Połączenie przygodowej powieści podróżniczej z przerażającym horrorem, wspaniała opowieść - o ludzkiej pasji, która gna odkrywców wciąż przed siebie, o nikłości człowieka wobec ogromu przyrody, a w końcu o złu, które potrafi urodzić się w mroku ludzkich dusz. Książka absolutna - brak słów na wyrażenie zachwytu!
+
Zima 1847. Dwa okręty badawcze brytyjskiej marynarki, HMS „Terror” i HMS „Erebus” od roku tkwią zamarznięte na dalekiej północy Kanady, na wodach Oceanu Lodowatego. Oba statki są zgniecione naporem mas lodowych, kończą się zapasy - węgiel do ogrzewania, rum do picia a przede wszystkim jedzenie. Wśród marynarzy szerzy się szkorbut. A na domiar złego w mrokach arktycznej nocy czai się Potwór, co jakiś czas atakujący i mordujący uczestników wyprawy.
Dalsze bezczynne trwanie przyniesie nieuchronną zagładę i śmierć wszystkich marynarzy - komandor Crozier, który przejął dowodzenie po tym, jak, podczas jednego z ataków monstrum zginął głównodowodzący komandor Franklin, musi podjąć ciężką decyzję. Trzeba opuścić okręty i forsownym marszem ruszyć ku oddalonemu o tysiące mil brzegowi Kanady, w nadziei, że spławne latem rzeki pozwolą dotrzeć to zamieszkałych terenów, na których możliwe będzie zdobycie jakiegoś pożywienia.
Z każdym dniem słabsi, z każdym dniem głodniejsi, wędrowcy wyruszają w podróż. Czekają na nich arktyczny mróz, koszmarnie najeżona spiętrzonymi zwałami lodu droga, szerzący się coraz silniej szkorbut i zatrucia pokarmowe, oraz skradający się w ślad za ludźmi Potwór…
+
„Terror” przypomina nieco genialnego „Moby Dicka” Hermanna Melville; to taka brutalna wariacja tej powieści, dostosowana do emocji i klimatu XXI wieku, powieść wielekroć straszniejsza ale równie piękna i równie romantyczna. Podobnie jak w pierwowzorze ludzie mierzą się z mocami przyrody, świadomi swej nikłości w obliczu jej ogromu, symbolizowanego przez nadnaturalne monstrum.
O ile jednak w „Moby Dicku” tli się promyk nadziei, finał niesie ślad nadziei dla znękanego czytelnika, o tyle najbardziej dojmującym uczuciem podczas lektury „Terroru” jest przygniatająca świadomość klęski. Tragiczne lody wyprawy Johna Franklina to fakt historyczny, jej wyruszenie i późniejsze zaginięcie są powszechnie znane, przez co każdy czytelnik powieści po prostu WIE, że nikt z uczestników wyprawy nie przeżyje, że sytuacja jest absolutnie beznadziejna. Mimo, że bohaterowie walczą z przeciwnościami, działają się, miotają w aktywności, to wszystko na nic, na wszystkich czeka śmierć (podobna sytuacja miała miejsce w „Ruinach” Scotta Smitha, tam jednak dotyczyło to tylko czwórki podróżników, w „Terrorze” umrze ponad 150 osób!).
Nie sposób sobie zadać pytania, co ludzi pcha do takich wysiłków, wyrzeczeń i cierpień. Bo już pal sześć tragiczny finał wyprawy - przecież wyruszając na nią wszyscy mieli pełną świadomość czekających ich trudów i niebezpieczeństw. Czy jest to to samo uczucie, które każe himalaistom zdobywać kolejne szczyty, „coś zdobyć”?
W „Terrorze” Simmons zawarł doskonałe studia charakterów, dające nieco odpowiedzi na tak zadane pytanie. Można poznać motywacje kierujące komandorem Franklinem i komandorem Crozierem, cała masę znakomicie wykreowanych i prowadzonych przez powieść postaci drugoplanowych .. a chyba najbardziej zapadnie w pamięć niezwykła historia lodomistrza Blanky’ego; jego walka z potworem, pogoda ducha w obliczu coraz bardziej pogarszającego się zdrowia, genialny, wstrząsający koniec.
Pamiętać trzeba, że „Terror” obok warstwy przygodowo-podróżniczej, jest również pełnoprawnym powieścią grozy. Co ciekawe, elementy gatunkowego horroru, paradoksalnie, łagodzą napięcie, przenosząc historię ze sfery prawdziwego koszmaru w obszar literackiej fikcji. Niemniej sceny grozy zrealizowane są nadzwyczaj efektownie. Ataków Potwora jest sporo, każdy przerażający i szarpiący nerwy. Nawet kiedy ustają, napięcie wciąż narasta, tężejące w mrokach polarnej nocy. W pewnym momencie zaś grozę nadnaturalną, fantastyczną, zastępuje mrok czający się na dnie ludzkich dusz. Wspaniała lektura.
Nienaganny jest, charakterystyczny dla twórczości Simmonsa research, wszystkie te mrożące (sic!) krew w żyłach, boleśnie drobiazgowe opisy, ani chwili przy tym nie nudzące.
Mimo oczywistego finału Simmons ma dla czytelnika spore niespodzianki, ale tu akurat chyba niepotrzebnie. Zakończenie powieści jest najbardziej dyskusyjne. Wydaje się, że koniec rozdziału LX - dwaj marynarze zamarznięci w łodzi to byłby wstrząsający, świetny finał. A jako swoista coda, epilog - następowałaby eskimoska legenda o Tuunbaqu. Niemniej nawet kontrowersyjny, stanowczo za długi finał nie zmienia ogólnego zachwytu i najwyższych not.
Obłędnie dobra lektura, od której nie sposób się oderwać, mimo, wydaje się - oczywistego zakończenia. Gigantyczne czytanie (dosłownie!, to wielka objętościowo książka). ale strony same znikają w oczach. Najlepszy Simmons, nie na to tamto. Nokaut, totalny instant classic nowoczesnego horroru.
PS.
Powstał oczywiście (no chyba że - TAKA historia!) serial (jest na Prime Video). Również jst znakomity, choć, jednak, od powieści wyraźnie słabszy. Musiało tak być, narracja filmowa uniemożliwia wprowadzenie takiego porządku i ładu w opowieść, jaki panuje w książce. Nieco jest też zmieniony ogólny klimat. W filmie więcej jest o okropności człowieka, w książce z kolei znacznie mroczniej wypada Tuunbaq. Za to serial zachwyca genialnymi kreacjami aktorskimi. Ciaran Hinds (John Franklin), Jared Harris (Francis Crozier), Tobias Menzies (James Fitzjames) no i obłędny Adam Nagaitis (Cornelius Hickey). Ależ to się ogląda!
PPS.
Czasami wydaje się, że głupota ludzka nie ma granic. Serial „Terror” doczekał się….drugiego sezonu! Sic! No jak? Przecież, sorry, wszyscy zginęli! Ta opowieść jest skończona! A jednak - po prostu nakręcono zupełnie inną historię (mniejsza z tym, czy dobrą), z akcją toczącą się w Japonii, a nazwa statku z części pierwszej została zwykłym „terrorem” przez małe „t”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz