wtorek, 10 marca 2020

Stephen R. Donaldson. Jad Lorda Foula. 10/10

Porywające (choć też wymagające) high fantasy, pełne przygód, piękna i dorosłych dylematów.
+
Thomas Covenant, chorujący na trąd pisarz, zostaje pewnego dnia potrącony przez samochód. Odzyskuje świadomość w przedziwnej krainie (a nawet Krainie, gdyż tak właśnie - The Land - nazywa się świat sagi Donaldsona), gdzie demoniczny byt, Lord Foul, wysyła go do rządzącej Rady Lordów ze złowrogim przekazem, zapowiedzią zagłady Krainy.
Covenant uznaje wszystko za wytwór swej chorej wyobraźni (zwłaszcza że w Krainie jego trąd znika, a mężczyzna cały czas powtarza sobie, że to nieuleczalna choroba); na początku odzyskane zdrowie i niewiara w otaczającą go rzeczywistość doprowadza do katastrofy - gwałci on przygodnie napotkaną, zauroczoną nim dziewczynę, później jednak postanawia czasowo zaakceptować wewnętrzne reguły snu,  uznając, że tylko „prześnienie” przygody do końca doprowadzi do wybudzenia. Wyrusza zatem z przesłaniem do siedziby Rady Lordów, a jego przewodniczką jest....matka zgwałconej dziewczyny (!). Robi to dla dobra Krainy, uznając Covenanta za wcielenie bohatera sprzed wieków, Bereka Półrękiego.
Przeżywając wiele przygód posłaniec przybywa przed oblicze Lordów, przekazuje im złowrogą zapowiedź Lorda Foula, następnie zaś, awansowany w międzyczasie do rangi ur-lorda (jego podobieństwo do Bereka działa również na Lordów) dołącza do wyprawy po Artefakt, Który Pomoże Uratować Świat (w tym wypadku Laskę Praw, ukrytą w katakumbach lokalnej Góry Przeznaczenia - podobieństwo do Tolkiena oczywiste).
+
”Kroniki Thomasa Covenanta” to, pozornie, klon tolkienowski. Podobieństwa są momentami uderzające. Jest tutaj bowiem lokalny Sauron (Lord Foul), ze swymi pomagierami Nazgulami (Furiami) knujący Zagładę dla Świata. W miejsce krasnoludów ludzie czczący kamień (Stonedownorzy) a elfów zastępują mieszkający na drzewach Woodhelveninowie. Są nawet jeźdźcy Rohanu - tutaj zwani Ramenami. 
Również ogólny zarys fabuły - wędrówka przed oblicze rady mędrców i uchwalona podczas spotkania wyprawa odtwarzają schemat znany z Władcy Pierścieni. Ba - jest nawet Magiczny Pierścień !

Ale w tym momencie, w którym czytelnik gotów jest uznać Covenanta za jeszcze jedną Shannarę (obie sagi powstawały w podobnym okresie, drugiej połowie lat siedemdziesiątych, kiedy to dzieło Tolkiena nie było jeszcze zbyt dobrze znane w USA, stąd ówcześni autorzy dość bezwstydnie czerpali z jego pomysłów), do akcji wchodzi nasz „bohater”. A dokładniej Anty-Bohater.
Rany jaki to jest wkurzający gość, ten Covenant ! Jaki odrażający typ ! Praktycznie nie sposób go lubić, z nim sympatyzować. Jakby mało było tego, że zaczyna swą obecność w Krainie od brutalnego gwałtu (opisanego z nieprzyjemną dosłownością), cały czas potem spędza a to użalając się nad sobą, a to przecząc realności otaczającego go świata - w najbardziej irytujący sposób (po co mam ratować świat, który tylko mi się śni). Do tego seryjnie popełniane wobec tubylców gafy, afronty i niegrzeczności i masa zwykłego tchórzostwa (łącznie z wręcz komicznie rozgrywanym lękiem wysokości).
I taki gość, niczym (rozsławiona przez znany internetowy Piknik Na Skraju Głupoty) cebula na torcie klamruje tę piękną, wzruszającą opowieść o wierności, przyjaźni, poświęceniu... Genialny pomysł, choć przyznać trzeba, że na tyle odważny i łamiący czytelnicze przyzwyczajenia, że na pewno nie każdemu miłośnikowi fantasy saga przypasuje.

Na tle gatunku Kroniki wyróżnia również ogólne założenie fabularne - ta sugerowana przez całą książkę nierealność Krainy. Czytelnik musi, jako bardzo prawdopodobne wytłumaczenie, uznać, że, faktycznie, wszystko w powieści dzieje się jedynie w głowie chorego, potrąconego przez samochód Covenanta. A może w głowie spotkanego przez niego chwilę przed wypadkiem żebraka ? Kto bowiem jest nieznanym, a obecnym tylko w mitach i przekazach ludu Krainy „Stwórcą” ? Piękne, oryginalne, niebanalne.


Z aspektów warsztatowych - czyta się sagę na jednym wdechu, napisane jest wszystko porywająco i, pomimo klasycznych już patentów i rozwiązań fabularnych, nie sposób się oderwać od lektury. Mało, proza ta, oraz postać Covenanta, są tak intensywne, że odbiją się w pamięci czytelników na zawsze, wyróżniając tym Kroniki od dziesiątek seryjnie dziś tłuczonych przygodówek fantasy, których generyczne fabuły znikają z głowy w minutę po ich przeczytaniu. Duża literatura - marzę, żeby ktoś zdecydował się na serial. Dobrze zrobiony byłby hitem - a tytułowa rola to wielkie wyzwanie aktorskie.

Koniecznie do przeczytania !

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dean R. Koontz - Północ 8/10

Whoah, ależ petarda! “Inwazja Porywaczy Ciał” spotyka “Wyspę Doktora Moreau” (oba te tropy sprytny Koontz wprost podał w powieści) czyli kol...