sobota, 13 kwietnia 2024

Gertrude Atherton „Dzwon We Mgle” 4/10

 Co do zasady Biblioteka Grozy wydawnictwa C&T to samo złoto, prawdziwe perły klasycznego horroru, ale nie zawsze jest wiosna, nie zawsze jest maj - bywa i tak, że niektóre dzieła zestarzały się kiepsko i dzisiaj nie bardzo są w stanie zachwycić fana literackiej niesamowitości. Taki los padł udziałem opowiadań Gertrude Atherton, której „Syrena Mgłowa” jest wciąż bardzo chętnie umieszczana w różnego rodzaju „debest” antologiach anglojęzycznej grozy.


Gertrude Atherton żyła ze sto lat (dokładnie ok. 90, od 1857 do 1948), i napisała sto powieści obyczajowych, które sto lat temu były popularne, ale dziś nie pamięta o nich nikt nawet w jej rodzimych Stanach Zjednoczonych, a co dopiero w Polsce.

Obok tych opasłych książczydeł pani Gertruda, zapatrzona w twórczość swego literackiego idola, Henry Jamesa,  popełniła również kilka opowieści niesamowitych (Joshi wspomina o, łącznie 9 opowiadaniach, wydanych w ramach dwu tomików) - te opowieści również przez lata nie były znane polskim czytelnikom, dopiero zbiór od C&T, przedstawia nam sześć z nich, w tym tę najsłynniejszą „Syrenę Mgłową” (The Foghorn).


„Syrena Mgłowa” (6/10) jest faktycznie najlepsza z całego zbioru i opisuje wspomnienia leżącej w szpitalu kobiety, przywołującej w swej wyobraźni jej  romans z żonatym mężczyzną, i tragedię, do jakiej doszło, gdy para zakochanych usiłowała uciec przed skandalem towarzyskim. Sam romans jest dzisiaj nudnawy i ciągnie opowiadanie w dół, całą siłą „Syreny” jest bowiem końcowy twist, jump scare w stylu „Outsidera” H.P. Lovecrafta. 


Broni się jeszcze dobrze zdudowanym, narastającym suspensem, opowiadanie „Śmierć I Kobieta” (6/10). Kobieta czuwa u łoża umierającego męża, patrzy z żalem i miłością na jego wychudłe oblicze, wygląda jego śmierci, jednocześnie nasłuchując z narastającym strachem powolnych, tajemniczych kroków na korytarzu…finał budzi skojarzenia ze (znacznie lepszym) opowiadaniem „Oczy Węża” Ambrose Bierce’a (którego to Bierce’a pani Atherton dobrze znała, do tego stopnia, że, jak wyczytałem gdzieś w necie, swego czasu odrzuciła z drwiną jego awanse…) .


I tyle dobrego, dalej jest już raczej biednie. Sporym rozczarowaniem jest  „Dzwon We Mgle” (4/10) - drugi popularny i często antologizowany tekst Atherton. 

Amerykański pisarz mieszkający w angielskiej posiadłości jest zafascynowany portretem małej dziewczynki. Pewnego dnia spacerując po  okolicy spotyka jej żywego sobowtóra, poznawszy matkę dziecka umawia się, że będzie ona „dla nabrania ogłady” wychowywała się w jego posiadłości (no ładnie…), poznawszy tajemnicę sprzed lat (mała dziewczynka z obrazu wyrosła na piękną kobietę, która miała romans z mężczyzną, przodkiem obecnego dziecka),  chce ją nawet adoptować (sic!), ale dziewczynka koniec końców wraca do swej rodziny.  Straszne bajdurzenie,  tak naprawdę w ogóle nie wiadomo, o co Atherton w tym opowiadaniu chodzi, (że co, dziewczynka była duchem swej babki???), zero grozy. Słabizna.


Niewiele lepiej  wypada „Bolton Strid” (4/10). Bohater włóczy się nocą po lesie w pobliżu niebezpiecznego przesmyku wodnego Bolton Strid, rozmyśla o swym przyjacielu, który kilka dni temu zaginął bez śladu u wspomina jakieś jego dziwaczne teorie o duszy ulatującej z ciała w momencie śmierci. Nagle w przesmyku pojawia się tonący człowiek… no, jest trochę creepy finałowy jump scare, ale generalnie znowu jest bardzo słabo


A najgorzej jest chyba w opowiadaniu „Umarli i Hrabina” (3/10). Nowa linia kolejowa biegnąca obok starego cmentarza budzi spoczywających tam zmarłych. Jeszcze jeden pomysł z recyklingu (tym razem gadający zmarli niczym w “Boboku” Fiodora Dostojewskiego), niestety, nie zmierzający w żadnym ciekawym kierunku. Do tego zupełnie niewykorzystana postać umierającej młodej hrabiny. No, jak nie idzie to już nie pójdzie.


Nieco poprawia atmosferę „Największe Szczęście Największej Liczbie Ludzi” (5/10) - lekarz u łoża konającej morfinistki walczy z dylematem moralnym. Jeśli jej poda narkotyk, będzie żyła tym samym unieszczęśliwiając męża, jego kochankę(ihaa) i dwoje dzieci, jeśli kobieta umrze, pozostała czwórka będzie żyła w szczęściu, ale doktor będzie mordercą. Ot, dylemat, walka sumienia z rozsądkiem. Nie jest złe, choć grozy nie uświadczy.



Widać, że Atherton koncentrowała się na temacie śmierci, że fascynowała ją granica między życiem a śmiercią, ale brakło jej talentu Poego, by temat ten ciekawie eksplorować. 

Na plus opisy wielkich miast USA sprzed stu lat - na stronach opowiadań ożywają i Nowy Jork (jak u Doctorowa w „Rezerwuarze”) i  San Francisco - można trochę poczuć klimat tamtej epoki.


„Syrenę Mgłową” można poznać, jednak resztę to tylko kompleciści i die hard fani klasycznej grozy (Paweł Mateja, Piotr Borowiec) będą czytać.


PS.

Ale zrozummy się dobrze - wielkie brawa i kudosy dla C&T za wydanie tego tomu. „Syrena Mgłowa” to „prawie że kanon”, i ciekawi historii literatury grozy powinni ją poznać - więc znakomicie, że ktoś to w końcu wydał.  Waga popkulturowa uzupełniania białych plam literackiego horroru jet ważniejsza od tego czy jeden czy drugi tom jest wystarczająco zajmujący w XXI wieku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Annę Rice Opowieść O Złodzieju Ciał 6/10

“Opowieść O Złodzieju Ciał”, czwarty tom “Kronik Wampirów”, przynosi znaczną zmianę tonacji wobec swoich porzedników. Zamiast rozlewnych his...