sobota, 31 sierpnia 2024

Gabino Iglesias Diabeł Zabierze Was Do Domu 7/10

Brutalna opowieść gangsterska, opowieść o napadzie trzech desperatów na furgonetkę z pieniędzmi narkotykowego kartelu meksykańskiego, dużo bardziej przypomina serial “Narcos” niż horror, ale to mocna, chwytająca za gardło i waląca czytelnika pięścią między oczy, aż do ponurego, depresyjnego finału, powieść. Tak wygląda współczesny, zaangażowany horror!


+


Portorykańczyk Mario ma ukochaną żonę, ukochaną córeczkę i średnio płatną pracę w ubezpieczeniach. Jego nadzieja na szczęśliwy amerykański sen wali się w gruzy, kiedy lekarze diagnozują u małej Anity ostrą białaczkę. Koszty leczenia pochłaniają wszystkie pieniądze a opieka nad żoną i córką i związane z tym absencje powodują utratę pracy. Zdesperowany mężczyzna w poszukiwaniu pieniędzy decyduje się zostać płatnym zabójcą. wszystko to jednak na darmo, córeczka umiera a chwilę potem odchodzi od niego pogrążona w żałobie żona. 


Od tego czasu Mario żyje niczym samotny wilk. Zabija jeszcze kilka kolejnych ofiar, w końcu jednak pojawia się szansa na Wielki Skok - wraz ze swym kumplem ćpunem i nadającym całe zlecenie Meksykaninem mogą przejąć furgonetkę z mafijnymi pieniędzmi. Oczywiście taki furgon jest bardzo mocno chroniony, misja zatem wydaje się straceńcza, ale mające przyjść na każdego 200.000 USD jest pokusą nie do odparcia; Mario marzy, że dzięki tym pieniądzom będzie mógł odzyskać żonę i rozpocząć gdzieś normalne życie.


Desperaci ruszają w długą drogę, wiodącą przez teksańska-meksykańskie pogranicze i przez tunele przerzutowe wykopane przez kartele narkotykowe, w których zamieszkują złowrogie upiory. 


W zniwelowaniu dysproporcji sił, w poprawie szans na udany skok, trójce bohaterów dopomóc ma meksykańska magia - specjalny (zdobyty podczas arcymakabrycznej ceremonii) ochronny artefakt i pozyskany od będącej na usługach ich bossa czarownicy zombiak (sic!)….


+



Fabularnie “Diabeł Zabierze Was Do Domu” kojarzy się, jak już pisałem, raczej z brutalnym kinem gangsterskim niż z horrorem. To sceneria serialu “Narcos”, “Człowieka Z Blizną” czy komiksu “100 Naboi”. Pogranicze meksykańsko-amerykańskie, upał, brzydkie, zapuszczone miasta, powszechna bieda i desperacja, pogrążony w osobistej rozpaczy bohater i całe tony brutalnego okrucieństwa.  Elementy fantastyczne są w zdecydowanej defensywie, przez dłuższy czas nie ma ich prawie wcale, tyle, że opresyjna, brudna atmosfera skrywanych kultów przypomina nieco klimat znany z “Pieśni Bogini Kali” Dana Simmonsa, aczkolwiek żadnych tu nawiązań fabularnych, mówimy o charakterystycznym, budzącym niepokój i zagubienie czytelnika vibie.


Na pierwszym planie jest Mario, ponury bohater tragiczny, gangster-depresant, trochę w stylu meksykańskiego Alaina Delona. Do dobry, niegdyś, człowiek, człowiek, który uwierzył w amerykański mit, uwierzył, że będzie wiódł wraz z kochaną rodziną szczęśliwe, dostatnie życie. Osobista tragedia, brutalność  systemu łamie go, jak zapałkę - to, co zostaje to gorzki desperado, bez żadnego szacunku dla życia ludzkiego, coraz bardziej obsesyjnie wierzący, że pieniądze zdobyte w napadzie pomogą mu jeszcze raz zacząć od początku, odbudować związek z ukochaną żoną, zapewnią finansowe bezpieczeństwo.


Właśnie, pieniądze, “dinero”. Powieść ma drapieżny rys ekonomiczny, w tle  fabuły przewijają się przejmujące, gorzkie obrazy amerykańskiej biedy; brudne, zaniedbane przedmieścia, ponurzy ludzie bez żadnych perspektyw, brak środków na elementarne wygody, na leczenie.

Do tego gesty systemowy rasizm  - tym razem manifestowany wobec “brązowych”. Tak, “Diabeł”  to jest  kolejny w MAGowskiej serii “zaangażowany” modern horror. 


W kontekście fabuły “Diabła” warto przypomnieć sobie kultowy, stary film francuski “W Kręgu Zła” (stąd pewnie mi się wziął ten Delon…). Podobnie jak w filmie Melville’a, treścią opowiadanej historii jest akcja trójki przygodnie poznanych rabusiów zmierzająca do zdobycia dużych pieniędzy. O ile jednak film francuski staje się apoteozą swoistej uczciwości, prawości przestępców, którzy w finale gotowi są umrzeć jeden za drugiego, o tyle gorzki i ponury “Diabeł” jest tego zaprzeczeniem. Tutaj od początku między uczestnikami napadu tlą się tajone konflikty, zadry, podejrzenia. Wraz z przebiegiem akcji nabrzmiewa to aż to szokującego (REWELACYJNEGO) finału.


Ciężkie, lepkie, przejmujące i depresyjne książczydło, bez cienia nadziei i optymizmu. Bardzo warto.


PS.

W powieści jest całe mnóstwo nietłumaczonego (!) języka hiszpańskiego - czasami czyta się naprawdę ciężkawo, ale po chwili człowiek się przyzwyczaja; to dodatkowy element wzmacniający efekt obcości kulturowej, można się trochę jak na tej granicy meksykańskiej poczuć.


PPS.

Oj, byłby film, byłby! I oglądałoby się z wypiekami!

niedziela, 25 sierpnia 2024

Stephen King Outsider 8/10

W starym piecu diabeł grzeje! Od wielu, wielu lat przyjęło się narzekać, jak to Stephen King “nie pisze już horrorów” a tymczasem Stefan, jakby na przytarcie nosa marudom, w raptem 2018 roku, już po siedemdziesiątce, pozwala sobie na rasową, świetnie napisaną, poruszającą i przerażającą powieść grozy, z gatunku tych, które uczyniły go sławnym i bogatym. BRAWO!


+


Niewinny człowiek zostaje publicznie, na oczach tłumu, aresztowany jako podejrzany o brutalne pedofilskie morderstwo. Zatrzymanie nie było może najbardziej profesjonalne i subtelne, ale dowodzący akcją detektyw policyjny decyduje się takie populistyczne działanie wstrząśnięty potwornością zbrodni i przekonany absolutnie niepodważalnymi dowodami; odciskami palców na narzędziu zbrodni i całą masą  świadków, którzy bez cienia wątpliwości rozpoznali zakrwawionego sprawcę  na miejscu zbrodni w chwili jej popełnienia.


Aresztowanego, jego żonę i dwie córki natychmiast dotyka publiczna niesława i powszechna nienawiść, tymczasem jednak wśród śledczych pojawia się konsternacja - okazuje się, że podejrzany ma żelazne alibi; w dniu morderstwa był w innym mieście, ma na to rozlicznych świadków, dokumenty, nagrania kamery oraz, a jakże, również odciski palców!


Wzbudzanie populistycznych emocji ma swoje konsekwencje (uwaga, SPOJLER!) - podczas przewożenia podejrzanego do budynku sądu zrozpaczony brat ofiary zabija mężczyznę i sam ginie, zastrzelony przez policję.


No grubo… a wszystko przez nadgorliwość policji i prokuratury…szarpany wyrzutami sumienia oficer zaczyna, wraz z adwokatem podejrzanego grzebać w sprawie i badać wszystkie dowody. Zatrudniona przez mecenasa prywatna detektyw (pojawia się znana już fanom Kinga Holly Gibney z agencji Finders Keepers), badając przeszłość podejrzanego odkrywa, że podobna sytuacja; potworna zbrodnia na dzieciach i podejrzany z żelaznym alibi (w tamtym wypadku mężczyzna popełnił samobójstwo w areszcie), miała już miejsce parę miesięcy wcześniej. Błyskotliwa kobieta po zebraniu szeregu informacji dochodzi do przekonania, że w sprawę zamieszany musi być kto inny, ktoś  o nadnaturalnych możliwościach i zdolnościach; to zmiennokształtny, przybierający postać podejrzanych  potwór, którego nazywa “Outsiderem”.


Nie jest łatwo w drugiej dekadzie XXI wieku przekonać racjonalnych policjantów i detektywów do tak fantastycznego rozwiązania, niemniej po konfrontacji stron i porównaniu zgromadzonych faktów wszyscy decydują się sprawdzić temat, a jako że ślad Outsidera wiedzie wraz z kolejnym potencjalnym delikwentem do miejscowości Marysville w Teksasie, naprędce zebrana ekipa Łowców Outsidera rusza za nim w pogoń… 


Jak wiemy jednak z literatury grozy, potwór często ma jakiegoś “normika” na swych usługach (kapitalnie ograny przez Kinga mit “Renfielda/Igora”), nie inaczej jest i w przypadku Outsidera, który przeciw naszych bohaterom  wysyła opętanego przez siebie snajpera…


+


“Outsider” przypomina rozbudowany odcinek legendarnego serialu “Z Archiwum X” - bardzo podobny jest główny pomysł fabularny, zaczerpnięty z meksykańskich mitów “monster of the week, czyli wywodzący się z folkloru hiszpańskiego (tutaj bardziej - meksykańskiego)  morderczy potwór El Cuco (taki hispano Bogeyman). 


Ale King nie byłby takim  mistrzem, jakby tylko o potwora mu chodziło… Pierwsze cztery części powieści, dobrze ponad 200 stron, to dramat  pozbawiony elementów nie tylko horroru ale i sensacyjnej akcji. Oto dwu bohaterów, niewinnie oskarżony o potworną zbrodnię człowiek i policjant który w najlepszej wierze, przekonany “żelaznymi dowodami”, zniszczył publicznie podejrzanego a wraz z przebiegiem akcji dociera do niego, że zrobił bardzo, bardzo źle, że niepotrzebnie pozwolił sobie na populistyczne, PR-owe aresztowanie a “niezbite dowody” nie są wcale takie niezbite (nb. King po raz kolejny ostrzega przed pochopnymi wnioskami - to samo mieliśmy przecież w Zielonej Mili, gdzie Corey został schwytany wręcz “na gorącym uczynku”).


Część druga “Outsidera” to Tajemnica; śledztwo prowadzone przez znana już z Trylogii Mercedesa neurotyczną detektyw Holly Gibney, która badając inną zbrodnię, powiązana z pierwszą wyłącznie poprzez podejrzany van, odkrywa dowody i fakty wskazujące na prawdziwego sprawcę, oraz ciężkie zadanie przekonania racjonalnie myślących współczesnych ludzi do nadnaturalnego rozwiązania zagadki. 


No i część trzecia, w której  Łowcy Wampira (ok, “outsidera”) zbierają się i ruszają na łów. Tutaj jest akcja, jest suspens i są jump scare’y.  No, jest  i nieco zdawkowe, jakby zbyt szybkie  zbyt łatwe zakończenie. Ale nie czepiajmy się, na ogólny obraz całości ma ono wpływ minimalny.


King zaczyna powieść trzęsieniem ziemi i nie odpuszcza z napięciem nic a nic aż do końca. To prawdziwy Master Storyteller,  wielki, największy mistrz opowiadania.  Za każdym razem to piszę, bo za każdym razem to prawda - wielu opisze znakomicie, McCammon, Simmons, Martin, ale NIKT nie pisze jak King, nigdy przyjemność lektury nie jest aż tak obezwładniająca, jak u Kinga. To jest wręcz zmysłowa przyjemność, to jest jak blacha świeżych, aromatycznych pączków w Wielki Czwartek - człowiek je, popija Manti od zgagi i je dalej, takie pyszne. 


Perfekcyjna (as alwaye) jest konstrukcja “Outsidera” - krótkie cięte rozdzialiki, człowiek aż chce przeczytać jeszcze jeden i jeszcze jeden, strony się przewracają jedna za drugą a grubaśne tomisko (blisko 700 stron, as always…) dosłownie znika w oczach.

Koronkowa, misterna fabuła kryminalna, nad którą King zdumiewająco pewnie sprawuje kontrolę i znakomici, pełni życia bohaterowie, a w zasadzie jeden - bo bohaterem powieści jest detektyw Anderson, szarpany poczuciem winy i odpowiedzialności za tragedię, do której doprowadził.


Co ważne, w “Outsiderze” mamy zero dziadurzenia! Co najmniej od “Worka Kości” King coraz bardziej boomerskie, starościowe wstawki dawał w swych powieściach (“Historia Lisey” - yikes!), a tutaj jest świeżo i energetycznie, jakby dopiero lata osiemdziesiąte się zaczynały.


Wcale nie “umarł król”! Niech żyje Król! I dalej pisze tak wspaniałe powieści jak “Outsider”!


PS.

Ofkors natychmiast powstał serial, bardzo udany i dość wierny fabule powieści. Nieco zaskakujące, ale dobrze się broniące, było obsadzenie w roli Holly, w powieści białej, przesz czarnoskórą aktorkę, nieco mniej przekonywał dopisany wątek quasi-romansowy, może też Ben Mendelssohn w roli Rapkha Andersona był nieco zbyt przeintelektualizowany (w powieści to oklahomski, szerokoszczęki kowboj, który musi przepracować swoją populistyczną nadgorliwość). Ale to szczegóły - warto, bardzo warto zapukać, chyba na Maxie jest.

piątek, 23 sierpnia 2024

Alexis Henderson Dom Pożądania 8/10

Efektowny, nastrojowy, bardzo zgrabnie wymyślony retelling legendy o “krwawej hrabinie” Erzsebet Bathory, wampiryczna mroczna baśń, niczym o domu Sinobrodego, fani twórczości Cradle Of Filth czy filmów Jesusa Franco (“Vampyros Lesbos”) będą w siódmym niebie.


+


Biedna dziewczyna, mieszkająca razem z chorym na “aids” bratem narkomanem (w powieściowej Nibylandii choroba nie ma nazwy, ale przypomina właśnie naszego hiva), ciężko pracująca jako służąca, decyduje się zaaplikować o posadę “krwiopanny” na dalekiej Północy. 


Krwiopanna to taka honorowa dawczyni krwi - na Północy zamożne arystokratyczne domy zatrudniają na okres kilku lat młode dziewczyny w celu regularnego ich skrwawiania - młoda krew ma rozliczne zalety terapeutyczne i odmładzające. Po zakończeniu kontraktu krwiopanny otrzymują wysoką emeryturę i ,wolne od zobowiązań, pędzą dalsze życie w dostatku.


Krew Marion okazuje się w najlepszym gatunku, specjalne przybywający na Południe “headhunter” proponuje jej zatem pracę. Razem przybywają do Domu Pożądania, gdzie mieszka piękna, władcza, baronowa Lisavet…tak, nie mylicie się, Bathory :-) (aż mi się gębusia uśmiechnęła). Jakość krwi Marion wzbudza prawdziwy zachwyt,  baronowa zatem oferuje jej natychmiast miejsce w swym fraucymerze.


No i dla dziewczyny zaczyna się istne dolce far niente….Luksusy, piernaty, stroje, klejnoty i bogactwa, nic, tylko żyć, jeść delicje przyrządzane przez kuchnie i systematycznie oddawać, wspólnie z pozostałymi krwiopannami (w sumie jest ich 5) krew dla hrabiny.

Niepokój budzi tylko słowo “nieszczęsna” wyskrobane na łóżku i znaleziony w zawiniątku czyjś wyrwany, zdrowy ząb….


Baronowa zakochuje się swej w nowej krwiopannie, tak w smaku jej krwi, jak i w niej samej - no, Vampyros Lesbos na pełnej, co doprowadza do otwartego konfliktu z dotychczasową faworytą. Ostatecznie po wielkiej awanturze zrozpaczona kobieta wyjeżdża pewnego dnia z dworu, a Marion zostaje nową kochanką Lisavet. 

Kobiety oddają się saficznym namiętnościom co noc, jednak arystokratka każdego dnia znika gdzieś bez śladu nad ranem. Zaintrygowana tym Marion śledzi Lisavet, odnajduje tajne przejście, i po ukrytych w nich schodach trafia do kompleksu lochów i pieczar pod zamkiem, gdzie kryje się Mroczna Tajemnica. O “nieszczęsna” Marion!


+


Trudno o większe zaskoczenie! Debiutancka “Godzina Wiedźm” potężnie mnie rozczarowała i generalnie napełniła taką niechęcią do dalszego poznawania dorobku Henderson, że gdyby nie nieoceniona Olga Kowalska z “Wielkiego Buka” w najbliższych latach bym po jej książki nie sięgnął. I zrobiłbym duży błąd, “Dom Pożądania” bowiem jest znakomity i wygrywa wszędzie tam, gdzie poprzednia książka zawodziła.


Źródłami, z których tym razem czerpała Henderson są  mit o hrabinie Bathory, legenda o żonach Sinobrodego i “Justyna” markiza de Sade, wszystko spowite klimatem gotyckiego metalu, chwilami jak na środkowych płytach  Kredek (z Cruelty… na czele).


Uznanie budzi precyzja intrygi, sprawność narracji, budowanie kolejnych spiętrzeń fabularnych i rosnące napięcie. Znakomicie oddane są osobowości bohaterów (a zwłaszcza głównej bohaterki), naprawdę wszystko dobrze w “Domu Pożądania” dobrze funkcjonuje. 

Na pewno pomaga to, że tym razem Henderson nie planuje swoją prozą “zbawiać świata”. Debiut tak młodą autorkę przejął, że aż nie do końca wiedziała, co chce napisać, czy rozrywkowe dark fantasy z horror twistem, czy feministyczną alegoryczną powieść o Złych Przemocowych Mężczyznach, czy może jakiś post-licealny romans. 

Nic z tych wad, z tego rozchwiania, nie pojawia się w “Domu Pożądania”. Tutaj mamy gotycką przygodową, seksowną opowieść, pełną wampirycznego klimatu, ciekawych postaci i zaskakujących zwrotów akcji. Do tego naprawdę świetna bohaterka -  Marion to rezolutna,  przebojowa lesba (celowo piszę tak szorstko, bo tak właśnie, szorstko, zdecydowanie, jest ona w powieści przedstawiona), która w zamian za świadczone przez siebie “usługi” chce od życia czegoś więcej, zamożności, wygody, luksusu.


Nieco rozczarowuje zdawkowy, po łebkach, finał, za szybki i za przypadkowo optymistyczny, ale nawet on nie jest w stanie popsuć znakomitego ogólnego wrażenia. Świetna powieść, świetna zabawa.


piątek, 16 sierpnia 2024

William Godwin - Kaleb Williams 7/10

Głównym tytułem, dla którego William Godwin bywa do dzisiaj rozpoznawany przez co wnikliwszych fanów grozy jest … jego córka, Mary, po mężu Shelley, autorka “Frankensteina”. Sam tata, przede wszystkim postępowy myśliciel i publicysta swej epoki, również nieźle pisał, a najsłynniejsza jego powieścią jest właśnie “Kaleb Williams”. Jedyny z nią problem, że nijak nie pasuje ona do literatury grozy, to raczej gotycka powieść sensacyjno-przygodowa służąca przekazaniu czytelnikom przekonań i idei nurtujących jego autora. 


+


Kaleb Williams to młodzieniec ubogi i pośledniego rodu, ale, dobrze wykształcony i obdarzony żywą inteligencją, znalazł dobrą posadę sekretarza wielkiego pana, Mr Falklanda. Inteligencja, dociekliwość (a wręcz, można by rzec, nieznośne wścibstwo) powodują, że odkrywa pewną Mroczną Tajemnicę z przeszłości swego pracodawcy. Ten, opętany obsesyjnie dbałością o swój honor i szlacheckie dobre imię (te typowe angielskie “keeping up appearances”) wiąże młodzieńca przysięgą zobowiązującą go do zachowania tajemnicy tylko dla siebie, by następnie, nie dowierzając sile przysięgi, poinformować Caleba, że ten na wszelki wypadek pozostanie jego sługą do końca życia. Ot, żeby mieć wścibskiego trutnia na oku.


Williams nie przyjmuje takiego dobrze, jak to mówią “nic na siłę”, informuje więc Falklanda, że odchodzi ze służby i nocą opuszcza posiadłość. Wkrótce, oskarżony przez byłego pracodawcę o rabunek rodzinnych kosztowności zostaje zamknięty w ciężkim więzieniu, gdzie oczekuje na rozprawę. Usiłując się bronić oskarża byłego chlebodawcę o celowe  ukartowanie sprawy, nie może jednak, związany przysięgą, zdradzić Tajemnicy…


W angielskim więzieniu XVIII wiecznym nie ma lekko, oj nie. Ludzie miesiącami, ba latami czekają na rozprawę wstępną, zdarza się, że absurdalnie oskarżony bez cienia dowodów delikwent nie dożyje posiedzenia sądu, na którym ma być uniewinniony. Williams, chcąc przeżyć,  staje się zatem Papillonem i co rusz podejmuje rozpaczliwe próby ucieczki. Po kilku niepowodzeniach faktycznie wyrywa się na wolność, gdzie zaraz trafia, zupełnie skądinąd niechcący, do bandy zbójców.


Morale młodzieńca nie pozwala mu towarzyszyć bandziorom w ich przestępczych zajęciach, odchodzi zatem również z bandy i, udając Irlandczyka, usiłuje ustabilizować swe życie w Londynie, licząc, że w taj ogromnej metropolii zniknie ścigającym go gończym. 

Niestety, zawziętość, z jaką ściga do prawo, zamożność Falklanda i chciwość jego londyńskiego gospodarza powoduje, że, koniec końców, ponownie zostaje ujęty. Tutaj jednak czeka go niespodzianka, a na czytelnika Twist….



“Kaleb Williams” pomyślany był pierwotnie jako fabularyzowany traktat społeczny potępiający brytyjski wymiar sprawiedliwości, nierówność wobec prawa klasy panującej i klas niższych, niesprawiedliwy ustrój sądowy i fatalne warunki w więzieniach, ale jako że autor utalentowany, to wyszedł w efekcie bardzo zgrabny i trzymający w napięciu thriller gotycki, pełen przygód, napięcia i zaskakujących zwrotów akcji.


Powieść Godwina skonstruowana jest dość podobnie do …. “Justyny” markiza de Sade (tylko bez porno 🙂 oczywiście), podobny jest również zamysł twórczy, by na tle efektownej fabuły przygodowej przekazać swe przemyślenia filozoficzne. Kaleb, podobnie jak bohaterka markiza, to “cnota ukarana” -  jakby się nie starał być prawy i szlachetny, tak coraz niżej spada społecznie, w coraz większe popada tarapaty i coraz większe go trapią nieszczęścia. Przy czym Godwin atakuje bezduszny i niesprawiedliwy angielski  system prawny - przewagę lordów nad prostym ludem, wielomiesięczne areszty wydobywcze, surowe warunki uwięzienia


Równość praw społeczeństwa angielskiego okazuje się tylko pozorna. W rzeczywistości  oskarżenie możnowładcy znaczy dużo więcej niż słowa prostaczka. Co ciekawe, stan ten trwa w Anglii poprzez wieki, warto zwrócić uwagę, że podobnie skutecznie swej lordowskiej pozycji społecznej używał Maxim de Winter w “Rebece’ Daphne du Maurier (1938 rok!), by oddalić od siebie  oskarżenia o morderstwo żony.


Bardzo ciekawa jest para głównych bohaterów, o znakomicie i intrygująco zarysowanych osobowościach. Główny Złol, Lord Falkland, to żaden banalny villain, to człowiek intencjonalnie szlachetny i prawy, a przy tym człowiek pełen obsesyjnie rozumianego honoru. To w efekcie konfliktu pomiędzy tymi wartościami, konfliktu, w którym Falkland postawi na honor, dopuści się on różnych niegodziwości, które jednak zniszczą go psychicznie i doprowadzą do moralnej ruiny.


Z kolei sam Williams też nie taki jednoznaczny pozytyw. No dobra, niech będzie, że to chłopiec inteligentny i pełen dobra, ale jego obsesyjne grzebanie w przeszłości własnego pracodawcy, jego raniące nerwy przymówienia i aluzje, jego częsta niesubordynacja budzą przez długi czas wątpliwości co do czystości jego zachowania, budzą podejrzenia że gra on w ukrytą grę, że terroryzuje i prześladuje swego pana psychicznie. Dość długo ciężko go przez to polubić, człowiek myśli “co to za menda jest!”. No a coś takiego jak inteligencja emocjonalna u Williamsa po prostu nie istnieje. Nie ma on świadomości krzywdzenia Falklanda przez swe dwuznaczne zachowania, nie ma świadomości braku swej wiarygodności przed kolejnymi instancjami i osobami, zachowuje się jak słoń w składzie porcelany i w więzieniu i między zbójcami. No debil emocjonalny po prostu…


Mimo dwustu lat “Kaleba Williamsa” nadal czyta się zaskakująco dobrze. Nie jest to jeszcze level wspomnianego markiza de Sade czy naszego Potockiego (od “Saragossy”), ale już gotycką konkurencję swych czasów, z Ann Radcliffe na czele, zostawia w pobitym polu pod względem łatwości lektury, z zamierzenia przecież dość poważnej - to miał być traktat społeczno filozoficzny a nie powieść przygodowa. Warto poznać i dziś, choć raczej tylko dla fascynatów starej literatury

piątek, 9 sierpnia 2024

Paweł Siedlar - Opowieści Okrutne 5/10

Dziś wycieczka w przeszłość, w pierwszą dekadę XXI wieku, kiedy to groza w Polsce była w głębokiej defensywie. Wśród nielicznie wtedy publikujących autorów interesujących się tym gatunkiem był Paweł Siedlar, który w 2006 roku wydał w królującej wówczas w księgarniach Fabryce Słów zbiór “Opowieści Okrutne”. Tytuł odważny, nawiązujący do klasyki literackiej grozy, “Opowieści Okrutnych” Adama Villiers de l’Isle, ale czy w środku naprawdę jest tak klasycznie i tak “okrutnie”. No, mieszane uczucia, żeby być szczerym… Ale przyjrzyjmy się bliżej poszczególnym opowiadaniom :


+


“Rozrywki Umarłych” -  zmęczony i wypalony psychiatra decyduje się na dłuższy samotny urlop - wynajmuje nadmorski domek położony w całkowitej głuszy i przybywa tam na reset. Na miejscu okazuje się, że domek należał ongiś do pewnego wziętego mecenasa, który na starość zwariował, dokonywał Różnych Eksperymentów i koniec końców popełnił samobójstwo. Ofkors duch starucha zaczyna prześladować doktora. A może to nie duch, może doktor sam odchodzi od zmysłów?…Ciekawy, obiecujący pomysł wyjściowy, ale opowiadanie jest totalnie zagadane (blisko 100 stron!) i od połowy zmierzające zupełnie donikąd, z bardzo na dodatek rozczarowującym finałem. No, niestety, na początek spory zawód.


Nieco humor poprawia “Ostatni Autobus Do Thunder”. Autobus jadący do narciarskiego kurortu zabiera po drodze przygodną grupę turystów. W trakcie podróży kierowca, zwolennik teorii spiskowych i jego sąsiad pasażer nabierają podejrzeń, czy przypadkiem nie są to aby Obcy…. sprawnie napisane, choć klimatu grozy niewiele a finał ponownie trochę rozczarowujący.


W “Między Leckiem A Krztuniem”  zabłąkana na leśnej drodze para na motocyklu trafia do opuszczonego, spalonego domu. Zostają tam na noc, kiedy to nawiedza ich wspomnienie tragedii sprzed lat; grupa bandziorów zamęczyła tutaj starca i spaliła jego zwłoki. Młodzi następnego dnia rano znajdują kasetkę z zetlonymi banknotami…. czy już pisałem, że Siedlar nie umie. w zakończenia? No to jeszcze raz napiszę….


“Pies Swojego Pana” to raczej sf niż horror. Zmiennokształtny najeźdźca pod postacią psa (sic!) przyłącza się do Prezydenta USA, nocą go zastępuje by przywieść świat do konfliktu nuklearnego. Dość przewidywalne, “by the numbers”, bez grozy i suspensu, ze zdecydowanie przeciągniętą (choć ciekawą z uwagi na upływ czasu i obecną sytuację m-nar.) końcową przemowę “prezydenta”.

“Walczyk Z Hortensją - no, nie dla mnie ten walczyk…. Sentymentalna opowieść o miłości sprzed lat i zbrodni, do jakiej ta miłość doprowadziła. Dobre pióro, doskonale oddany koloryt USA (widać, że autor wie o czym pisze), ale mięsa w opowiadaniu brak.


Końcowe “Brzytwą Kochanie, Brzytwą”  to najlepsze opowiadanie ze zbioru; kobieta i jej kochanek mordują męża a jego mściwy duch nawiedza zbrodniarzy i doprowadza do sprawiedliwej odpłaty. Mimo pozornej generyczności opowiadanie całkiem pomysłowe, wywołujące ducha sixtiesowych seriali sensacyjno-niesamowitych.


+


Podsumowanie - Siedlar pisze bardzo sprawnie, ale całe to sprawne pisanie idzie w gwizdek, bo nie umie on zgrabnie zakończyć opowieści,  a że do tego wszystkiego grozy i horroru jest stanowczo za mało (że już o obiecanym a niedotrzymanym “okrucieństwie” nie wspomnę)  więc wychodzi na koniec mdło.


poniedziałek, 5 sierpnia 2024

Joe Abercrombie Bohaterowie 10/10

Kolejny tom cyklu “Pierwsze Prawo”, kolejny standalone, powieść, którą można czytać bez znajomości reszty tytułów w serii (aczkolwiek nieco smaczków dodatkowych dochodzi dla pamiętających poprzednie tomy),  kolejna hiper-frajda czytelnicza z najwyższym znakiem jakości.


+


Mimo grubo ponad 700 stron fabuła “Bohaterów” jest zaskakująco wręcz prosta. Całą (!) powieść zajmuje detaliczny opis 3 dniowej bitwy, stoczonej między wojskami Unii a zbuntowanymi Północnymi. I to jest - naprawdę - wszystko!


No dobra, parę zdań przybliżających akcję powieści warto jednak napisać. Krótka rekapitulacja z poprzednich tomów - Unia to mocarstwo położone w środku świata powieści. Królem Unii jest Jezal dan Luthar, jej praktycznym zaś władcą mag Bayaz (decydujący o wszelkich posunięciach króla).

Północą włada Czarny Dow, po tym, jak zdradził on swego poprzednika, Logena Dziewięciopalcego, zwanego również Krwawą Dziewiątką. Jako że Logen był przyjacielem króla, no a generalnie Unia uważa Północ za kraj zależny i zobowiązany do posłuszeństwa, wybucha (kolejna) wojna. Wojska Unii dążą do stoczenia decydującej bitwy; ostatecznie udaje im się zmusić siły Dowa do walki u podnóża wzgórza zwanego Bohaterowie.


No i zaczyna się krwawa bitwa. W pierwszym dniu udane manewry Północnych przynoszą im sukcesy a Unii sporo strat. W drugim przeważające siły zdyscyplinowanych, zakutych w stal Unionistów mocno napierają na słabnących Wikingów. W trzecim dniu ma dojść do rozstrzygnięcia bitwy…


Jako że to jest powieść Abercrombiego, to wiadomo, będzie “ grimdark” (sam autor w necie używa nicka “Lord Grimdark”). Tutaj nie tylko nie ma podziału na “dobrych” i “złych”, tutaj nawet nie ma jednolitej “Unii” i jednolitej “Północy”. W tle militarnej naparzanki w obu walczących obozach toczą się wewnętrzne rozgrywki polityczne. Niezaspokojone ambicje, wzajemne animozje, stare urazy dzielą tak samo oficerów Unii jak i wodzów Czarnego Dowa. A nad wszystkim unosi się mroczny cień Wielkiej Wojny Magów, zza zasłony dziejów figurkami na planszy poruszają Nieznane Moce…


+


W “Bohaterach” jest to wszystko to, co zachwycało już w poprzednich tomach cyklu. Opętańcze temo akcji, mistrzowskie opisy walk, szokujące twisty fabularne, galeria obłędnie dobrze wykreowanych postaci, mnóstwo ciętego, jadowitego humoru (one linery Abercrombiego dorównują najlepszym tekstom z “Gry O Tron”), i, jakby w pakiecie, praktycznie ZERO magii i fantastyki (obecni w powieści, nieliczni magowie to zdecydowanie bardziej politycy, zresztą czarom się praktycznie nie oddają).


Obłędna jest umiejętność opowiadania. Abercrombiego, to, jak dziesiątki, setki stron wypełnionych głównie wzajemnym okładaniem się mieczami, toporami, maczugami ,tarczami, pięściami, halabardami i co kto tam ma jeszcze do użytku, trzyma czytelnika na krawędzi, nie pozwala ani na chwilę odpuścić lektury. No a przede wszystkim montaż -  rodem ze współczesnego kina akcji! Kamera podczas bitwy skacze z postaci na postać (szczególnie efektownie widać to w rozdziale “Ofiary”, w pierwszym dniu, kiedy do oko kamery niczym anioł śmierci przebiega pomiędzy walczącymi; za każdym razem śmiertelny cios przenosi czytelnika do kolejnego wojownika, który za chwilę sam zginie).


Tak naprawdę “Bohaterowie” nie mają bohaterów, nie mają głównych postaci. To powieść “zbiorowa” opisująca losy kilkudziesięciu osób po obu stronach konfliktu. W centrum uwagi pośród unionistów znajdują się rycerz Bremer Dan Gorst, bojowym męstwem chcący odzyskać zaufanie swego przyjaciela króla i stanowisko szefa jego ochrony, utracone po wydarzeniach opisanych w powieści “Zemsta Najlepiej Smakuje Na Zimno” (samoużalanie się Gorsta nad sobąstanowi odpowiednik podobnych skarg Sanda dan Glokty z trylogii Pierwszego Prawa), ambitna  i przebojowa Finree dan Brock walcząca o wysokie stanowisko dla swego męża i kapral Tunny starający się nie wychylać i bezpiecznie przetrwać kolejną wojnę.

Po północnej stronie gros uwagi przyciągają stary, myślący o “emeryturze” wojownik Curnden Gnat i jego drużyna oraz knujący na potęgę, chytry, podstępny i złośliwy książę Calder (to MUSIAŁBY BYĆ Tom Hiddleston, tak bardzo ta postać przypomina Lokiego), zmierzający, mimo przeciwieństw, do odzyskania tronu swego ojca.



Ale w ogóle kreacja postaci u Abercrombiego jest mistrzowska. Nie tylko główni bohaterowie - każda, nawet najbardziej epizodyczna postać natychmiast skupia na sobie uwagę i angażuje czytelnika - tym bardziej potem jest szokująco, jak  ta postać znienacka ginie (!).


Kapitalna zabawa, najlepsze możliwe dostępne fantasy. Tylko, czy wobec braku elementów fantastycznych to jeszcze w ogóle jest fantasy? Very, very low fantasy :-) Ale  absolutne bezdyskusyjne 10/10. Move over, George R.R. Martin!


Dean R. Koontz - Północ 8/10

Whoah, ależ petarda! “Inwazja Porywaczy Ciał” spotyka “Wyspę Doktora Moreau” (oba te tropy sprytny Koontz wprost podał w powieści) czyli kol...