Nostalgia za czasem dzieciństwa, wakacyjna przygoda, budząca dreszcze grozy tajemnica - to trzy podstawowe składniki przepysznego koktajlu, jakim są „Młodzieńcze Lata” Roberta McCammona), powieść ciesząca się ogromną i w pełni zasłużoną renomą i popularnością. Dżizzz, JAK TO JEST NAPISANE! Od lektury nie można się po prostu oderwać. Tylko… czy to na pewno jest „horror”? Bo na pierwszy rzut oka to zbyt wiele gatunkowych elementów tam się nie znajdzie.
No nic, zobaczmy bliżej :
+
Jest rok 1964, małe miasteczko Zephyr w Alabamie. Dwunastoletni Cory Mackenson lubi czasem przed szkołą pomóc swemu ojcu, który, zatrudniony w pobliskiej mleczarni, rozwozi rankami mleko mieszkańcom.
W trakcie jednego z takich objazdów Mackensonowie są świadkami dramatycznego wydarzenia; do pobliskiego jeziora wpada samochód z przywiązanym do kierownicy, zmasakrowanym trupem. Kiedy tata wskoczywszy do wody bezskutecznie usiłuje wydobyć zwłoki (samochód natychmiast tonie w głębinie), Cory obserwuje tajemniczą postać, stojącą na wzgórzu za drzewami.
Zgłoszenie sprawy lokalnej policji nie przynosi żadnych efektów. Pojazdu nie udaje się wydobyć z głębiny, nikt miejscowy nie zaginął więc, wobec braku tzw. corpus delicti policja nie uznaje sprawy za morderstwo.
Nierozwiązana tajemnica ma druzgocący wpływ na psychikę starszego Mackensona - mężczyznę dręczą narastające koszmary z martwym kierowcą w roli głównej. Cory gnębi się jego stanem, bardzo chce pomóc ojcu. Jest dla niego jasne, że tata miał rację, doszło do koszmarnej zbrodni. Co gorsza wszystko wskazuje na to, że za zbrodnię odpowiada któryś z mieszkańców idyllicznego Zephyr, ktoś, kto ukrywa przed światem swe prawdziwe oblicze, ktoś zdolny do brutalnego morderstwa. Chłopiec rozpoczyna śledztwo, a odkrycie tajemnicy nie będzie szybkie, zajmie cały rok z życia nastolatka…a właśnie przygody i wydarzenia wypełniające ten rok stanowią główną treść „Magicznych Lat”.
Książka ma strukturę zbliżoną do „Chłopów” Reymonta, zaczyna się wczesną wiosną, przechodzi później w wakacyjne lato, szkolną jesień i wreszcie w ponurą zimę, w trakcie której dojdzie wreszcie do wyjaśnienia zagadki. W tym okresie Cory wraz z grupą swych przyjaciół przeżyje rozliczne przygody : m.in. uratuje tonącego w trakcie wiosennej powodzi chłopca, da skuteczny odpór szkolnym bandziorom, odkryje zagrażający czarnej społeczności miasta spisek lokalnego Ku Klux Klanu (lata sześćdziesiąte! Alabama!), pozna przyczyny tajemniczego wypadku samochodowego, w którym zginął lokalny młodzieniec, zaprzyjaźni się z okolicznym milionerem, szaleńcem, nago spacerującym po miasteczku (to on naprowadzi go na trop, sugerując, że zbrodni dokonał ktoś, kto nie sypia nocami i… nie pije mleka - inaczej, znając poranną trasę mleczarki, zatopiłby feralny samochód o innej porze), weźmie udział w rozbiciu okolicznej bandy szulerów/bootlegerów (kapitalna, westernowa przygoda w stylu „W Samo Południe” z ClintoEastwoodowo podobnym rewolwerowcem w roli głównej) no i last but not least - w końcu wyjaśni tajemnicę zbrodni nad Jeziorem Saksońskim…
W tle zaś obserwować można zmiany obyczajowe i społeczne, rozgrywające się na południu USA w latach sześćdziesiątych XX wieku, wciąż trwające uprzedzenia i segregacja rasowa, powolny upadek małych, lokalnych biznesów pod ciężarem napierającego kapitału (przejmujący wątek ojca Cory’ego).
+
Na początku był Ray Bradbury i jego cykl „Green Town” w ramach którego powstała powieść „Jakiś Potwór Tu Nadchodzi”. Tam w pełnej krasie zaprezentowana została tak dobrze odbierana przez czytelników genialna mikstura sentymentu za minionym dzieciństwem, nastoletniej przygody i mocnego suspensu, grozy i strachu.
Potem eksplodowała popularność „E.T” (1982) oraz „kingowskiego” „Stand By Me”, a w końcu , na przestrzeni raptem paru lat, powstały trzy arcysławne, do dziś ogromnie i zasłużenie popularne powieści - w 1986 roku „To” tegoż samego Stephena Kinga a w 1991 - „Letnia Noc” Dana Simmonsa i właśnie „Magiczne Lata” Roberta McCammona.
Z tym, że o ile gatunkowe przyporządkowanie powieści Bradbury’ego, Kinga czy Simmonsa do literackiej grozy nie budzi żadnych wątpliwości to „Magiczne Lata” na pierwszy rzut oka trudno uznać za „horror”. To raczej młodzieżowa powieść przygodowa z elementami thrillera sensacyjnego (najbliżej będzie tutaj do „Ciała” Stephena Kinga, choć reprezentantom naprawdę Starej Szkoły przypomną się takie nazwiska jak Niziurski czy Nienacki). Nawet Vesper reklamując „Lata” pisał o „kryminale podszytym nutką grozy”.
