czwartek, 20 czerwca 2024

S.T. Gibson - Dar Krwi 3/10

No nieeee… Żałosny, naprawdę żałosna mieszanka “Wywiadu Z Wampirem” z “Zagadką Nieśmiertelności” teoretycznie podkręcona erotyką, co wydaje się naprawdę apetycznym połączeniem, w praktyce jednak budzący irytację zamiast fascynacji gniot, ocierający się o granice niezamierzonej śmieszności. Nieotake “literaturę kobiecą” chodzi….


+


Średniowieczna Rumunia, wioska zrujnowana przez najeźdźców. Konająca w błocie wiejska dziewczyna przyciąga uwagę spacerującego pobojowiskiem Wampira (ihaaaa), który w mgnieniu oka się w niej zakochuje i, w znanym od tysięcy razy rytuale wymiany krwi, zmienia ją w wampirzycę.


Wampiryczna para najpierw jakiś czas mieszka w zamczysku Pana, potem, kiedy zaraza zaczyna pustoszyć okoliczne ziemie, sprowadza się do Wiednia. Stamtąd, po kolejnych dziesięcioleciach, uciekają przed atakującymi miasto wojskami tureckimi do Hiszpanii, do niejakiej Madeleine.


Wampirzyca (jej partner nazwał ją Constantą) początkowo czuje Straszliwą Zazdrość wobec pięknej rywalki, oraz Święte Oburzenie wobec niestałego partnera, ale wkrótce jej trochę przechodzi, kiedy sama się zakochuje się na zabój w hiszpańskiej arystokratce. A po tym, jak wampiryczny macho przemienia również Madeleine w wampira, powstaje podręcznikowy trójkąt miłosny.


Mijają kolejne dekady i kolejne wieki. Nasz Tercet Egzotyczny podróżuje przez różne miasta Europy, co jakiś czas się wzajemnie kotłuje w pościeli,  co jakiś czas wspólnie poluje, a co jakiś czas kłóci. Pan Wampir jest oto Zaborczy i swe kobiety w swobodzie bytu Ogranicza (wszystko z dużej litery), ot, taki tradycjonalista, co to baby w domu tylko dla siebie chce trzymać. Takie podejście budzi w paniach zrozumiałą irytację. 


Niemniej z okazywaniem nieposłuszeństwa trzeba raczej ostrożnie - Constanta znajduje pamiętniki Wampira, z których wynika, że przed nimi Pan i Władca miał inne partnerki, ale kiedy zaczęły one marudzić i generalnie go nudzić, no to zostały przez niego Zniknięte. Ups…


Sounds promising? No niestety, jak ktoś czeka w tym momencie napięcia, to się nie doczeka. Doczeka się tylko czwartego do brydża - pięknego chłopca Aleksieja, którego Wampir usidla (i dołącza do lubieżnej “rodzinki”) w rewolucyjnym Piotrogrodzie. Przez chwilę mamy jeszcze więcej tego samego - czyli menage a quatre w różnych konfiguracjach, na koniec jednak cała poddana trójka dochodzi do tego samego przekonania - jest tak nudno ze starym grzdylem, że aż się wampirzyć nie chce, a jedyną drogą do wolności jest zabić dziada… (to żaden spojler - od zapowiedzenia tych planów zaczyna się powieść)…


+


Jak sobie czytam powyższe streszczenie to wydawać się może, że “Dar Krwi” jest interesującą pozycją. Ale tak, niestety, nie jest. Nieudane postaci, kompletnie pozbawione charakteru i emocji, banalne rozwiązania fabularne, krindżowe opisy targających bohaterką namiętności, prostackie i nieudolne próby przyprawienia akcji erotyką. Tu już nawet nie nudy (choć i te się wkradły) a głównie  złość na tracony na banalne porno-romansidło czas targają człowiekiem.


Nieciekawe, niezabawne, niestraszne, nie ekscytujące - mam szczerą nadzieję, że innym spodoba się bardziej, ale ja już za kolejne tytuły od pani Gibson chyba podziękuję, wolę czytać najsłabszą Rice, bo pewnie mi się bardziej spodoba. Szkoda słów, więc już i więcej nie piszę.


PS.

Kiedyś, jak świat był boomerski, istniał podział na “literatura kobiecą dla kobiet” i “literaturę męską dla mężczyzn”. Ale teraz ???? Wydaje się, że trochę odeszliśmy od takich przeżytków, i teraz liczy się tylko sama jakość tekstu. A jednak…, no niestety, po Alexis Henderson (Godzina Wiedźm) i Isabel Canas (Hacjenda) S.T. Gibson ze swym “Darem Krwi” dołącza do kobiecego grona, które jakby na złość wszelkim chęciom zatarcia sztucznych podziałów produkuje ckliwe romansidła parodiujące niegdysiejsze “tytuły kobiece”. Tym razem padło na kolejną wariację (tym razem ze szczyptą “pikanterii”)  na temat namiętnych wampirów…



poniedziałek, 17 czerwca 2024

Agatha Christie - Zabójstwo Rogera Ackroyda 8/10

Zależnie od punktu widzenia kryminały Agathy Christie można traktować albo jako arcyklasykę i wspaniałą, elegancką rozrywkę albo jako stare, pożółkłe, trącące stęchłą naftaliną ubrania po babci. I oba te punkty widzenia znajdą swe uzasadnienie i zwolenników. Ale jest grupa powieści, w których tak efektownie zakręciła ona wątek, tak zatańczyła z formułą, że, jakby się nawet otoczenie, scenografia, postaci bohaterów targające nimi emocje nie zestarzały, tak nadal czytelnik po zakończonej lekturze będzie mógł tylko, zaskoczony i zadowolony, zaklaskać z radości ku chwale pomysłowości autorki. I do tej grupy należy słynne “Zabójstwo Rogera Ackroyda”.


+


Powieści Christie to podręcznikowe wręcz przykłady tzw. “whodunitów” - kryminałów, w których osią fabuły jest szukanie odpowiedzi na pytanie “kto zabił?” Nie inaczej jest z “Zabójstwem Rogera Ackroyda”. Taka formuła wymusza jednak na piszącym zachowanie daleko idącej wstrzemięźliwości w opisie książki, by niechcący osobom, które jeszcze by Rogera Ackroyda nie poznały (są w ogóle takie? to w końcu klasyka) zabawy nie psuć.


Zatem podstawowe fakty. Był sobie zamożny wdowiec, Roger Ackroyd, żyjący w swej posiadłości wraz z ubogą szwagierką i jej córką oraz z pasierbem. W domu mieszkają również sekretarz Ackroyda, gospodyni, lokaj i służąca.


No i pewnego wieczoru, wkrótce po wizycie lokalnego doktora, Roger Ackroyd zostaje zamordowany. Ciosem sztyletu ozdobnego, w szafce gabinetowej uprzednio umieszczonego.


Okoliczności zdają się wskazywać na pasierba. Od dawna był on w finansowych kłopotach, a ojczym nie bardzo był skłonny jego długi regulować, na otwartym oknie gabinetu znaleziono odciski jego butów, no i, co najważniejsze, młodzieniec zaraz po zbrodni zniknął bez śladu.


Na szczęście w okolicy zamieszkał właśnie nie kto inny a sam Hercule Poirot, znany detektyw, planujący właśnie swą emeryturę na angielskiej wsi. Poproszony przez młodą Florę Akcroyd, zaręczoną z pasierbem, mającą nadzieję na oczyszczenie imienia narzeczonego, zgadza się wyjaśnić sprawę. 


Dalej jest klasyczna klasyka. Poirot, przy asyście zaangażowanego w sprawę lokalnego doktora (spełnia w powieści rolę Watsona, zwyczajową zajęta w powieściach z Poirotem przez kpt. Hastingsa) prowadzi śledztwo, rozmawia z kolejnymi osobami (no jaha, że wszyscy domownicy są podejrzani, każdy z nich ukrywa przed Poirotem jakąś tajemnicę), wyjaśnia kolejne wątki i redherringi a na koniec ofkors, zbiera wszystkich razem przy wieczornym stole i wskazuje mordercę.


+


Proza Christie zasadniczo zleżała się i zestarzała bardzo, nie ma co się spierać. Ten sam schemat fabularny - morderstwo, grono bliskich ofiary podejrzanych o popełnienie zbrodni, fałszywe tropy wiodące w różnych kierunkach, nużąca, pozbawiona napięcia akcja oparta prawie wyłącznie o drętwe dialogi, nieznośna  posh- sztywność  “wyższych sfer”, wyraźnie podziwiana przez autorkę, brak jakiejkolwiek psychologii postaci, brak wiarygodnych motywacji - lektura jej powieści raczej przypomina partię Cluedo niż żywą, zajmującą historię.

No ale, że ma kobieta Pomysły, to naprawdę ma…. 

Nie sposób pisać nic więcej nie chcąc spojlerować - dość, że akurat na Rogera Ackroyda warto poświęcić czas. Lektura jest szybka, sprawna, zasadniczo bezbolesna, rozwiązanie zagadki bardzo satysfakcjonujące czytelnika (aczkolwiek mnóstwo fauli popełniła autorka w tekście, nie dając czytelnikowi możliwości samodzielnego rozwiązania zagadki, zatrzymując bowiem do efektownego finału ważne, niezbędne dla jej zrozumienia informacje). Dość napisać, że o ile przez większość książki moja osobista ocena oscylowała na wysokości 6/10, chwilami zniżając się do 5/10, o tyle efektowny finał wywindował ją na znakomite 8/10.


Jedna z najlepszych, najbardziej znanych i kulturotwórczo znaczących powieści Christie. Warto poznać, mimo zetlałego, naftalinowego klimatu.

niedziela, 9 czerwca 2024

Dean R. Koontz - Odwieczny Wróg 10/10

Yes, yes, yes! To dopiero petarda! “Odwieczny Wróg” to prawdziwa esencja “złotej ery horroru” - genialna w swej prostocie, znakomicie wymyślona i znakomicie napisana, pełna żywej akcji i szokujących jump-scare’ów powieść, prawdziwie “ultimate Dean R. Koontz novel”.


+


Pewnego jesiennego popołudnia cała ludność górskiego kurortu Snowfield niknie bez śladu. Przybyłe do miasta dwie siostry napotykają opustoszałe ulice, puste sklepy i mieszkania. Po bliższym przeszukaniu paru pustych domostw znajdują one kilka zwłok mieszkańców w różnym, niepokojącym stanie.

Dziewczyny wzywają policję z pobliskiego miasta okręgowego, ta jednak również nie potrafi znaleźć żadnej odpowiedzi na pytanie o przyczyny tajemniczego losu, który dotknął obywateli Snowfield. 

Wraz z zapadnięciem zmroku groza potęguje się. W krótkiej chwili, kiedy gaśnie światło miejsce, niknie bez śladu jeden z policjantów, drugiemu zaś  gigantyczna ćma wielkości orła (sic!) wyżera - dosłownie! - twarz i mózg!

Dowodzący akcją szeryf uznaje, że pora na kawalerię i wzywa wojsko, a wraz z nim służby sanitarne. Te po przybyciu początkowo podejrzewają, że wszystkie niepokojące zgłoszenia to efekt halucynacji wywołanych nieznanym wirusem lub gazem bojowym, ale wkrótce na własnym przykładzie przekonują się o prawdziwości koszmarów mających miejsce w mieście.


Jedynym człowiekiem, który może coś wiedzieć o sprawie jest szalony naukowiec, który swego czasu został odstawiony na boczny tor z uwagi na głoszenie dziwacznych teorii dotyczące tzw. “odwiecznego wroga”, nieznanego bytu odpowiedzialnego za podobne zniknięcia mające już miejsce w historii ludzkości…


+


Koontz zwyczajowo traktowany jest jako autor grozy wysoko-profilowej, ambitnej. Długimi latami, przynajmniej w Polsce, porównywany był do samego Stephena Kinga;  trzonem jego popularności była luksusowa, hard-coverowa seria, wychodząca ponad 5 lat (1993-1997), bardzo elegancka i tworząca wrażenie, że mamy do czynienia z produktem z górnej półki. Nb. warto zauważyć, że seria amberowska właśnie przez to kooontzowe zakamuflowanie na granicy gatunkowej, przez racjonalne wyjaśnianie fabuł, przez rozbudowaną psychologię bohaterów i elegancką, “wysoko-profilową” narrację, suchą nogą  przetrwała upadek “złotej ery” horroru w Polsce.


O ile jednak zwyczajowo Koontz tworzy w opisany wyżej sposób, o tyle w “Odwiecznym Wrogu” porzucił większość z tych ograniczeń i poszedł szeroko w kierunku jasnej i oczywistej pulpy grozowej. 

Jasne, ponownie mamy do czynienia z balansowaniem na granicy  pomiędzy horrorem (pierwsza część powieści) a science - fiction (druga część, z bajerancką, choć mało przekonującą próbą racjonalnego wytłumaczenia fabuły); mamy szczyptę thrillera w pulpowo absurdalnym, ale wspaniałym wątku “kultystów Odwiecznego Wroga”, ale już często go trawiąca ambicja tworzenia przekonujących psychologicznie postaci, próby analizowania ich wzajemnych relacji i uczuć oraz typowe dla koontzowej prozy, mocno nieznośne wstawki mentoringowe idą tutaj prawie w całkowitą odstawkę.


Fabuła “Odwiecznego Wroga” jest porażająco wręcz prosta i w tej swojej prostocie genialna. Cała ludność górskiego kurortu niknie bez śladu - odpowiedzialne za to jest drzemiące w Ziemi Zło, tzw. Odwieczny Wróg a nieliczni bohaterowie muszą stoczyć walkę na śmierć i życie, walkę pozornie bez szans. No ale pozwólcie, że głos oddam Stevenowi Seagalowi z jego złotego okresu : “We're outgunned, and undermanned. But you know sumpin'? We're gonna win. You know why? Superior attitude. Superior state of mind” (Hard To Kill). Dokładnie tak samo jest w Odwiecznym Wrogu, it’s a Dean R. Koontz novel, tu zawsze jest happy end i końcowy zrzut cukru.


Prosty, wręcz, wydaje się momentami, prostacki pomysł, został jednak absolutnie perfekcyjnie wykonany, co przyniosło Koontzowi triumf! Wszystko w “Odwiecznym Wrogu” działa -  szybka i pełna nieoczekiwanych zwrotów akcja, perfekcyjnie budowane napięcie, tony grozy, efektowne ozdobniki i zwroty fabularne - no, po prostu bezbłędnie.

Praktycznie wszystkie, nawet te najbardziej ryzykowne, wręcz momentami zdawałoby się że absurdalne zagrywki fabularne Koontza zadziałały w powieści koncertowo : pulpowo rewelacyjny subplot z kultystami- satanistami Odwiecznego Wroga, brawurowe połączenie koncepcji Wroga z wątkiem religijnym, nawet ten aż nadmiernie optymistyczny “deux ex machinowy” koniec. No - ręce same składają się do oklasków.


Podsumowując, jak tylko Koontz porzucił bieda-kingowanie i bieda-mentoring, jak zajął się czystą rozrywką, koncentrując się na szalonych pomysłach i zapierającej dech w piersiach fabule - to są efekty! Cóż z tego, że postaci są nieco papierowe, nikt dla wiarygodności psychologicznej horrorów nie czyta, tu ma być fun i frajda! No i jest - “Wórg” to absolutny mus, najlepsza powieść Koontza - po prostu KANON! 




PS.

“Wróg” był udanie, choć dość skromnymi środkami, przeniesiony na ekran - w roku 1998 powstała adaptacja filmowa z Benem Affleckiem w roli szeryfa i Peterem O’Toole jako szalonym naukowcem. Mimo chłodnych recenzji, polecam seans.


PPS.

Odwieczny Wróg swymi manifestacjami przypomina nieco pulpową (świetną!) powieść Harry Adama Knighta “Gen” (Slimer) a, przede wszystkim “The Thing” Carpentera, ale nieprzypadkiem przywołałem tego Knighta. Tenże autor w 1986, trzy lata pod “Odwiecznym Wrogu” napisał powieść (świetną!) “Macki” (Tendrils), wyraźnie inspirowaną Wrogiem. Naprawdę szczerze polecam wszystkie przywołane wyżej tytuły, bo są genialnymi reprezentantami swej epoki.


PPPS.

Dlaczemu, ach dlaczemu, jak zaczynałem swego czasu lekturę Koontza, to trafiłem na okropny “Grom”, który uznałem (słusznie!) za tandetną podróbkę Terminatora” a który zraził mnie do autora po całości! I dlaczemu wydawca - Amber - postanowił nadać Koontzowi rangę Wielkiego Mistrza literatury godnego mierzyć się z samym Kingiem, co mnie, szukającego brutalnej grozowej rozrywki skutecznie od tegoż Koontza odpychało! Tyle lat czekałem, by odkryć takie złoto!


niedziela, 2 czerwca 2024

Jakub Tyszkowski "Fantazje O Dziwotworach" 7/10

Przyznam, że sam z siebie nie zwróciłbym raczej uwagi na twórczość Jakuba Tyszkowskiego, bowiem miałem w pamięci odpychający mnie swego czasu turpizm  jego opowiadania “Dom Lota”, opublikowanego wcześniej w którejś z edycji antologii “Sny Umarłych” i taką, w złym tego słowa znaczeniu, literacką “weirdowość”. “Fantazje O Dziwotworach” otrzymałem w prezencie od wydawcy, Phantom Books, trochę, przyznam, że zważywszy na powyższe obiekcje, nieco czasu ona przeleżała na półce (tytuł jest z 2021 roku), w końcu jednak, trochę przypadkiem, wpadła na listę “do przeczytania”.


I był to przypadek nader fortunny, zbiór ten bowiem okazał się po poznaniu naprawdę  ciekawy, udany, pełen niepokojących, mrocznych wizji.  Turpizm - owszem - jest, to taki trademark autora, ale to jest turpizm Dudy Gracza, Hasiora, Aliny Szapocznikow, turpizm uzasadniony artystycznie, używany do opisu otaczającej nas rzeczywistości, mutującej w senny koszmar. Owszem, czasem autora ponosi i momentami jego proza staje się “unreadable”, ale zdecydowanie częściej, mimo ostrych szarż, takiego literackiego jeżdżenia po bandzie dzielącej artystowski weird od pretensjonalnej grafomanii, Tyszkowskiemu udaje się pozostać po zwycięskiej stronie.


Zresztą nie wszystkie opowiadania ze zbioru są turpistycznym weirdem. Obok oderwanych od rzeczywistości poematów grozą jest kilka prawie że zwyczajnych, bardzo udanych “opowieści niesamowitych”. Wyróżniają się tutaj mroczne historie osadzone w czasach wojennych. Kapitalny, twistowo zakręcony “1941” nawiązuje do zbrodni w Jedwabnem wykorzystując klasyczny motyw z”Małpiej Łapki”, z kolei opowiadanie,“1942” to tzw. słowiańska groza, w mroczny, podsycony klimatem ludowych legend i koszmarów sposób dotykająca rzezi wołyńskiej, i jeszcze “Kraina Szkarłatnego Blasku” - interesująca, zakończona efektownym twistem historia z Holocaustem w tle, opowieść o mężczyźnie, który przespał całą wojnę, i hipnotyzerze,  mającym go wybudzić z z wciąż trwającego snu.


W innych opowiadaniach też jest bardzo gęsto i często bardzo udanie. Oto “Potrzeba Skorupy” - szalona metafora współczesnej cywilizacji konsumpcyjnej. Ociekające tłuszczem fast foody, grubi, obżerający się tam tłustym jedzeniem ludzie i równie gruby kierowca cysterny rozwożącej…tłuszcz (!) do tychże fastfoodów. Znowu wyróżnia się  znakomity, drapieżny finał.

Jeszcze lepsza jest “Wrzutnia nocna”  - mężczyzna w nieudanym związku z wiecznie marudzącą żoną odkrywa w mieszkaniu naprzeciw, tytułową “wrzutnię” - ponure miejsce, gdzie przy pomocy czarno odzianych mężczyzn można pozbyć się niechcianego partnera, wrzucając go zawiniętego w czarną folię w dziurę cuchnącej wrzutni…

Kolejna perełka to “Ciasno, Ciaśniej” - historia mieszkającej samotnie dziewczyny działającej na porn-snapchacie, i potworna epifania - kiedy odkrywa tłumy kłębiących się w ścianach, podglądających ją  mężczyzn.


Jest jeszcze znany ze Snów Umarłych 2018 “Dom Lota”- mroczny poemat prozą, gdzie jedna szalona wizja goni za drugą. Człowiek mieszkający w pniu sekwoi, garby na plecach żywicieli, kosmiczna kupa gówna spadająca z nieba… był czas, kiedy turpizm tego opowiadania i jego absolutna nierealność, metaforyzm, nie tylko mnie odpychały ale wręcz irytowały. Wklejone w cały zbiór opowiadań dużo bardziej przystępnych broni się o wiele lepiej, szalone, odrażające ale momentami fascynujące.


Nieco mniej mi się spodobało tylko nieco przeszarżowane w nierealności “W Poszukiwaniu Absolutnej Ciszy” oraz tytułowe “Fantazje O Dziwotworach” -   choć nadal fascynujący klimat potrafi momentami nadrobić  niedostatki pomysłu. 


Zdanie podsumowania - zbiór Tyszkowskiego jest zdecydowanie nie dla każdego czytelnika, wymagająca forma, mroczne, wymykające się łatwemu zrozumieniu, poetyckie wizje plus  skłonność do piętrzenia obrzydliwości spowodują, że tylko odbiorcy “of acquired taste” docenią “Fantazje O Dziwotworach”. Ale fani weird fiction, poszukujący w prozie nie tyle rozrywki co odbicia skrywanych lęków zdecydowanie powinni dać szansę temu tytułowi. Kilka z opowiadań naprawdę mocno zapada w pamięć a całość lektury warta jest poświęconego czasu.


Dean R. Koontz - Północ 8/10

Whoah, ależ petarda! “Inwazja Porywaczy Ciał” spotyka “Wyspę Doktora Moreau” (oba te tropy sprytny Koontz wprost podał w powieści) czyli kol...