niedziela, 21 lipca 2019

Stephen King Christine 7/10

"Christine" to, jak wiadomo (w końcu książka Kinga to już klasyk współczesnego horroru) opowieść o nawiedzonym samochodzie ze skłonnościami do mordu. Pomysł  ten sam w sobie jest na tyle wątły (a momentami wręcz groteskowy), że Król musiał użyć całego swego talentu narracyjnego by historię rozbudować w pełnoprawny, całkiem udany horror obyczajowy.
+
Niepozorny nastolatek  Arnie Cunningham wbrew zdaniu rodziców i swego najbliższego przyjaciela Dennisa kupuje od dziwnego, nieprzyjemnego starucha zdezelowany, stary samochód. Od tej chwili większość swego wolnego czasu poświęca na renowację Christine (samochód ma bowiem imię). Zmienia się również charakter chłopaka, staje się on bardziej pewny siebie, ale też bardziej nerwowy i agresywny.
Pewnej nocy grupa chuliganów, wtargnąwszy do garażu, w którym parkuje Christine, zupełnie demoluje auto. Arnie początkowo jest zrozpaczony, błyskawicznie jednak, co zaskakujące, przywraca Christine do doskonałości.
Wkrótce wszyscy bandyci giną nocą w serii wypadków spowodowanych przez tajemniczy samochód. prowadzący śledztwo policjant podejrzewa zemstę Arniego, ten jednak zawsze posiada żelazne alibi, sama Christine jest zaś zupełnie nieuszkodzona.
Mnożą się niepojące zdarzenia. Leigh, dziewczyna Arniego, zaniepokojona jego rosnącą na punkcie Christine obsesją i namawiająca go do pozbycia się samochodu  mało nie umiera w trakcie przejażdżki, krztusząc się kawałkiem hamburgera, a dociekliwy policjant ginie w kolejnym wypadku samochodowym, w trakcie którego Arnie oczywiście posiada niepodważalne alibi.
Dennis i Leigh badają tajemniczą przeszłość poprzedniego właściciela Christine, odkrywając przerażające fakty...
 +
"Christine" to kolejny popis graniczącej z arogancją brawury młodego Kinga, dla którego, zdawało się, nie było tematu zbyt wątłego, by nie podjął się wyzwania zamiany go na dobry horror. Pomysł "zabójczego samochodu" nie ma sam w sobie zbyt wiele grozy; łatwo może też zamienić się niezamierzenie w parodię, jednak Kingowi udało się jakoś go obronić, "rozsmarować" niczym mały kawałek masła na wielkiej pajdzie chleba. Pocieszna w sumie stara landara, z groteskową mocą "samoodnawiania" się dostała dla wzmocnienia efektu ponurą i niesamowitą historię, gnijący odór śmierci i garść nawiedzających ją duchów Do tego doszła jeszcze parę mocnych scen, fala brutalnych zabójstw i pełen napięcia finał - w sumie nie można narzekać na ilość emocji w opowieści.
Technika literacka Króle jest jak zwykle nienaganna. Ulubiona w latach 70tych i 80tych konstrukcja 3-częściowa ze zgrabną zmianą perspektywy w środku, energiczny styl, a poszczególne rozdziały (wyliczone z grubsza na 10-15 minut lektury) ozdobione są cytatami popularnych rockowych piosenek poświęconych samochodom (mamy przy okazji taką kingową listę przebojów)


Błahość głównego pomysłu książki prowokuje do szukania ukrytego w niej znaczenia. Robert Ziębiński w rewelacyjnej "Stephen King - Instrukcja Obsługi" opisuje "Christine" jako metaforę dorastania, a szczególnie roli, jaką w tym procesie ma pierwszy w życiu samochód amerykańskiego nastolatka. To celna obserwacja, mnie podczas lektury nasunęły się jeszcze dla dodatkowe przemyślenia.
Po pierwsze "Christine" jest powieścią o dojrzewaniu. (tak, jak "To" jest powieścią o dzieciństwie).  Końcowe lata ogólniaka to specyficzny czas w życiu, wraz z końcem szkoły i wyborem studiów zaczyna się zupełnie nowy etap, etap, w którym człowiek ponosi znacznie większą odpowiedzialność za swe życie, sam zaczyna podejmować ważne decyzje i wybory. To również czas pierwszych miłości. King znakomicie oddał ten obyczajowy aspekt w swej powieści.
I drugie - jest też "Christine" metaforą nałogu alkoholowego. Długimi momentami właśnie tak opisywany jest stosunek Arniego do ukochanego samochodu, sposób, w jaki ten toksyczny związek niszczy jego relacje międzyludzkie i życiowe aspiracje, jak zmienia jego osobowość i odbiera mu wszystko to, co było dla niego ważne.


Generalnie - jak  zazwyczaj u Kinga, lektura warta poświęconego czasu, dobra, porządna, zapadająca w pamięć książka. Polecam, aczkolwiek King napisał wiele ZNACZNIE lepszych rzeczy.


PS.
Na popularność "Christine" wpływ ma świetny film Johna Carpentera. Nieco zmienił on koncepcję prowadzenia akcji (chociażby koncept pochodzenia zła tkwiącego w samochodzie), ale overall wyszedł spory hit, popularny do dziś, dobrze też korespondujący z obecną, "stranger thingowską" modą na ejtisy.

PPS.
Wszyscy wiedzą, jak wyglada Stephen King, zatem zamiast jego twarzy załączam zdjęcie samej Christine. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dean R. Koontz - Północ 8/10

Whoah, ależ petarda! “Inwazja Porywaczy Ciał” spotyka “Wyspę Doktora Moreau” (oba te tropy sprytny Koontz wprost podał w powieści) czyli kol...