No bo faktycznie, w powieści jest - dosłownie - kilka scen, które można by nazwać horrorem, a nawet w tych przypadkach nadnaturalny charakter wydarzeń jest mocno niepewny - ich narrator bowiem (sam Cory Mackenson) nie należy w tym elemencie do specjalnie wiarygodnych… (o tym dalej). A jednak… tak, „Magiczne Lata” mają ukryty w sobie element mocnej grozy, tyle że groza ta nie ma charakteru przygodowego, ona wynika z dusznego, gęstego klimatu, przypominającego lynchowskie Twin Peaks (a jeszcze bardziej film „Blue Velvet”). Małe, pozornie idylliczne miasteczko skrywa mroczne tajemnice a jeden z jego pozornie sympatycznych mieszkańców nie jest tym, kim na co dzień się wydaje - jest brutalnym, sadystycznym mordercą , zatem „nie ma już bezpiecznych miejsc na świecie”.
Właśnie utrata statusu niewinności, utrata dotycząca zarówno miasta jak i samego, dorastającego i konfrontującego się z problemami dorosłości Cory’ego stanowi siłę napędową „Magicznych Lat”
Zostawiając jednak gatunkowe definicje i rozważania na boku, najważniejsze to że „Magiczne Lata” stanowią naprawdę świetne, totalnie wciągające, niesamowite „czytadło”, od którego lektury nie sposób się wręcz oderwać, Dziżżż, JAK TO JEST NAPISANE! Lekkością frazy McCammon rzuca tu wyzwanie najlepszym powieściom samego Kinga, czytanie sprawia prawie fizyczną przyjemność. Do tego doskonale oddane tło społeczne i obyczajowe, mnóstwo ciekawych postaci, no i mnóstwo, mnóstwo przygód!
No właśnie, można „Lata” potraktować prawie jak zbiór opowiadań, gdyż każdy z rozdziałów w zasadzie stanowi samodzielną przygodę. One razem tworzą oszałamiający patchwork, wątki przeplatają się ze sobą w ogromnej opowieści, ale samo główne śledztwo, skupiające całą uwagę na początkowych stronach, później zejdzie na drugi plan i przez kolejne setki stron będzie się pojawiało bardzo rzadko, by powrócić z całą mocą dopiero w znakomitym finale.
Warto zwrócić uwagę na dość istotną różnicę pomiędzy „Latami” a pokrewnymi jej powieściami Kinga czy Simmonsa. O ile tam w centrum wydarzeń znajduje się „drużyna”, o tyle osią fabuły są losy rodziny Mackenson - mama, tata i sam Cory. Kumple są, owszem, bardzo ważni i bliscy, ale jednak nieco na drugim planie. Wynika to chyba z pierwszoosobowej narracji „Magicznych Lat” (w końcu Cory to literackie alter ego McCammona; jego sugestie, że utożsamia się z szalonym Vernonem uznaję za kokieterię).
Niemniej w „Magicznych Latach” McCammon popełnił trzy literackie faule - mimo że nic nie odejmują one radości czytania i mają niewielki wpływ na końcową ocenę powieści, to jednak trzeba o nich wspomnieć.
Pierwszy z nich to scena latania chłopaków na początku letnich wakacji. Jasne to urocza metafora dzieciństwa, ale nie jest ona nadzwyczajnie oryginalna („ET” się kłania…), a drastycznie obniża zaufanie do pozostałych opowieści Cory’ego - jak się potem przejmować jego losami i innymi przygodami, skoro wszystko może być tylko grą jego nastoletniej wyobraźni?
Drugi faul to wątek Zbója - ponownie jest zbyt blisko klonowania (tym razem „Pet Semetary” Kinga) a na dodatek fałszywie (naprawdę jak się Mocno Pomodli,to się Wszystko Dostanie?) i irytująco ckliwie.
A już największy faul to postać szalonego Vernona (doprawiona jeszcze posłowiem, w którym McCammon utożsamia się z tą postacią i skarży się, jak to w wydawnictwie nie zrozumiano początkowo „Lat”). Tenże Vernon chciał zostać pisarzem, napisał piękną opowieść o małym miasteczku i jego mieszkańcach, Źli Wydawcy wymuszając na nim dodanie wątków sensacyjnych i przygodowych, co zepsuło całą historię, doprowadziło do porażki książki a to z kolei Vernona do szaleństwa. Robercie McCammonie! (bez Saby) „Magiczne Lata” bez pieprzu, bez tego elementu sensacji, byłyby, obawiam się, mdławe!
Niemniej jeszcze raz, te „faule” nie mają żadnego znaczenia dla radości czytania i jakości książki. To absolutny kanon, lektura obowiązkowa - nikt nie pożałuje!
PS.
Nie jestem do końca przekonany do polskiego przekładu, „Magiczne Lata” na określenie mijającego dzieciństwa wydaje mi się zbyt banalne (już pominę, że w książce opisany jest jeden rok). Oryginalny tytuł, „Boy’s Life” jest znacznie bardziej uniwersalny (a przy tym zgrabnie nawiązuje do tytułu miesięcznika wychodzącego od ponad 100 lat w USA, prenumerowanego oczywiście przez Cory’ego, nb. obecnie periodyk ten nosi tytuł „Scout Life”).
PPS.
Można się nieco zdziwić, że tak wspaniała powieść nie została przeniesiona na ekran, ale z jednej strony gros uwagi przyciągnął jak zwykle Stephen King (obok „Stand By Me” są przecież aż dwie ekranizacje „Tego”), a ostatnimi laty robotę robią superpopularne netflixowe Stranger Thingsy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz