sobota, 3 grudnia 2022

Joe Hill Pudełko W Kształcie Serca 8/10

 Debiut powieściowy Joe Hilla (a wiadomo, czyim synem jest Joe Hill) -  energiczny, dobrze wymyślony i znakomicie napisany horror przygodowy (bez żadnego mrugania okiem ,”zabawy konwencjami”,  i innych hamletyzowań typowych dla Taty, to miał być i jest „plain horror”), trzymająca w napięciu od pierwszej do ostatniej strony  ghost story z wyjątkowo złowrogim i zawziętym duchem w roli głównej.


+


Judas Coyne (nee Justin Cowzynski - dla potrzeb kariery muzycznej uznał, że przyda mu się „twardy” pseudonim) to starzejący się (54 lata, no ihaaa) gwiazdor ciężkiego rocka. Wielki, brodaty drab - tak pomiędzy Robem Zombie, Dave Grohlem a (chyba najbardziej) Zakkiem Wylde. 

Judas ma  ciekawą pasję - zbiera różnego typu niesamowitości (takie quirki się gwiazdorom ciężkiego rocka  przydarzają). No i pewnego dnia na portalu aukcyjnym znajduje i kupuje „garnitur należący do ducha”. Faktycznie po kilku dniach poczta dostarcza pudełko („w kształcie serca”) a w nim złożony czarny garnitur pogrzebowy. Niby nic szczególnego, gangol jak gangol, do tego brzydko cuchnący, po rzuceniu okiem na zakup Coyne oraz jego aktualna dziewczyna „Georgia” (to też pseudonim - Judas nazywa swe kolejne dziewczyny nazwą stanu, z którego pochodzą)  zostawiają ubranie porzucone na krześle.

Ale kiedy nocą Coyne łazi po domu (prostata dręczy rockmana?) natrafia na siedzącego na tymże krześle …ducha! No tak, ubrany w „przeklęty” garnitur siedzi sobie jakiś staruch z ponurą gębą. Niby nic specjalnego nie robi, tylko siedzi i się wgapia, ale doświadczenie jest do tego stopnia nieprzyjemne, że kolejnego dnia rockman, chcąc oddać niechciany zakup, dzwoni do osoby, która wystawiła garnitur na aukcji. 


A wtedy się zaczyna - w telefonie słyszy złowrogi, szalony śmiech jakiejś obcej kobiety! To nie przypadkowa była przypadkowa traksakcja, to pułapka zastawiona ba Coyne’a, by się zemścić!

Okazuje się, że to siostra poprzedniej dziewczyny Judasa. „Floryda”, po ty jak muzyk z nią zerwał, wróciła do domu rodzinnego, gdzie, popadłszy w depresję, popełniła samobójstwo. Ale jest na tym świecie sprawiedliwość! Ojciec „Florydy”, hipnotyzer Craddock McDermott postanowił wywrzeć na niegodziwcu pomstę.  Niejako „zaklął” swój garnitur pogrzebowy tak., że po śmierci został nawiedzony duchem właściciela. Teraz wystarczyło, by druga córka, znając dziwaczne hobby metalowca, sprzedała mu przeklęte ubranie, by żądny zemsty upiór mógł dorwać Judasa. 

Hipnotyczna moc upiornego dziadygi jest straszliwa; doprowadza on do samobójstwa asystenta Coyne’a, sprowadza chorobą na Georgię, na koniec zaś opętuje Judasa - zamierza jego rękami zabić dziewczynę a następnie pchnąć go do samobójstwa. Na chwilę przed tragedią, kiedy opętany rockman z nożem w ręku zamierza już dokonać zbrodni,  okazuje się, że duch ma słaby punkt  - boi się…psów (a dokładnie ich cieni - każdy pies ma taki magiczny cień obronny, my, psiarze wiemy o tym…) A tak się składa, że Judas ma parę bojowych owczarków.  Angusa i Bon (checheche, nie ze starymi metalami takie numery, Joe)  w ostatniej chwili odpędzają ducha Craddocka i zrywają czar.

Roztrzęsiony Coyne zamierza po prostu nadać garnitur na poczcie, niestety, jak się okazuje, w międzyczasie zdesperowana Georgia…spaliła cuchnące szmaty. Co było do przewidzenia „teraz to już mają zupełnie przesr….” - już się od mściwego ducha nie opędzą. A ten, prędzej czy później, doczeka chwili, kiedy muzyk straci swą psią ochronę i zaatakuje ponownie.


Judas nie chce się poddać, postanawia wspólnie z Georgią pojechać na południe, odnaleźć mściwą siostrę i jakoś wymusić na niej odczynienie uroku. Pakuje się razem z nią do swego wielkiego rockowego żubronia (cokolwiek tam miał wielkiego z napędem na cztery), wraz z nimi para psów, i ruszają w drogę. 


W jej trakcie  zaczną wychodzić na jaw kolejne tajemnice rodzinne McDermottów. Nic nie okaże się tak proste i oczywiste, jak się jawiło na początku, przeciwnie, atmosfera zgęstnieje jak żur od mrocznych obrzydliwych tajemnic.


Finałowy pojedynek mieć będzie miejsce w rodzinnym domu Florydy i Craddocka, a, jako że po drodze Judas straci swych czworonożnych bodyguardów, walka będzie ciężka…


+


Aż się chce w języku Szekspira zawołać „like father, like son”! Ależ to jest dobre! Przede wszystkim doskonały pomysł. „Pudełko” gatunkowo to jest niby „zwykłe” ghost story, ale wymyślone jest wybornie. Duch Craddocka to wyjątkowo przerażający,  jadowity i morderczy upiór, nie wystarczy mu samo „ cantervillowskie” podzwanianie przysłowiowymi łańcuchami, on łaknie szaleństwa, krwi i śmierci swych ofiar! 

Co charakterystyczne, pod tą rozrywkową powierzchnią czają się poważne tematy - dysfunkcja w rodzinie (od przemocowego domu Cowzynskich począwszy po upiorne domiszcze McDermottów), toksyczne związki, „fritzlowskie” kazirodztwo połączone z pedofilią…no, grubo.


Po drugie, pomysł jest świetnie zrealizowany. Akcja pędzi przed siebie jak w filmie sensacyjnym, przygoda goni przygodę a jump scare kolejnego jump scare’a ( w tle ciężki rock, spod znaku AC/DC czy Led Zeppelin - tak, kolejna para owczarków Judasa nazywać się będzie Robert i Jimmy…). Książka dosłownie znika w oczach, nie  sposób się oderwać od jej lektury! Nie wiem, czy lekkie pióro można przekazać w genach, ale Joe Hill pisze momentami  jak klon Ojca, i podobnie, jak świetnie czyta się powieści Kinga, tak świetnie czyta się „Pudełko”.

Doskonale wykreowane są postaci. Przede wszystkim po prostu bombowy Judas Coyne. Wielki, brodaty, taki „Stary Metal”, z rockowym piotrusiowopanowym podejściem do życia, (i związków), choć przyznać trzeba (nieco SPOJLER) że od początku wydaje się stanowczo zbyt sympatyczny jak na toksycznego luja, ponoszącego odpowiedzialność za samobójczą śmierć niezrównoważonej kobiety. Georgia jest urocza, nieszczęsna Floryda smutna, jej mściwa siostra absolutnie okropna no a sam Craddock! Co to jest za villain! To pozornie zwykły „duch” ale Mroku w nim tyle, co w najgorszych  opowiadaniach Ligottiego. Paskudny, paskudny dziad!


No, może nieco przyzgrzytuje zakończenie - taki typowy kingowski finałowy „wyrzut cukru” - gdzie wszystko dobrze się kończy a bohaterowie, choć poobijani, żyją Długo I Szczęśliwie, ale,  szczerze, to w sumie nie bardzo psuje ono smak całości. „Pudełko W Kształcie Serca” to jest naprawdę hicior, instant classic, no i przepustka do sławy dla Joe Hilla (który podobno nie chciał na plecach Sławnego Taty budować swej pozycji, stąd ten „Hill”. No, nie wiem, jakoś trudno mi uwierzyć, by nikt w wydawnictwie nie zajarzył „ej, ale to młody od Kinga napisał”).


PS.

 Ze zdumieniem konstatuję, że jeszcze nie ma filmu. To by się „samo nakręciło”. KONIECZNIE!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dean R. Koontz - Północ 8/10

Whoah, ależ petarda! “Inwazja Porywaczy Ciał” spotyka “Wyspę Doktora Moreau” (oba te tropy sprytny Koontz wprost podał w powieści) czyli kol...