymczasem w obozowisku plemienia… cóż - jest undergroundowy extreme horror, jest przywołanie ducha włoskich okropieństw, to i są wypełnione groteskową makabrą sceny kanibalizmu. Ale uwaga! Nie z Kulturystką Heleną takie sztuczki! Nasza bohaterka uwalnia się z więzów, masakruje pilnującego jej ludożercę i ucieka w dżunglę. I biada każdemu, kto stanie jej na drodze! Kolejni kanibale giną rażeni mocą jej stalowych mięśni!


A naprawdę gęste robi się dopiero teraz :


Cały region zamieszkały przez Ludzi-Krokodyli jest przedmiotem zaawansowanych eksperymentów dotyczących ludzkiej świadomości, prowadzonych przez sowieckie tajne laboratorium. Helena jest efektem prac tegoż laboratorium, przygotowaną do akcji zabójczą morderczą ludzką maszyną. Jakby tego było mało, w grę zamieszany jest również kosmiczny, quasi-boski byt, zwący się Wcieleniem (ufff…już się zgubiłem, tak naprawdę).


Końcowa konfrontacja coraz bliżej, ale zaiste trudno komukolwiek będzię przeciwstawić się Bohaterskiej Mocy Super-Heleny…


+


„Ludzie Krokodyle” mogą zaskoczyć czytelnika, spodziewającego się po Adamie Dece wyłącznie ekscesu i Grand Guignolowego szaleństwa, z ogryzanymi ludzkimi kośćmi i wyrywanymy wnętrznościami w tle. Owszem, powieść zaczyna się jak regularny ejtisowy spaghetti „cannibal ferox”, jest parę scen ultraviolence, ale fabuła znienacka przechodzi w szpiegowskie sci fi przypominające prozę Briana Lumleya, przywołujące też klimat „Predatora”, „Rambo” czy „Missing In Action”. To wyraźna stylizacja na ejtisy z ich ówczesną reaganowską „walką z Czerwonymi”.


Z jednej strony detaliczne opisy kanibalistycznych tortur i orgii, stalowe mięśnie nagiej Heleny i trzask łamanych przez nią kości i zgniatanych czaszek, z drugiej zaś  dżungla, wojskowi, zwalczające się polityczne siły ery zimnej wojny, huk wybuchających granatów, warkot broni maszynowej to przypominający stary film wideo pulpowy, przygodowy miód.


A jest jeszcze to drugie, a nawet trzecie dno opowiadanej historii - tajne laboratorium, eksperymenty dotyczące ludzkiej psychiki, wątek kosmicznego bytu - jest naprawdę grubo! Nowe wątki i tropy zaczynają się w pewnym momencie tak gęsto kłebić, że warto, dosłownie, rozpisać sobie poszczególne sytuacje i plany fabularne, żeby jakkolwiek sobie to spróbować uporządkować.


Choć z drugiej strony nie jestem pewien, czy warto. „Ludzie Krokodyle” to jednak głównie pulpowy fun, undergroundowa zabawa dla czytelników obdarzonych mocnymi żołądkami i dużym poczuciem czarnego humoru, a przy tym tolerancyjnych dla rozmaitych potknięć czy błędów - powieść jest bowiem utrzymana w typowym dla Adama Deki, barokowym a rozchybotanym, nieskażonym redakcją czy korektą stylu (i.e. niewolnym od błędów - „jak Jasiu piszesz „zmrużył”, no jak?”).


Niemniej nie zaszkodziłoby jakkolwiek „podszlifować” fabułę od strony faktograficznej, tak, by wiedzieć w jakom czasie się ona toczy (przynajmniej jej „kanibalistyczny” trzon), kim są komandosi Franca, kim dwójka Polaków na misji, z jakimi „Czerwonymi” toczą oni walkę, w jakim rejonie Afryki. No ale wtedy być może nie miałoby to uroku fanowskiego zina?  Tylko dla dorosłych i tolerancyjnych wobec wszelkiego literackiego ekscesu fanów grozy.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dean R. Koontz - Północ 8/10

Whoah, ależ petarda! “Inwazja Porywaczy Ciał” spotyka “Wyspę Doktora Moreau” (oba te tropy sprytny Koontz wprost podał w powieści) czyli kol...