Czytałem kiedyś o wyprawach krzyżowych, jak prymitywni, tępi Normanowie naraz zetknęli się z wyrafinowaną, wspaniałą sztuką bizantyjską.
Zabierając się za "Nie Ma Wędrowca" Wojciecha Guni czułem się podobnie do tych Normanów. Na co dzień konsument i "koneser" najniższych lotów horrorowej pulpy, miałem zmierzyć się z najbardziej artystowskim, eleganckim weird fiction. Wprawdzie pochwał w internecie było bez liku, no ale z tymi pochwałami różnie bywa.
Narrator powieści pod wpływem nieokreślonego impulsu przyjmuje posadę stróża w położonym na bezludziu tartaku, zwanym Bazą. Postać jego zmarłego poprzednika pojawia się w opowieściach współpracowników. Bohater odnajduje enigmatyczne notatki zmarłego stróża, (wątek przypominający trochę Zampano i Dom Z Liści), oraz zapis jego rozmowy z miejscowym księdzem na temat istoty cierpienia ludzkiego (tak zgrubnie to opisałem, bo się w zasadzie nie da za bardzo streścić).
Potem pora na rozmowę nowego stróża z tymże księdzem, momentami porywającą intelektualnie i artystycznie, momentami ciężką w lekturze. Dowiadujemy się w niej, ze poprzedni stróż to cierpiący na amnezję jedyny ocalały z koszmarnej czystki etnicznej, która miała miejsce w miejscu położenia Bazy podczas Wojny.
I dopiero na ostatnie kilkadziesiąt stron, kiedy to bohater wraca do skutej zimą Bazy, wybucha prawdizwy horror. Za ta jak już wybucha, to naprawdę na całego. Finał jest jednocześnie przerażający, przeraźliwie smutny i pełen niezwykłego, poetyckiego wręcz piękna.
"Nie Ma Wędrowca" to wspaniała książka. Przy czym zamykanie jej w pojęciu "horroru" jest niesprawiedliwe - owszem, w zakończeniu pojawia się horror, i to jak najpoważniej, ale NMW to zasadniczo literatura bezprzymiotnikowa, literatura przez naprawdę duże L.
Forma powieści grozy służy Autorowi do przedstawienia najgłębszych, poruszających i wymagających od czytelnika skupienia przemysleń na temat sensu cierpienia, przyczyny istnienia człowieka i relacki człowiek Bóg. Efektowny finał to nagroda dla tych "prostszych duchem" czytelników, którzy obok wyzwań intelektualno emocjonalnych pragną również porządnej odschoolowej grozy.
Nie Ma Wędrowca jest przy tym dziełem niezwykle oryginalnym. Tak, w zarysie fabuły widać wspomnienie "Dziedziny" Grabińskiego, momentami też przypomina się "Solaris" Lema, ale Autor opowiada niezwykłą, własną opowieść. Wbrew pozorom, to nie "potworność ludzkiej natury" jest jej główną myślą (choć na to naprowadzałyby wątki masakr etnicznych), a raczej, jeszcze ambitniej ,wspomniany już sens cierpienia i, najszerzej, istnienia ludzkiego.
Owszem, momentami bywa ciężko, styl Autora jest bardzo wymagający, pojawiają się masy trudnych słów i określeń, lektura jest "gęsta" niczym u Lovecrafta, a dialogi tak naprawdę nie są dialogami (faktycznie wszystkie postaci mówią prawie tym samym, wyrafinowanym, językiem), a głosami w proewadzonej przez Autora debacie
"Nie Ma Wędrowca" na długie miesiące zagości w mej pamięci. Jak słusznie pisze okładkowy blurb - to nie jest lektura, po której łatwo się otrząsnąć.
Brawo - wspaniała książka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz