Rzadko piszę raporty na temat pojedynczych opowiadań, ale tzw. Wielkie Teksty Lovecrafta (do których “Wiedźma” się, mimo pewnych zastrzeżeń, zalicza) zasługują na to w pełni, więc dziś zdań parę na temat czarownicy Keziah Mason, jej upiornego chowańca, Brązowego Jenkina i nawiedzonego domostwa w Arkham.
+
Walter Gilman to student matematyki, zafascynowany postacią XVII wiecznej czarownicy, Keziah Mason, a zwłaszcza opowieścią o tym, jak bez śladu znikła z celi, w której czekała na wykonanie wyroku. Student, badając plotki, jakoby właśnie znajomość formuł wyższej matematyki umożliwiała wiedźmie międzywymiarowe podróże między czasem i przestrzenią, wynajmuje pokój w zajmowanym przez nią niegdyś, podupadającym domostwie. W ścianach starego domiszcza słychać chroboty szczurów a sam pokój charakteryzuje się dziwnym kształtem; ma mocno skośny sufit i krzywą, łączącą się pod dziwnym kątem ze sklepieniem, ścianę. Jasne jest, że między murami domu a ścianami jest jakieś tajemnicze, zamurowane, niedostępne miejsce.
Po przeprowadzce mężczyznę zaczynają dręczyć dziwaczne, gorączkowe sny. Początkowo podróżuje on w nich przez inne wymiary, zamieszkałe przez dziwaczne, amorficzne istoty, z biegiem czasu wizje te zaczynają przybierać bardziej realne formy. Występuje w nich pogarbiona, złowroga starucha, obrzydliwy wielki szczur z ludzką twarzą i milczący Czarny Mężczyzna.
Podczas kolejnego snu Gilman, przebywając w zamurowanej przestrzeni swego domu, poddany zostaje rytuałowi - własną krwią wpisuje się do księgi Czarnego Mężczyzny. Po obudzeniu z niepokojem konstatuje, że rękę ma rozkrwawioną dokładnie tak samo, jak we śnie, zastanawia się, czy nie jest przypadkiem somnambulikiem, czy nie chodzi nieświadomie we śnie. Szukając śladów własnych stóp rozsypuje mąkę wokół swego łóżka, w końcu zaś na noc wprowadza się do pokoju swego przyjaciela piętro niżej.
W ramach kolejnego snu dochodzi do makabrycznego wydarzenia; Keziah Mason porywa niemowlę z sąsiedniego domostwa, a kiedy Gilman usiłuje jej w tym przeszkodzić, Czarny Mężczyzna brutalnie łapie go za gardło. Chłopak budzi się przerażony - w niewiadomy sposób przeniósł się we śnie do swego pokoju, ma sińce na szyi, przy śniadaniu zaś z narastającą grozą czyta o zniknięciu małego dziecka…
I jeszcze jeden gorączkowy sen - ponownie zamurowane, tajne pomieszczenie, czarny ołtarz, leżące na nim niemowlę i nóż, którym Gilman ma dokonać upiornej ofiary…
+
“Sny W Domu Wiedźmy” uważane są wśród lovecraftowskich scholarów za opowiadanie mniej udane, niewolne od wad. No prawda, że do poziomu tych najsłynniejszych tekstów nieco mu brakuje, trochę Lovecraft jakby sam nie wiedział, co chce w nim napisać, niemniej, mimo wszelkich zastrzeżeń słusznie zaliczane jest ono do grona Wielkich Tekstów, i nadal znaczenie popkulturowe tego opowiadania, znaczenie dla gatunku i klasa są ogromne i niezaprzeczalne.
“Sny” stanowią próbę połączenia mitologii lovecraftowskiej z bardziej klasycznym motywem czarownic i czarnej magii. Wspaniale świeży, do dziś efektowny jest główny pomysł fabularny - okrutna, nieumarła, nie poddająca się czasowi wiedźma, żyjąca - dzięki wysokiej matematyce (!) - wraz ze swym przerażającym chowańcem w niezbadanych wymiarach, opętana jej czarem bezwolna ofiara i mroczne bóstwo - Czarny Mężczyzna. Ten wątek jest rodem z klasycznych opowieści niesamowitych. ale właśnie w tym momencie opowieść łączy się z mitologią Cthulhu, bowiem Czarny Mężczyzna to nie żaden Szatan, to sam Nyarlathotep, posłaniec boga-idioty Azathotha (który również ma cameo w opowiadaniu)
Absolutnie genialny jest Brown Jenkin - upiorny, obrzydliwy szczuroludź (zapowiadający Skavenów z sytemu fabularnego Warhammer) kradnie całe show; każde jego pojawienie budzi grozę i obrzydzenie, no a już finał!!! No, niech mnie!
Na wielki plus również duszny, niesamowity klimat noweli - jasne, w klimaty Lovecraft z zasady potrafi, jak nikt inny, ale tutaj osiąga absolutne mistrzostwo. Zgniłe, wąskie uliczki Arkham, zabłocone zaułki, ciemne przejścia, zamieszkujący okolicę zabobonni, biedni Polacy (! - zarówno sam dom wiedźmy jak i cała okolica zamieszkana jest przez Polonusów- nb. dość sympatycznie opisanych przez Lovecrafta, co tym bardziej trzeba cenić, że przecież wiemy, jak generalnie chłodne podejście miał on do obcych) - znakomicie to wszystko zostało opisane.
Od strony technicznej narracji opowiadanie nieco kuleje. Jak to u Lovecrafta, akcji bezpośredniej jest niewiele, sporo takiej słownej watoliny napychanej jakby na ilość, przez co lektura czasami potrafi przymęczyć.
Pewną, jak na Lovecrafta, słabością jest też zakończenie przygody - UWAGA, SPOJLER (jeśli ktokolwiek jeszcze nie zna tak klasycznego tekstu…). Keziah Mason bojąca się polskiego krucyfiksu to scena raczej z powieści Dennisa Wheatleya albo Brama Stokera, nie coś spod pióra cynicznego i ateistycznego Lovecrafta - choć z kolei zaduszenie jej łańcuszkiem (niczym w “Profondo Rosso” Dario Argento) było bardzo dobre. No i totalnie makabryczne i gore’owe finałowe pojawienie się Brown Jenkina - natychmiast budzące skojarzenia z “Obcym - 8 Pasażerem Nostromo”.
Podsumowując - jak na Lovecrafta, to opowiadanie nie z tych najważniejszych, ale to nadal supercreepy tekst, wart poznania tak przez fanów Old Genta jak i wielbicieli horrorów i wiedźmach i czarownicach. Keziah Mason jest jedną z lepszych (i bardziej straszących) wiedźm w historii literatury grozy (a przy okazji i jedną z arcy-nielicznych kobiecych postaci u Lovecrafta!)
“Sny W Domu Wiedźmy” nie są najłatwiejsze do znalezienia - nie ma ich w żadnym z dwu lovecraftowskich tomów Vespera, nie ma też chyba w serii C&T. Jedyne znane mi wydanie to Zyskowe “Sny o Szaleństwie” sprzed jakichś 15 lat.
PS.
“Sny” kusiły filmowców bogactwem swych możliwości fabularnych. W pierwszej ekranizacji, zatytułowanej “Curse Of The Crimson Altar” wiedźmę (przemianowaną tu na Lavinię) zagrała sama Barbara Steele, w obsadzie znaleźli się też Boris Karloff oraz sam Christopher Lee, ale film nie tylko mało przypominał literacki pierwowzór, ale w ogóle okazał się mało udany.
W trudno dostępnym włoskim nowelowym “Shunned House” Sny Wiedźmy były jedną z historii wplecionych w nowelową fabułę filmu, a najlepiej zrobił to Stuart Gordon (ten od Re-Animatora), który wiernie przeniósł “Wiedźmę” na ekran w roku 20006 w ramach serialowej antologii “Masters Of Horror”.
PPS.
Fani Mastertona zabierający się “Drapieżców” (Prey) przed lekturą koniecznie powinni zapoznać się z Domem Wiedźmy, Drapieżcy to swego rodzaju sequel do lovecraftowskiej opowieści.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz