O jerumpajtas.....
Przy lekturze powieści „Minione Życia”
Wojciecha Barana targały mną sprzeczne emocje – przede wszystkim
dojmujące poczucie przykrości, a często gęsto gniewu,
spowodowanego tak nieudolnością warsztatową, jak i dramatycznymi
wręcz błędami rzeczowymi.
To jasne, musiał przecież kiedyś
przyjść taki moment, w którym trzeba będzie skonfrontować się z
książką bardzo, bardzo złą. Co wtedy ? Jak reagować ?
Przecież Autor poświęcił powieści mnóstwo swego czasu, zapału,
energii. Pisał w najlepszej wierze, chcąc opowiedzieć innym
pasjonującą historię. Zaangażował też w wydanie
własne środki („Minione Życia” wydane zostały przez Novae
Res, jako, jak rozumiem, tzw. „vanity” w dużej mierze
finansowane przez samego autora).
No a teraz przychodzi rozczarowany
czytelnik i pluje jadem...Naprawdę wahałem się, czy w ogóle pisać o tej książce, czy nie lepiej byłoby ją przemilczeć, ale z paru
przyczyn uznałem to za niewłaściwe.
Przede wszystkim takie jest
nas, czytelników, zadanie, by dzielić się wzajemnie odczuciami i
opiniami po lekturze. Wstrzymywanie krytyki, wbrew pozorom, wcale nie
pomoże ani książce, ani całemu rynkowi. Już Wojciech Kilar mówił
kiedyś, że wcale go złe recenzje nie gniewają – przynajmniej
mówi się o nim. Najgorzej to albo zupełna cisza, albo zdawkowe,
banalne komplementy. Być może znajdą się wielbiciele „Minionych
Żyć” (portal lubimyczytać jest ich – ku memu zaskoczeniu –
pełen) i gotowi będą bronić lubianej powieści ?
No właśnie, rozdźwięk poznawczy
między entuzjastycznymi wręcz recenzjami książki na portalu LC a
osobistym doświadczeniem był również silnym bodźcem do napisania
niniejszej opinii. ...
Ja ze swej strony po pierwsze,
korzystając z prawa czytelnika, który zapłacił za książkę, chcę
podzielić się swym zdaniem z innymi miłośnikami grozy (kupiłem
"Życia" jako horror) i, nie ukrywam, ostrzec ich przed lekturą. Po drugie, chcąc być
wiarygodnym, nie mogę pisać jedynie pochlebnych opinii (aczkolwiek
tak bym chciał), prawem kontrastu muszą przydarzyć się
doświadczenia tak niemiłe, jak lektura „Minionych Żyć”.
No cóż, nie ma co odwlekać...
Gatunkowo „Minione Życia” to jakby thriller „ezoteryczny”, troszkę w stylu, powiedzmy Dana Browna (przegiąłem...), z wątkami nadprzyrodzonymi. Jest w nim miejsce i na gangsterskie strzelaniny i na sceny rodem z horrorów.
Akcja powieści toczy się w latach
sześćdziesiątych. Początkowo w Polsce, później w NRD (?) i ZSRR (?). Pewien prywatny detektyw (sic) w
poszukiwaniu swego zaginionego syna wpada w łapy podwarszawskiego
gangu (sic !), którego szef marzy o...życiu wiecznym (sic ! sic
!!!). Zapewnić mu je mają tajemnicze arfetakty, zlokalizowane w
okolicy syberyjskiej wsi Stołeczno. Nasz detektyw swego czasu
odwiedził rzeczoną wieś i podobno znajduje się w posiadaniu
Ważnych Informacji na temat tajemnicy Stołeczna.
Bohater przy pomocy poznanej Rosjanki
ucieka gangsterom, podąża do „Niemiec” (których ? Chyba jednak
NRD) by tam w ruinach zapomnianego klasztoru znaleźć katakumby, w
których żyje grupa nieumarłych mnichów. Ich przewodnik wręcza
detektywowi Księgę, w której zapisana jest mająca miejsce w XVI
wiecznej Rosji historia Wiecznej Miłości dwojga kochanków, których
rozdzieliły śmierć i czas (tak, poznamy całą tę nudną i fatalnie napisaną opowieść).
Finał powieści rozgrywa się we
wspomnianym już Stołecznie, gdzie pośród wstających z grobów zombie i złowrogich czarownic losy detektywa i towarzyszącej mu dziewczyny łączą się z losami zmarłej przed wiekami pary – okazuje się, ze każdy z nas ma w
sobie „minione życia” przeszłych pokoleń.
Nie znajduję słów dość surowych, by odpowiednio ocenić tę książkę. Nic w niej nie działa jak należy. Słaby pierwotny pomysł, słabe prowadzenie akcji, koszmarne wręcz wykonanie – okropny styl. I do tego katastrofalne błędy merytoryczne. Zupełnie nie rozumiem, po co Autor zdecydował się na osadzenie powieści w latach 60tych – równie dobrze akcja mogłaby się toczyć współcześnie, a połowy drażniących nonsensów by się uniknęło. PRL doby Gomułki i prywatny detektyw ? Gang podwarszawski ? Amerykański milioner jeżdżący swobodnie po demoludach, kupujący w tymże PRL posiadłość, gdzie razem z grupą uzbrojonych w broń długą obwiesi urządza mafijne centrum dowodzenia ? Żeby jeszcze tylko to, ale jest gorzej. Z powieści dość jasno wynika, że na wschód od Polski leży „Rosja” (raz się Autorowi nazwa ZSRR przypomniała, ale mam wrażenie, że nie uznał on jej za oficjalną nazwę państwa), a na zachód „Niemcy”. Historyczna część powieści, tocząca się w XVI wiecznej carskiej Rosji tak samo faktograficznie fatalna. Tak nie można ! Umieszczenie fabuły powieści w przeszłości ma sens tylko wtedy, jeżeli Autor zrobi odpowiedni research i umiejętnie będzie w stanie wykorzystać historyczne realia dla uatrakcyjnienia fabuły.
Pisałem już, że styl jest fatalny,
ale to, zaiste, za mało....”Minione Życia” są chyba najgorzej
napisaną książką, jaką czytałem w życiu (a sporo ich już
było). Okropeczne, wlokące się bez końca opisy najdrobniejszych
szczegółów scenograficznych – wynikające w mojej ocenie z
niedopracowanego warsztatu literackiego, bardzo złe dialogi
(irytująca, całkowicie nienaturalna maniera nadużywania imion w
wołaczu), bardzo zła jakość tekstu, naprawdę niedopuszczalna w
komercyjnej książce. Bardzo źle.
Czy są jakieś pozytywy ? No, w
gąszczu złych rozwiązań fabularnych, w sieci źle napisanych zdań
ukrytych jest kilka zgrabnych scen – przypominające trochę dobre giallo pierwsze pojawienie upiornego mnicha, lodowata, pełna duchów, piwnica
w willi gangu, marsz żywych trupów w zakończeniu rosyjskiego
wątku, czarownica z finału – to były dobre, odpowiednio
niesamowite momenty. Niemniej to niczym krople miodu w beczce
dziegciu – całość jest zupełnie niestrawna.
Nie spodziewałem się, że przyjdzie mi pisać tak surowo. Z powodów, o których pisałem na wstępie jest mi zwyczajnie przykro – ale nie mogę ukrywać faktu, że w mojej ocenie „Minione Życia” to powieść po prostu fatalna. Zdecydowanie 1/10 – bądźcie ostrzeżeni, którzy nieopatrznie zaczniecie jej lekturę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz