Whoah, ależ petarda! “Inwazja Porywaczy Ciał” spotyka “Wyspę Doktora Moreau” (oba te tropy sprytny Koontz wprost podał w powieści) czyli kolejna zapierająca dech w piersiach fana horroru mieszanka horroru i science fiction. E viva Dean Koontz!
+
W spokojnym kalifornijskim miasteczku Moonlight Cove niepokojąco wzrasta ilość nagłych przypadków śmiertelnych. Niby wszystkie mają racjonalne wytłumaczenie, są odpowiednie raporty koronera i policji, niemniej FBI postanawia bliżej przyjrzeć się sprawie i wysyła tam swego agenta undercover. Dodatkowym wyzwaniem jest fakt, że wszystkie ciała są szybko kremowane w lokalnym zakładzie pogrzebowym.
Równocześnie w mieście pojawia się siostra jednej z tragicznie zmarłych osób, z podobną misją; kobieta nie bardzo wierzy, by przyczyną śmierci było, jak wynika z raportu policyjnego, samobójstwo.
Jak się wkrótce okazuje, słuszne były obawy władz państwowych i słuszna nieufność przybyłej dziewczyny, źle się bowiem dzieje w Moonlight Cove. Mieszkańcy miasteczka poddani są eksperymentowi prowadzonemu przez lokalnego geniusza, właściciela wielkiej firmy komputerowej - eksperyment polega na podaniu specjalnego serum, dzięki któremu zwykli do tej pory ludzie przemieniają się w tzw. Nowych Ludzi, pozbawionych szkodliwych, ograniczających efektywność i zdolności umysłowe człowieka, emocji. Podstawą działania eksperymentu jest zachowanie go w całkowitej tajemnicy, kiedy więc policja zrozumie, że na ich terenie działa agent FBI, rozpocznie się wyścig - z jednej strony nasz bohater, do którego dołączy siostra zaginionej oraz uciekająca przed Konwersją mała dziewczynka, z drugiej policja i wszyscy “przemienieni” mieszkańcy Moonlight Cove…
Niestety, szalone eksperymenty wiodą do złych rezultatów…niektóre z poddanych Konwersji osób źle poprzez pozbawienie emocji ulegają tzw. Regresji - zmieniają się, pisząc wprost, w dzikie zwierzęta i kiedy wpadną w krwiożerczy szał, mogą zamordować przypadkowego przechodnia. Co gorsza, okazuje się, że regresja nie jest marginesem, drobnym błędem Nowi Ludzie ulegają jej bez wyjątku, jedni prędzej, drudzy później.
Szef lokalnej policji, zrozumiawszy nieuchronność tragedii wiszącej nad wszystkimi przemienionymi mieszkańcami, zaprzysięga, póki życia i świadomości, zemścić się na szalonym naukowcu…
+
Absolutnie cudowne, trzymające w napięciu, przeurocze w swej absurdalności arcydzieło pulpy. Tak, pulpy, bowiem Koontz, mimo że ma ambicje trochę wyższej rangi, takie blockbusterowe, to najlepiej realizuje się w jaskrawo-komiksowo, krzykliwych, bliższych Guy N. Smithowi niż Stephenowi Kingowi, scenariuszach.
Bo bohaterowie powieści, ich psychologia, motywacje, to, co czyni powieść grozy produktem z wyższej półki to jest jeden wielki śmiech na sali. I główny inwestygator i jego pomocnica to kartonowe wycinanki bez śladu większego przeżycia czy cech indywidualnych (nie żeby Koontz nie próbował, tylko efekt jego wysiłków marny). Podobnie banalni, komiksowi są villaini - szalony naukowiec i ponury policaj. No a jeszcze mądrości i pouczania Koontza, których nie szczędzi czytelnikowi, ufff, przy niektórych co mocniejszych szarżach mentoringowych włos człowiekowi siwieje z poczucia krindżu.
Ale za to obłędne pomysły fabularne, suspens, który można nożem kroić i mnóstwo pędzącej na łeb na szyję akcji - to jest szczere złoto! Koontz to całkowite przeciwieństwo tzw. slow-burnera. Tu się dzieje na maxa od samego początku, pierwsza scena to atak dzikich bestii na niewinną ofiarę, a potem tempo fabuły tylko przyspiesza, a krótkie, czasem bardzo krótkie rozdziały tylko poganiają lekturę. Rewelacja!
I to świadome i umiejętne granie na pop-kulturowych schematach! Zaczyna się rasową “Inwazją Porywaczy Ciał” - pozbawieni uczuć, chłodni, skrywający tajemnicę przezdprzybyszami Nowi Ludzie, przekształcający kolejne ofiary na swą modłę. Za chwilę powieść wchodzi w vibe “Dr Jekylla i Mr Hyde’a” oraz filmowych “Odmiennych Stanów Świadomości” - niektórzy ze skonwertowanych uwalniają swą wewnętrzną bestię i przemieniają się w krwiożercze, wilkołacze monstra. Ale to nie koniec, nagle okazuje się, że każdy potrafi się, mocą własnego umysłu, przeształcić w prawie dowolną formę! I tu się zaczyna, tutaj rusza grand guignolowa, rozbuchana wyobraźnia Koontza!… Ludzie-gady, ludzie-insekty, cyber-ludzie spleceni z komputerami czy samochodami (yikes!), mamy wreszcie nawet regularnego fiftiesowego Bloba! W tym elemencie jest Koontz po prostu genialny. A na koniec tego wszystkiego - szalony, dyrygujący całym pandemonium grozy naukowiec - jawny ukłon w kierunku doktora Moreau (to nawiązanie do znudzenia powtarzane jest przez samego Koontza).
Z takich fajnych składników dobry kucharz potrafi ugotować arcysmaczne danie, a że Koontz kucharzem jest wręcz świetnym, to “Północ” czyta się z zapartym tchem. I nie przeszkadzają drewniane do bólu postaci, bo to nie o postaci tutaj chodzi, nie przeszkadza nawet koontzowskie pocieszne kaznodziejstwo…choć ok, pora parę słów napisać i o tym…
Dean R. Koontz to prawdziwy Apostoł Światła. Świat jest dobry, PamBuk jest dobry, american way of life jest dobra i generalnie trzeba się cieszyć z życia a nie buntować, bo Bunt Jest Zły. Tego mentorskiego kocopołstwa sadzi nam nasz autor w Północy coniemiara, aż się wewnętrzny, zbuntowany cynik w człowieku wzdryga. Niemniej generalnie nie psuje to radochy z lektury. Generalnie, bo ostatni rozdział najlepiej wytargać 😁 (ja przy opisie Taty Pełnym Miłości Ojcowskim Uściskiem leczącego syna z back metalowego spłakałem się ze śmiechu).