Kolejny tom cyklu “Pierwsze Prawo”, kolejny standalone, powieść, którą można czytać bez znajomości reszty tytułów w serii (aczkolwiek nieco smaczków dodatkowych dochodzi dla pamiętających poprzednie tomy), kolejna hiper-frajda czytelnicza z najwyższym znakiem jakości.
+
Mimo grubo ponad 700 stron fabuła “Bohaterów” jest zaskakująco wręcz prosta. Całą (!) powieść zajmuje detaliczny opis 3 dniowej bitwy, stoczonej między wojskami Unii a zbuntowanymi Północnymi. I to jest - naprawdę - wszystko!
No dobra, parę zdań przybliżających akcję powieści warto jednak napisać. Krótka rekapitulacja z poprzednich tomów - Unia to mocarstwo położone w środku świata powieści. Królem Unii jest Jezal dan Luthar, jej praktycznym zaś władcą mag Bayaz (decydujący o wszelkich posunięciach króla).
Północą włada Czarny Dow, po tym, jak zdradził on swego poprzednika, Logena Dziewięciopalcego, zwanego również Krwawą Dziewiątką. Jako że Logen był przyjacielem króla, no a generalnie Unia uważa Północ za kraj zależny i zobowiązany do posłuszeństwa, wybucha (kolejna) wojna. Wojska Unii dążą do stoczenia decydującej bitwy; ostatecznie udaje im się zmusić siły Dowa do walki u podnóża wzgórza zwanego Bohaterowie.
No i zaczyna się krwawa bitwa. W pierwszym dniu udane manewry Północnych przynoszą im sukcesy a Unii sporo strat. W drugim przeważające siły zdyscyplinowanych, zakutych w stal Unionistów mocno napierają na słabnących Wikingów. W trzecim dniu ma dojść do rozstrzygnięcia bitwy…
Jako że to jest powieść Abercrombiego, to wiadomo, będzie “ grimdark” (sam autor w necie używa nicka “Lord Grimdark”). Tutaj nie tylko nie ma podziału na “dobrych” i “złych”, tutaj nawet nie ma jednolitej “Unii” i jednolitej “Północy”. W tle militarnej naparzanki w obu walczących obozach toczą się wewnętrzne rozgrywki polityczne. Niezaspokojone ambicje, wzajemne animozje, stare urazy dzielą tak samo oficerów Unii jak i wodzów Czarnego Dowa. A nad wszystkim unosi się mroczny cień Wielkiej Wojny Magów, zza zasłony dziejów figurkami na planszy poruszają Nieznane Moce…
+
W “Bohaterach” jest to wszystko to, co zachwycało już w poprzednich tomach cyklu. Opętańcze temo akcji, mistrzowskie opisy walk, szokujące twisty fabularne, galeria obłędnie dobrze wykreowanych postaci, mnóstwo ciętego, jadowitego humoru (one linery Abercrombiego dorównują najlepszym tekstom z “Gry O Tron”), i, jakby w pakiecie, praktycznie ZERO magii i fantastyki (obecni w powieści, nieliczni magowie to zdecydowanie bardziej politycy, zresztą czarom się praktycznie nie oddają).
Obłędna jest umiejętność opowiadania. Abercrombiego, to, jak dziesiątki, setki stron wypełnionych głównie wzajemnym okładaniem się mieczami, toporami, maczugami ,tarczami, pięściami, halabardami i co kto tam ma jeszcze do użytku, trzyma czytelnika na krawędzi, nie pozwala ani na chwilę odpuścić lektury. No a przede wszystkim montaż - rodem ze współczesnego kina akcji! Kamera podczas bitwy skacze z postaci na postać (szczególnie efektownie widać to w rozdziale “Ofiary”, w pierwszym dniu, kiedy do oko kamery niczym anioł śmierci przebiega pomiędzy walczącymi; za każdym razem śmiertelny cios przenosi czytelnika do kolejnego wojownika, który za chwilę sam zginie).
Tak naprawdę “Bohaterowie” nie mają bohaterów, nie mają głównych postaci. To powieść “zbiorowa” opisująca losy kilkudziesięciu osób po obu stronach konfliktu. W centrum uwagi pośród unionistów znajdują się rycerz Bremer Dan Gorst, bojowym męstwem chcący odzyskać zaufanie swego przyjaciela króla i stanowisko szefa jego ochrony, utracone po wydarzeniach opisanych w powieści “Zemsta Najlepiej Smakuje Na Zimno” (samoużalanie się Gorsta nad sobąstanowi odpowiednik podobnych skarg Sanda dan Glokty z trylogii Pierwszego Prawa), ambitna i przebojowa Finree dan Brock walcząca o wysokie stanowisko dla swego męża i kapral Tunny starający się nie wychylać i bezpiecznie przetrwać kolejną wojnę.
Po północnej stronie gros uwagi przyciągają stary, myślący o “emeryturze” wojownik Curnden Gnat i jego drużyna oraz knujący na potęgę, chytry, podstępny i złośliwy książę Calder (to MUSIAŁBY BYĆ Tom Hiddleston, tak bardzo ta postać przypomina Lokiego), zmierzający, mimo przeciwieństw, do odzyskania tronu swego ojca.
Ale w ogóle kreacja postaci u Abercrombiego jest mistrzowska. Nie tylko główni bohaterowie - każda, nawet najbardziej epizodyczna postać natychmiast skupia na sobie uwagę i angażuje czytelnika - tym bardziej potem jest szokująco, jak ta postać znienacka ginie (!).
Kapitalna zabawa, najlepsze możliwe dostępne fantasy. Tylko, czy wobec braku elementów fantastycznych to jeszcze w ogóle jest fantasy? Very, very low fantasy :-) Ale absolutne bezdyskusyjne 10/10. Move over, George R.R. Martin!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz