"Cujo" to wyprawa Stephena Kinga na terytorium animal horroru, wyprawa, niestety, średnio udana. Zwyczajowa wirtuozeria narracyjna z trudem maskuje fakt, że z pulpowym horrorem Kingowi jest po prostu nie po drodze, a animal najlepiej wypada właśnie w wersji pulp.
+
Donna Trenton przyjeżdża wraz z czteroletnim synkiem do położonego na uboczu warsztatu samochodowego. Nie wie, że właściciel warsztatu nie żyje, zagryziony przez swego, chorego na wściekliznę, psa. Zaraz po przybyciu na miejsce jej auto odmawia posłuszeństwa, a wściekły pies biegający po obejściu nie pozwala jej opuścić samochodu. Na domiar złego, nikt nie wie o ich losie na skutek bowiem zbiegu okoliczności zarówno mąż Donny, jak i rodzina mechanika wyjechali na dłuższy czas.
Rozpoczyna się upiorne oblężenie. Kobieta wraz z małym dzieckiem, bez jedzenia i picia, w dusznym letnim upale musi przez dwie doby tkwić w zamkniętym pojeździe. Każda próba wyjścia wiąże się z atakiem oszalałej bestii. Tymczasem mąż, nie potrafiąc dodzwonić się do domu, zaczyna się niepokoić...
+
Streszczenie fabuły "Cujo" jest niewielkie, bo też niewiele się w powieści dzieje. I to jest właśnie mój z nią problem. Bo czyta się wspaniale, to jest w końcu King, a do tego jeszcze młody King. Warsztatowo, formalnie, wszystko jest naprawdę zapięte na ostatni guzik. Do tego postaci oraz relacje międzyludzkie wykreowane są, jak zawsze u Stefana, perfekcyjnie. Małżeńskie dramaty obu opisanych w powieści amerykańskich rodzin są przejmujące i wciągają czytelnika. Ciekawie również przedstawiają się biznesowe problemy Vica Trentona (zabawny subplot Malinowych Zingersów).
Ale, sory, to miał być animal horror. A właśnie sfera horroru, grozy sprawdza się w "Cujo" nieszczególnie dobrze.
Po pierwsze, bernardyn jako zagrożenie prezentuje się średnio. Po prostu. To tak poczciwe, ładne i, z zasady, miłe zwierzę, że najgorsze nawet opisy jego wściekłego szału nie budzą odpowiedniego dreszczu przerażenia.
Po drugie - King pisze.....za dobrze. Animal horror to podgatunek z założenia mocno pulpowy. Tutaj liczy się głównie makabra, gore, szokowanie czytelnika. Tu nie ma co za bardzo myśleć i kombinować. ma być prosto i brutalnie. Postaci ludzkie mają mniejsze znaczenie, nie ma co roztrząsać ich dramatów czy problemów, są głównie potrzebne jako ofiary morderczych ataków szalejącej fauny. A z pulpową wulgarną przemocą King sobie radzi gorzej niż nie/sławny Guy N. Smith (który notabene zripował główną scenę "Cujo" - oblężenie samochodu - w swych "Wężach"). W rezultacie powstała świetna powieść obyczajowa z makabrycznym wątkiem wściekłego psa.
Jako powieść grozy "Cujo" wypada i tak nieźle (jednak King to geniusz i jego opisy ataków wściekłego psa mają odpowednią siłę rażenia), ale jednak daleko od naprawdę dobrych dokonań Mistrza.
Widać, że sam King miał podczas pisania kłopoty z niedoborem horroru w horrorze - stąd chyba próba powiązania Cujo z "potworem z szafy" małego Tada, próba jednak mocno nieudana.
Podsumowując, czyta się, jak zawsze Kinga, rewelacyjnie, obyczajowo wszystko jest przekonujące i wciągające, ale od strony grozy mocno przeciętnie. Ze znanych mi powieści Króla - najsłabsza, tylko 6/10 (a cały punkt dodany za bardzo mocny i bardzo udany, w sumie zaskakujący, finał).
Niekoniecznie na początek znajomości z Kingiem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz