Tak się dzisiaj pisze horrory! Prawdziwe, realne lęki - matczyna obawa o swe dziecko, zagrożenia dotyczące środowiska, a do tego odrobina klasycznych rozwiązań gatunkowych (dobry porządny revenant zawsze na propsie), energiczna forma i już jest gotowy hit !
+
“Bezpieczna odległość” oznacza taką odległość, na jaką matka może oddalić się od swego dziecka by, w razie potrzeby, móc zdążyć na czas z konieczną pomocą. Ale oszacowanie takiej odległości nie jest proste, a spuszczenie potomstwa choćby na chwilę z oczu może prowadzić do straszliwej tragedii…
Młoda mama wraz ze swą córeczką spędza letnie miesiące na argentyńskiej prowincji. Mąż gdzieś daleko w wielkim mieście napina karierę a jego rodzina ma wypoczywać na wsi. Kobieta poznaje sąsiadkę i jej dziwnego, tajemniczego synka. Pewnego dnia ta sąsiadka opowiada dziwną i niesamowitą historię…
Mąż sąsiadki prowadził stadninę koni. Pod jego nieobecność doszło do niefortunnego zdarzenia, wypożyczony z innej hodowli bardzo drogi rozpłodowy ogier zerwał się z uwięzi i gdzieś umknął. Kobieta udała się na poszukiwania, w których towarzyszył jej mały synek (tak jest, zachowywała “bezpieczną odległość”, praktycznie nie spuszczała go z oka).
No i cóż, koń się wkrótce odnalazł w jakichś chaszczach, gdzie pił wodę z jakiegoś potoczku. Wszystko niby ok, ale po powrocie do stadniny zwierzę nagle pada na trawę ze wzdętym brzuchem a wezwany wet stwierdza, że zatruło się jakimiś wylewanymi do rzeczki chemikaliami. Nie ma żadnego ratunku.
W tym momencie matka ze zgrozą przypomina sobie, jak jej mały chłopczyk taplał się w tej samej wodzie, jak ją zlizywał z mokrych dłoni, jak pił…Już wie, że medycyna nie jest w stanie pomóc, dziecko jest skazane na śmierć, chyba że…
W okolicy mieszka tajemnicza kobieta, tak jakby jakaś szamanka czy inna czarownica. To jedyna szansa malca, który też już zaczyna okazywać symptomy zatrucia. Przy pomocy magicznych rytuałów wiedźmie udaje się ocalić życie chłopca, ale ceną jest transfer części jego duszy do innej osoby.
W efekcie zabiegu ocalały nadal żyje, nadal wygląda i bawi się jak zwykłe dziecko, ale coś się w nim nieodwracalnie zmienia. Jest dziwny, niepokojący, a co najgorsze, okazuje się, że w jego otoczeniu zaczynają ginąć inne zwierzęta - tak, jakby trucizna pozostała w jego ciele, jakby, nawet nieświadomie, stał się on swoistym “aniołem śmierci”.
W tym momencie opowieści słuchająca jej matka dziewczynki uświadamia sobie, że jej córeczka bawi się z koszmarnym dzieciakiem! Że, mimo tego, że praktycznie cały czas ma ją na oku, ona również nie zachowała “bezpiecznej odległości”! OK, niby jeszcze nic złego się nie wydarzyło, ale przerażona kobieta decyduje się na natychmiastową ucieczkę, na opuszczenie miejscowości.
Przed samym wyjazdem zahacza o stadninę, by pożegnać się z gospodynią. Podczas ostatniego spaceru po łąkach otaczających gospodarstwo przysiadają w mokrej trawie….
+
Minipowieść Samanty Schweblin (jak samo nazwisko wskazuje, to autorka …argentyńska ;-) to raptem do dwu godzin czytania - nie dość, że ma tylko 134 strony, to jeszcze złożona jest głównie z dialogu, ale ma “pełnowymiarowy” fabularny rozmach, porusza mnóstwo wątków i budzi głęboko uśpione współczesne lęki.
Przede wszystkim - lęk matki o jej dziecko. Lęk czasami, wydaje się, przesadzony, histeryczny, irracjonalny, ale lęk jakże dobrze znany wszystkim rodzicom na świecie. Po drugie, lęk przed zatruciem środowiska, szkodliwością współczesnej chemii, połączony z paranoicznym strachem przed Wielką Konspiracją ukrywającą tego rodzaju fakty przez opinią publiczną.
I oba te realne lęki materializują się w fabule “Bezpiecznej Odległości” znajdują wyraz w tragicznych wydarzeniach w niej opisanych.
No a po trzecie, literacko gatunkowe - jesteśmy przecież na terytorium powieści grozy! Pojawia się zatem postać “złego dziecka”, przeklętego mały revenanta, niosącego zagrożenie. Bo wiadomo, że próba zaprzeczenia naturze, zmiany wyroku przeznaczenia, wyszarpania żywej istoty ze szponów śmierci przynieść może tylko zło. Schweblin bawi się tutaj dyskretnym nawiązaniem do kingowskiego “Cmętaża Zwieżąt”. Z kolei wątek “zatrutego dotyku” sięga aż do Nathaniela Hawthorne i jego opowiadania “Córka Rappacciniego” (jest w opowieściach niesamowitych PiW, tom 4).
Co najciekawsze, powieść tak naprawdę nie ma “villaina”, knującego zło szwarccharakteru. Mamy do czynienia raczej z tragedią, zagrożenie jest nieuświadomione, niezależne, wywołane samym faktem skażenia (no jasne, ktoś tą chemię w ziemię wylał, ale powieść zupełnie nie podąża tym tropem). No i ten genialny, ponury, zapowiadający nadchodzącą apokalipsę finał!
W centrum powieści jest jest niesamowita, nieświadomie złowroga i tragiczna postać chłopca, ale równie wiele uwagi skupiają na sobie obie kobiety, matki jednakowo mocno troszczące się o swe dzieci, gotowe dla nich do największych poświęceń. Mężczyźni są w tym świecie praktycznie nieobecni, to figuranci, zbędni w opowieści o matczynych lękach.
Wyróżnia się śmiała forma opowieści. To praktycznie jeden długi dialog, rozmowa dziecka z umierającą kobietą, dialog, w którym w kolejnych flashbackach pojawią się wszystkie etapy złowrogiej historii. No i niesamowity, niepokojący styl narracji, budzący w czytelniku dodatkowy dyskomfort.
Naprawdę straszy i naprawdę zachwyca - instant classic. Warto poznać.
PS.
W Polsce pokrewne lęki znakomicie eksploruje Anna Musiałowicz (“Kuklany Las”!). Równie gorąco polecam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz