wtorek, 23 listopada 2021

Krzysztof Maciejewski Album 5/10


Rozkwit polskiej grozy, mający miejsce w ostatnich latach, prowokuje, by uwagę poświęcać tylko pozycjom najnowszym i spycha do defensywy tytuły nieco starsze. To niesprawiedliwe, warto czytać również książki wydane parę lat temu, warto o nich pamiętać i o nich rozmawiać.  Dziś pora na zbiór opowiadań „Album” Krzysztofa Maciejewskiego, który ukazał się w roku 2013 w ramach serii współczesnej literatury grozy wydawnictwa FORMA i  otrzymał nagrodę im. Grabińskiego za rok 2014.


Sam Maciejewski określa styl „Albumu” jako poetyckie bizarro i jest to dość celna definicja. Bo bywa tu i poetycko i „bizarnie” - choć zwolennicy różnej maści ekstremalnych wrażeń, których czasami bizarro może dostarczyć będą zawiedzeni - naczelnym bowiem określeniem, które przychodzi na myśl podczas lektury „Albumu” jest elegancja; elegancja tak formy i treści.


Zacznijmy od warsztatu. Maciejewski pisze piękną, wyrafinowaną polszczyzną, unikając przy tym pułapki przeintelektualizowania (w którą zdarza się czasem wpaść ambitnemu weirdowi ) - książki  nie trzeba czytać  ze słownikiem wyrazów obcych. Fraza jest gładka, zgrabna, chciałoby się napisać „literacka”, bardzo przyjemna w lekturze, choć ma to tę złą stronę - że jest za mało „gatunkowo” konsekwentna, w rezultacie czasami osłabiając napięcie. Zbyt dużo zabaw słowem, znaczeniami, kontekstami powoduje, że czasami można zapomnieć, że czyta się opowiadanie fantastyczne, opowiadanie grozy; przypominają o tym tylko nagłe, efektowne błyski makabry - trochę, jakby na czarno białej, świetnie zakomponowanej fotografii ktoś chlapnął czerwonym kleksem.


Taka strategia jest użyta np. w „Głodnym Sercu”, gdzie porzucona kobieta rzuca na odchodzącego partnera klątwę skutkującą krwawym finałem; w chyba  najlepszym w całym zbiorze opowiadaniu - „Rdza I Jedwab” kobieta śmiertelnie (!) cierpliwie czeka na powrót swego ukochanego. Makabra ozdabia przewrotne opowiadanie otwierające zbiór - „Biblioteka Rąk”, opisujące „pojedynek” seryjnego mordercy z….wampirzycą, pojawia się w „Walentynce” , opowieści o porwaniu przywołującej echa „Kolekcjonera” Johna Fowlesa), w „Jingle Bells”, historii szczególnego nie-świętego Mikołaja (szaleńca-mordercy?) czy w końcu w bizarrowej humoresce „Wigilijny K”.


W uniwersum Maciejewskiego ulicami miast chodzą anioły i demony, bawiące się ludźmi niczym dzieci lalkami, plątające ich losy.  Oto  zamieszkujący pocztową skrzynkę demon tak zmienia i miesza wrzuconą do niej korespondencję, by zadać maksymalny ból i cierpienie.  W tytułowym „Albumie” anioł sprawiedliwości dosiądzie się do kawiarnianego stolika z tytułowym albumem obrazującym dobre i złe rzeczy, które popełniamy w życiu. Z kolei w „Cieniach Liści” podszepty innego „anioła” wzbudzą w pewnej kobiecie nieufność i nienawiść do męża, prowadząc do makabrycznego finału. No i jest wreszcie doskonała „Dziewczynka Z Zapałkami” - bardzo zgrabnie wymyślone, podwójnie twistowane opowiadanie, w którym Diabeł powstrzyma atak terrorystyczny dopuszczając do jeszcze większego zła.


Maciejewski w niektórych opowiadaniach opisuje utraconą miłość i tęsknotę do bliskiej osoby. Są to najbardziej romantyczne, poetyckie teksty w zbiorze. Niestety, czasami ich poetyckość wychodzi na złe, wydaje się wymuszona i pretensjonalna („Haiku Orfeusza”, „Pakt Z Pierrotem”, „Arytmia Chimery”), ale to nie one stanowią największy problem „Albumu”. W pewnym momencie bowiem, na wysokości jakichś 2/3 zbioru, naprawdę coś mocno siada i do końca nie potrafi powstać. 

Zaczyna się  od  wydumanego, donikąd nie zmierzającego opowiadania „Megalol’arte” w którym bohater wpada na trop konspiracji, ukrytej w liczbach i wykresach. Każdy kolejny tekst stanowił rozczarowanie, zawodząc dziwnymi,  nieudanymi pomysłami. Najgorzej zaś wypadły dwa opowiadania „humorystyczne” : „Śmierdząca Inwazja” i „Marcowe Zombie”.  Jeżeli żenują was opowiadania o pierdzeniu, no to jest właśnie ten moment…


Z „Albumem” jest trochę jak z fasolkami różnych smaków. Jedzone pojedynczo mogą być pyszne lub paskudne, wrzucone pełną garścią du ust przybiorą dość smak zunifikowany, dość przyjemny, choć niewyróżniający się specjalnie.  Piękny język, erudycja, konteksty kulturowe,  elegancja treści (no, z drobnymi wyjątkami), dla pikanterii przyprawiona szczyptą makabry  Lektura nie wstrząśnie nikim, ale  to dobrze spędzony czas.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dean R. Koontz - Północ 8/10

Whoah, ależ petarda! “Inwazja Porywaczy Ciał” spotyka “Wyspę Doktora Moreau” (oba te tropy sprytny Koontz wprost podał w powieści) czyli kol...