“Kwaidan” - zbiór tradycyjnych japońskich opowieści niesamowitych autorstwa angielskiego autora Lafcadio Hearna, niestety leży bliżej “straszliwych opowieści o zmierzchu” spod znaku Alvina Schwartza niż “Ringu” czy innej “Klątwy Ju-On”. Z paroma wyjątkami to pozbawione elementu napięcia i grozy opowieści ludowe, bardziej legendy niż horror. To add insult to injury - nie dość, że te historie same z siebie mają niewiele punchu, to jeszcze Hearn pozbawiony jest iskry, talentu narracyjnego, którym mógłby podrasować mdławe pomysły. Zdawkowo, bez zapału fabularnego, przedstawia on kolejne opowieści; to raczej taki Oskar Kolberg, akcentujący elementy tradycji, pochodzenie etnograficzne (opowiadania są dokładnie opisane pod względem ich pochodzenia geograficznego) niż autor grozy.
Niemniej, mimo tych narzekań, jest w zbiorze kilka prawdziwych perełek. te najbardziej znane zostały zekranizowane w słynnym swego czasu nowelowym filmie grozy (pod tytułem, oczywiście, “Kwaidan”).
Przede wszystkim zatem “Bezuchy Hoichi”. Ślepy mnich co noc jest zapraszany, by przez towarzystwem wykonywać pieśń o bitwie, w której wyginął szlachetny ród. Okazuje się, że jest zapraszany przez duchy na cmentarz; po zakończeniu pieśni upiory planują, by rozerwać go na strzępy. Dowiedziawszy się o tym mistrz zakonny pokrywa ciało grajka tekstem świętej sutry, zapominając pomalować tylko uszy Hoichiego….
Po drugie - “Yuki-Onna” (Pani Śniegu). Dwu wędrowcom grozi śmierć podczas zimowej zamieci. Starszy faktycznie wyzionie ducha, młodszemu zaś objawia się “biała pani”, która, ujęta jego urodą, oszczędza jego życie, zakazując mu jedynie, pod groźbą śmierci, opowiadania komukolwiek o ich spotkaniu.
Młodzieniec niedługo potem spotyka piękną dziewczynę, żeni się z nią, płodzi dzieci, aż pewnego wieczoru, wezbrany miłością, postanawia opowiedzieć żonie o niegdysiejszej przygodzie….
Z pozostałych opowiadań najbardziej wyróżnia się przerażający, makabryczny tekst “Rokuro-Kubi”. Wędrowny mnich (z samurajską przeszłością) idąc przez odludzie trafia wieczorem do chatki zamieszkałej przez gościnną rodzinę. Jest serdecznie zaproszony do spędzenia nocy pod dachem; podobno w okolicy grasują złowrogie upiory…. kiedy w nocy, wiedziony pragnieniem, kapłan po cichu wychodzi w poszukiwaniu wody, znajduje pięć bezgłowych ciał swych gospodarzy - same głowy zaś w pobliskim zagajniku knują, jakby tu go pożreć nad ranem…okazuje się, że to właśnie tytułowe “rokuro-kubi” - bezgłowe upiory! Dobre, naprawdę creepy.
Druga przerażająca nasty-paskuda to “Mujina”, opowiadająca o demonach pozbawionych twarzy (ofkors momenty ukazania oblicza przygodnemu obserwatorowi to rasowe jump scare’y). Zapamiętać też można “Dyplomację” - zabawne opowiadanie, opowiadające o tym, jak jak ścinający skazańca samuraj skłonił odciętą głowę do ugryzienia kamienia, tym samym odciągając jego uwagę od możliwej zemsty, długą “Opowieść O Aoyagi” - tytułowa Aoyagi, oblubienica pewnego samuraja okazuje się tak naprawdę duchem zaklętym w drzewie; kobieta umiera, kiedy drwale ścinają drzewo.
Wart wyróżnienia jest jeszcze trzeci creeper - “Jikininki” (pożeracz trupów), w którym buddyjski mnich skutecznie egzorcyzmuje nieszczęsnego, skazanego na - właśnie - pożeranie trupów, upiora.
Niestety, dużą część zbioru stanowią wspomniane we wstępie folkowe legendy i klechdy, barwione fantastyką ale pozbawione grozy. W “Oshidori” kaczka (!) popełnia samobójstwo z miłości po tym, jak jej towarzysz ginie przeszyty strzałą głodnego samuraja, w “Opowieści o O-Tei” zmarła za młodu ukochana powraca w ciele innej dziewczyny, by dać szczęście (dojrzałemu w międzyczasie) ukochanemu, w “Ubazakurze” mamka oddaje w modlitwie swe życie za życie chorej podopiecznej, z kolei w “O Zwierciadle I Dzwonie” ludzie biją w dzwon w nadziei otrzymania nagrody jego rozbicie, obiecanej przez pewnej kobiety, w “Tajemnicy Zabranej Do Grobu” duch kobiety po śmierci prosi o zniszczenie skrywanego przez nią listu miłosnego…. i tak dalej, i temu podobnie…. generalnie szereg takich sobie, mdławych folk stories, do zapomnienia w chwili przeczytania.
Tom kończy kilka esejów zatytułowanych “studia o owadach” - kolejno są to “Motyle”, “Komary” i “Mrówki” - w żadnym z nich nie ma elementu fantastycznego ani niesamowitego.
Podsumowując - “Kwaidan” to pozycja wyłącznie dla koneserów starej literatury, bardziej ciekawostka niż do dziś atrakcyjny real-deal. Dosłownie parę opowiadań zniosło, z perspektywy fana horroru próbę czasu zachowując nieco , reszta całkowicie do zapomnienia. To już bardziej warto ten “Kwaidan” filmowy Masaki Kobayashiego na necie poszukać i zobaczyć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz