Jay Anson Amityville Horror 7/10
Jedna z najsłynniejszych (jeżeli nie najsłynniejsza) historii o Nawiedzonym Domu, opowieść prawdziwie archetypiczna dla całego horroru, utrzymana w konwencji reportażu opisującego, rzekomo, prawdziwe wydarzenia, jakie miały miejsce w tytułowym miasteczku Amityville w domu przy ulicy Ocean Drive 112.
+
George i Kathy Lutzowie wprowadzili się, wraz z trójką dzieci, do okazyjnie nabytego domu w Amityville. Pośrednik nie ukrywał ponurej historii mającej wpływ na cenę - w domu tym ledwo rok wcześniej doszło do makabrycznej zbrodni, w której wymordowana została cała rodzina.
Młode małżeństwo oświadcza, że nie jest przesądne, na wszelki jednak wypadek prosi zaprzyjaźnionego księdza o poświęcenie domu. No i się zaczyna....
Ksiądz ledwo dojeżdża do swej plebanii, cudem uniknąwszy śmiertelnego wypadku samochodowego. Na miejscu natychmiast zapada na bardzo ciężką grypę a na rękach pojawiają mu się paskudne liszaje. Duchowny jest przekonany, że to Złe Moce zamieszkałe w Amityville mszczą się za nim za próbę poświęcenia.
Próbę mocno nieudaną, albowiem od pierwszej nocy rodzinę Lutzów zaczynają prześladować przeróżne nadprzyrodzone wydarzenia. Kathy Lutz obmacuje jakaś niewidzialna istota, George wciąż czuje nienaturalny chłód, 5-letnia Missy bawi się z „aniołem o wyglądzie świni” a jakaś tajemnicza moc dewastuje drzwi wejściowe. Do tego obydwoje Lutzowie sią nienaturalnie podenerwowani, wpadają we wściekłość, biją dzieci bez specjalnego powodu.
Sytuacja pogarsza się z dnia na dzień. W jednym z pokojów ni stąd ni zowąd - w samym środku grudnia, wylęgają się roje much, po schodach spływa zielona galareta, a nocami w salonie słychać....orkiestrę dętą (sic!).
Lutz rozpoczyna śledztwo w sprawie historii swego domu (jakby morderstwo rok wcześniej to było mało). No i, jaha, okazuje się, że a. dom zbudowany został na terenie starego indiańskiego cmentarza (klasyka), a w okolicy swego czasu mieszkał czarnoksiężnik satanista z Salem, nazwiskiem (uwaga, pun intended !) Ketcham. Na dodatek w piwnicy domu małżonkowie odkrywają tajny Czerwony Pokój (no czyżby) i zakrytą studnię (helou, Sadako).
Wzywany na pomoc ksiądz odmawia, wykręcając się słabym zdrowiem (tak naprawdę klecha boi się wrócić do Amityville), zaleca jednak skorzystanie z pomocy zawodowych badaczy zjawisk paranormalnych.
Wśród ekipy badawczej pojawią się w domu przy Ocean Drive 112 Ed i Lorraine Warrenowie (nie trzeba chyba nikomu przedstawiać), Lutzowie jednak przybycia tej kawalerii nie doczekają; po szczególnie upiornej nocy uciekają oni z przeklętej posiadłości...
+
„Horror Amityville” to, poniekąd, wariacja na temat „Upiora Rodu Canterville”. Podobnie jak u Oscara Wilde, do przeklętego miejsca wprowadza się racjonalnie myśląca, wolna od przesądów, rodzina amerykańska. Z tym, że Lutzowie, jak się okazuje, tylko na racjonalistów pozowali. Prawie natychmiast po przeprowadzce zaczynają bać się własnego cienia i stopniowo pogrążają w coraz większej i absurdalnej paranoi.
Co zatem każe im tak długo trzymać się „domu, w którym straszy”? Dlaczego po pierwszej strasznej nocy nie biorą nóg za pas ?
Ano, jak to często bywa, z uwagi na pieniądze. „Amityville horror” jest bowiem jednym z najsłynniejszych przedstawicieli nurtu „horroru hipotecznego” (tak nazwał to Grady Hendrix w swym rewelacyjnym „Paperbacks From hell”. Inne znane przykłady tego pogatunku to „Burnt Offerings” Roberta Marasco (wkrótce w Vesperz oraz, uwaga ! „Lśnienie” Stephena Kinga). W książkach tego typu mieszkańcy nawiedzonego budynku nie są w stanie z niego natychmiast uciec z przyczyn... ekonomicznych. W przeprowadzkę zainwestowano sporo pieniędzy, są długi do spłacenia, więc przeklęty dom staje się swoistą pułapką dla mieszkańców. Czytając „Amityville” wyraźnie daje się odczuć finansowe tarapaty Lutzów (nb. ze szczegółami opisane przez Ankona), Lutz wiecznie coś podlicza, przelewa z konta na konto, trapi się podatkami.
W ogóle książkę charakteryzuje suchy, reporterski styl. Anson nie sili się na jakąkolwiek kreację postaci (nie musi tego robić, opisuje on żywych ludzi), koncentruje się na precyzyjnym opisywaniu poszczególnych wydarzeń. Fabuła nie zmierza w jakimś szczególnie przemyślanym kierunku, to nie jest przemyślana, zaplanowana powieść, raczej reporterska relacja, a zawarte w powieści jump scare’y idą raczej na ilość niż na jakość, ale czyta się to naprawdę dobrze i czuje się rzetelne, dziennikarskie pióro autora.
No właśnie - Amityville przedstawiane jest jako zapis autentycznych wydarzeń. Sam George Lutz do samej śmierci utrzymywał, że wszystko, co zostało opisane w powieści, wydarzyło się naprawdę. Niemniej wątpliwości w sprawie są jak z Gdyni do Sosnowca. Prawnik, który pomagał Lutzom w sprawie po latach wyśmiewał się, że wszystko zostało wymyślone „przy butelce wina”, kolejnych mieszkańców żadne duchy nie prześladowały, ale najgorszym ciosem dla legendy była wydana w 2013 roku książka.... Christophera Lutza, jednego z synów Kathy. W swych wyznaniach oskarżał on, że do żadnych nadprzyrodzonych zdarzeń w domu nie doszło, a jedyną ponurą prawdą o Amityville była brutalność i przemoc domowa George Lutza wobec swych pasierbów.
Przyznać trzeba, że nawet najbardziej korzystna dla Lutzów interpretacja wydarzeń sprawia podczas lektury mocno niekomfortowe wrażenie. Wciąż wściekli na dzieci, gotowi do brutalnego bicia, krzyku i karania. Owszem, później małżonkowie twierdzili, że to dom zmienił ich osobowość (podobnie jak hotel Overlook z Jackiem Torrance), rzecz w tym, że tak samo brutalni byli oni wobec chłopaków również przed przeprowadzką na Ocean Drive...
Wyglada zatem, że „Amityville” było czymś na kształt ówczesnego Blair Witch, sztucznie stworzonym dla podbicia sprzedaży fejkiem. Jeżeli tak, sztuczka udała się w stopniu niezwykłym. Sama powieść sprzedała się w bodaj 11.000.000 egzemplarzy, powstał popularny film a także szereg kolejnych powieści i filmów. Po latach zaś własną franszyzę rozpoczęło małżeństwo Warrenów (badacze historii Amityville). (O całej popkulturowej historii Amityville zajmująco pisze w posłowiu Bartek Czartoryski - gorąco polecam lekturę).
„Amityville Horror” to powieść bardziej sławna niż dobra, jej przeciętna klasa literacka nie dorasta do ogromu popkulturowego znaczenia, jakie ze sobą przyniosła. Oglądając dziś jednak kolejną „Annabelle” czy „Zakonnicę” (ba, wspomnijmy klasycznego „Poltergeista”!) pamiętajmy, że na początku była historia rodziny Lutzów. Książka może i średnia (ale nie to, że zła !) ale absolutny kanon literatury grozy. Dla fanów MUST read.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz