wtorek, 23 maja 2017

Guy N. Smith Dzwon Śmierci 6/10

Chcąc lepiej wniknąć w "metodę twórczą" Guya Smitha przeczytałem jego poradnik "Writing Horror Fiction". W poradniku tym Guy podaje swój utra-prosty pomysł na pisanie niezliczonych powieści grozy - najpierw należy zdecydować w jakim podgatunku grozy umieścić powieść (np okultystyczny), potem wymyślić Główne Zagrożenie ( np złowrogi tybetański dzwon), potem miejsce akcji - najlepiej niewielką prawdziwą miejscowość (wtedy ciekawi opisu swego miasteczka mieszkańcy znacząco podniosą wyniki sprzedaży), wykreować kilkanaście postaci - no i potem to akcja sama się potoczy. Część bohaterów zginie, część ocaleje, a Autor powtórzy procedurę przy kolejnej książce.

"Dzwon Śmierci" jest typowym przedstawicielem guyowej taśmowej produkcji książkowej. W niewielkiej miejscowości Turbury (prawdopodobnie mowa o prawdziwej wsi Tutbury w Staffordshire) pojawia, prosto z Tybetu, tajemniczy przybysz. Wraz ze swą żoną i chińską służącą zajmuje położony na odludziu, niesamowity (efektownie przez Smitha opisany) dwór. Instaluje w przydwornej kaplicy przywieziony ze sobą tybetański dzwon i zaczyna wieczorami nim wydzwaniać.
No i to by było na tyle z konstruowania powieści. Dźwięki dzwonu straszliwie wpływają na mieszkańców Turbury, powodując u wszystkich straszne bóle głowy, fatalne samopoczucie i rozdrażnienie, a ,wraz z rozwojem akcji, doprowadzając do krawwienia z uszu, śmiertelnych wylewów krwi do mózgu, jak też aktów zbrodniczego szaleństwa.
Mieszkańcy nie potrafią się obronić przed złowrogim zagrożeniem - wezwana przez nich komisja ds hałasu stwierdza, że poziom decybeli dzwonu jest niewielki (mniejszy niż miejscowego kościoła) po czym w te pędy umyka, bowiem naukowcy również pochorowali się od upiornego dzwonienia.
Gdy grupa zdesperowanych mężczyzn usiłuje siłą wedrzeć się do dworu i zakończyć sprawę siłowo, zostaje dosłownie zmasakrowana przez działanie dzwonu.
Mnożą się kolejne zgony ofiar z zakrwawionymi uszami, a także akty terroru - gwałty i morderstwa ( najefektownieszy fabularnie moment powieści to subplot w banku w Turbury - klasyczna angielska makabra).
W końcu tajemnicę (niezbyt przekonującą - dopracowanego koncepycjnie finału powieści  recepta Smitha przecież nie zawiera) wyjaśnia syn jednej z pierwszych ofiar - w finale rodem z B-klasowych horrorów winni upiornego dzwonienia giną a kaplica wali się w płomieniach.

Największym problemem z "Dzwonem Śmierci" jest jego absolutnie over the top założenie fabularne. Trudno się pogodzić z tym, że tygodniami trająca gehenna, niosąca za sobą dziesiątki ofiar smiertelnych, falę zbrodni i szaleństwa, nie potrafiła w żaden sposób być przerwana przez władze. Że niby co - jeden pomiar decybeli i szlus ? Żadnych tymczasowych zakazów dzownienia do czasu wyjaśnienia negatywnego wpływu dźwięku na zdrowie ? Jasne, z drugiej strony takie postawienie sprawy rodzi mimowolny szacunek dla brytyjskiej praworządności i wolności (każdy ma prawo dzwonić u siebie jakkolwiek, dopóki nie udowodni mu się, że jest to szkodliwe), ale przy ogromie tragedii i makabry wykreowanej w powieści przez Smitha nie sposób nie sposób to zaakceptować.

Zakończenie, jak już pisałem, kiepsko wymyślone i mocno skrótowe, jakby termin Smitha podgonił i w te pędy zakończył powieść. Potwierdza to fakt, że zostało w niej sporo zupełnie niepozamykanych wątków (co się stało z gwałcicielem i mordercą  z początku powieści ? co z romansem bohatera  z nauczycielką ?).

Na poważnie powinno być pewnie 4/10, za pulpowy fun factor dorzucam jeszcze 2 punkty (bo nie aż tak crazy jak cykl Sabat).


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dean R. Koontz - Północ 8/10

Whoah, ależ petarda! “Inwazja Porywaczy Ciał” spotyka “Wyspę Doktora Moreau” (oba te tropy sprytny Koontz wprost podał w powieści) czyli kol...