Uwielbiam takie filmy - filmy z twistem, takie, które po zakończeniu chce się obejrzeć jeszcze raz, by już na spokojnie powiązać wszystkie wątki.
Po nieco dziwacznym początku filmu, w którym nagle, w serii zamachów, ginie sporo osób, zaczyna się właściwa historia. Slevin, który, przybywszy do Nowego Jorku, zatrzymał się w mieszkaniu nieobecnego znajomego, wpada w niemałe tarapaty. Znajomy ma duże długi u dwu konkurujących gangów, których spłata spada na przypadkowo zamieszanego w intrygę Slevina. Zaskakujące jedynie, z jak wielkim spokojem do swej ciężkiej sytuacji podchodzi sam Slevin. Nie tracąc dobrego humoru podejmuje się wyznaczonych mu zadań (a obejmują one, oprócz spłaty dużych sum pieniężnych,również zabójstwo), nie boi się ani gróźb gangsterów, ani prowadzącej śledztwo policji, znajduje nawet czas na flirt z miłą sąsiadką. W pewnym momencie jednak granat splątanej fabuły eksploduje z głośnym hukiem, a wszystko zaczyna mieć drugie dno i nowe oblicze....
Mimo widocznych tu i ówdzie dziur w scenariuszu - koronkowa, zakręcona intryga potrafi zaskoczyć nawet wyrobionego widza, który od początku "łapie" główne, montechristowskie, założenie fabularne. Na dodatek to wszystko jest świetnie zrealizowane i kapitalnie zagrane (brawo Hartnett ! doskonały Willis, klasa duetu Freeman-Kingsley). Jestem po dziesięćkroć (10/10) na tak, rozrywka na najwyższym poziomie.
PS. Dawno temu zachwyciłem się powieścią sensacyjną Alistaira MacLeana (ultrapopularny był to pisarz w PRLu), pt. "Siła Strachu". Naturalnie fabuła powieści i "Lucky Number Slevin" nie ma prawie nic wpólnego - ale główny twist fabularny jest praktycznie ten sam, i podobnie efektowny.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz