Brett Easton Ellis. American Psycho. 7/10
„Wilk Z Wall Street” spotyka „Dziewczynę Z Sąsiedztwa” (i gore porno spod znaku markiza de Sade). Ktokolwiek zna tę historię wyłącznie z popularnego filmu, niech się poczuje ostrzeżony - literacki oryginał „American Psycho” to dzika i nieokiełznana bestia, przy której hollywoodzka adaptacja (nb. bardzo dobry film ) wygląda niczym kino familijne.
+
Patrick Bateman jest znakomicie zarabiającym „wilkiem z Wall Street”. Dzikim japiszonem z symbolizującą jego status materialny platynową kartą American Express, którą płaci ogromne pieniądze za kupowane dobra konsumpcyjne : markowe ubrania (na których tle ma prawdziwą obsesję), markowe meble, luksusowe gadżety, obiady w eleganckich restauracjach i całonocne narkotyczno alkoholowe biby.
Patrick ma luksusowe, elegancko wyposażone mieszkanie, w którym słucha popu i rocka (jego ulubione zespoły to późny Genesis, Whitney Houston i Huey Lewis) oraz ogląda pornosy i horrory. Patrick ma też luksusowe, elegancko wyposażone biuro w firmie Pierce&Pierce (trudno jednak uznać, by się w nim ciężko zaharowywał) a w tym biurze podkochującą się w nim asystentkę Jean.
Świat Batemana zaludniają tacy sami jak on młodzi, piękni i bogaci yuppies, ubrani w najbardziej wyrafinowane, modne stroje i ... podobni do siebie niczym klony (o KAŻDYM ze swych znajomych Patrick mówi „Poznałem go po charakterystycznym dla niego wyglądzie. Zaczesane do tyłu włosy, szelki i rogowe okulary”). Wspólnie krążą oni w obłąkanym, nieustannie migającym niczym kolorowy teledysk reklamowy wirze „social life’u” - siłowni, lunchów, kolacji, romansów i narkotykowych imprez.
W tym dziko pulsującym świecie, w którym cały czas poświęcany jest obsesyjnej dbałości o wygląd zewnętrzny, wyjściem ze znajomymi na lunche, wieczorne obiady i nocne imprezy, czasami w niektórych zaczyna coś pękać.
Patrick zaczyna pogrążać się w swoistym stanie wyobcowania od otaczającego go świata, zaczyna miewać luki w pamięci (odkrywa np. na swych ubraniach dziwne „brązowe” plamy); zaczyna też, napędzany oglądanymi filmami pornograficznymi i horrorami, rozmyślać o ekstremalnej przemocy (jego ulubiony film to „Świadek Mino Woli” Briana De Palmy ze słynną sceną przewiercania dziewczyny wielkim świdrem).
Bateman stopniowo zaczyna przechodzić do realizacji swych fantazji. Noszonym przy sobie nożem rzeźnickim brutalnie rani i oślepia przygodnie spotkanego żebraka, organizuje sadystyczne orgie z udziałem zamówionych prostytutek, które torturuje za pieniądze, w końcu morduje irytującego go odnoszonymi sukcesami znajomego maklera.
Od tego momentu nakręca się spirala przemocy. W mieszkaniu zamordowanego, do którego klucze posiada, Patrick organizuje kolejne seanse wyuzdanego seksu i przemocy, kończące się opisywanymi z kliniczną precyzją i dokładnością scenami tortur i mordów kolejnych dziewczyn.
Pewnego dnia coś pęka i Bateman rusza w miasto w dzikim szale i morduje kilka przygodnie spotkanych osób. Gdy wydaje się, że to już koniec jego drogi, wita go, jakby nigdy nic, kolejny dzień...
+
„American Psycho”, wydany na początku krzyczących lat dziewięćdziesiątych spowodował spory skandal obyczajowy. Targetowana jako „mainstreamowa” powieść wzbudziła gigantyczne oburzenie opisami ekstremalnej, pornograficznej przemocy. Protestowały głównie feministki, zaszokowane przedmiotowym i arcybrutalnym (dosłownie i w przenośni) traktowaniem kobiet w powieści. Oburzenie było tak wielkie, że wydawnictwo, z którym Ellis miał podpisaną umowę wydawniczą, zerwało tę umowę, godząc się nawet z utratą wypłaconej już autorowi pokaźnej zaliczki (zdaje się że 300.000 $). A, jak wo w życiu bywa, strata jednego jest zyskiem drugiego...w ciągu 48 godzin książkę kupiła konkurencja. (Podobny skandal wybuchł parę lat później w Polsce, u nas protestowała naturalnie kato-prawica spod znaku ówczesnego ZChN, takiego prosto-PiSu).
„American Psycho”, mimo, że, jak wspomniałem, traktowany często jako tytuł przynależny literaturze wysokiej, znakomicie odnalazł się jako gatunkowy horror, łączący w sobie aż trzy nurty „nowej grozy” powstającej na początku najntisów na gruzach „złotej ery”. Jest przede wszystkim „American Psycho” oczywiście ponurym mrocznym thrillerem z grasującym w nim sadystycznym (to określenie nie oddaje istoty sprawy, naprawdę...) mordercą, udanie konkurując w tej mierze z np. „Milczeniem Owiec”.
Ale książka jest też, na skutek hiperrealizmu opisów „wyczynów” bohatera, czystej krwi horrorem ekstremalnym, a niczym nie ustępując (a nawet momentami przewyższając) okrucieństwa znane z np. powieści Jacka Ketchuma czy Edwarda Lee. Jej lektura to jak zabawa z prądem, co jakiś czas kopie z całej mocy.
Jest też w końcu (i tu pewnie odrobina zaskoczenia) bardzo szczególnym rodzajem....weird fiction, Tak, Ellis poszukuje tej samej prawdy o kondycji człowieka, o sensie istnienia, co weird, podobnie konfrontuje swego bohatera z przerażającą pustką czającą się za blichtrem współczesnego świata. Tyle że w miejsce smutnych poematów prozą charakterystycznych dla estetyki weirdu Ellis bombarduje zmysły czytelnika pornograficznym teledyskiem reklamowym.
Technika narracyjna przypomina trochę właśnie teledysk (albo serial w rodzaju „Rodzinki”) - w miejsce tradycyjnie prowadzonej fabuły mamy szereg luźno powiązanych ze sobą, niezależnych scen, które razem tworzą migotliwy kolaż.
Przy całej masie okropności „American Psycho” jest też książką szalenie zabawną. To, dodatkowo, groteska, jawna kpina z reaganomiki, z turbokapitalizmu, z dzikiego konsumpcjonizmu (warto zwrócić uwagę na nieustannie pojawiające się w tle symboliczne postaci bezdomnych żebraków i nieustające odwołania do musicalu „Nędznicy”). Z dzisiejszej perspektywy do łez też rozśmieszy....Donald Trump (!!! - TEN Donald Trump), będący ucieleśnieniem wszelkich marzeń i ideałem Patricka Batemana.
Podkreślić jednak trzeba, że „American Psycho” nie jest tylko krytyką zarabiających krocie ejtisowych japiszonów. Tutaj nie ma nic o pracoholiźmie, Patrick Bateman nic nadzwyczajnego nie robi i nie wykonuje. Tak naprawdę wywodzi się on po prostu z bardzo zamożnej nowojorskiej rodziny (jego brat nic nie robiąc ma tak samo wiele pieniędzy i wpływów). Jako że sam Ellis wywodzi się z zamożnej rodziny, „American Psycho” staje się czymś w rodzaju literackiej „Patointeligencji”.
Powieść ma jednak dwie wady. Po pierwsze, nie bardzo wiadomo, dokąd całość opowiadaniem historii zmierza, w zasadzie autor mógłby kolejne kilkaset stron wypełnić całkiem podobną treścią.
A po drugie, no właśnie, jest tego wszystkiego nieco za dużo. po kilkuset stronach kolejne obiady, kolejne „garnitury od Ermenegildo Zegny” i kolejne sadystyczne zbrodnie zaczynają nieco męczyć.
Niemniej to absolutny dynamit czytelniczy. Szalone, kontrowersyjne, oburzające a momentami zachwycające. KONIECZNIE.
PS.
Swą wściekłą agresją i brutalnym atakiem na zmysły czytelnika „American Psycho” przypomina nieco „Pieśni Maldorora” Lautreamonta. Jakoby ktoś kiedyś znalazł w jakimś antykwariacie, warto poczytać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz