wtorek, 26 października 2021

Stephen King. Ręka Mistrza. 6/10

Rozlewna, niespieszna powieść grozy - po latach różnych gatunkowych eksperymentów King powrócił bowiem w „Ręce Mistrza” do klasycznego, czystego horroru; powieść budząca jednak nieco mieszane uczucia - z jednej strony hipnotyzująca duszną atmosferą southern gothicu, budząca uznanie świeżością w podejściu do znanej, wydawałoby się, tematyki „duchów z przeszłości”, zamknięta świetną eksplozją wysokogatunkowej grozy w finale, z drugiej jednak - co tu dużo ukrywać, długimi dziesiątkami (setkami?) stron nużąca i nudząca, zdecydowanie przegadana (nawet jak na standardy Kinga!) i pozbawiona na przestrzeni tych stron żywszej akcji.

+

Edgar Freemantle jest bardzo zamożnym przedsiębiorcą budowlanym. Pewnego dnia jego życie wywraca się do góry nogami - zostaje ciężko ranny w wypadku samochodowym. Ma połamane kości, ciężko uszkodzone biodro, traci rękę a na skutek ran głowy przyplątują się poważne kłopoty neurologiczne, wśród nich zaś najgorsze - napady niekontrolowanego szału. W rezultacie jego fatalnego nastroju, ataków furii i wręcz fizycznego zagrożenia dla najbliższych żona występuje z pozwem rozwodowym.

Bo poukładać swe życie, Freemantle wynajmuje elegancki domek wakacyjny na Florydzie, by tam, w ciszy i spokoju dochodzić do zdrowia fizycznego i psychicznego.

Wkrótce po przeprowadzce mężczyzna odnajduje w sobie nową pasję, zaczyna tworzyć obrazy. Początkowo traktuje to jak niewinne hobby, stopniowo jednak coraz bardziej wciąga się w malowanie. Co ciekawe, wykazuje do tego ogromny, zaskakujący wręcz talent, a efekty jego starań (głównie seria pejzaży nadmorskich widzianych z okna jego willi) budzą ogromne uznanie u każdej oglądającej je osoby.

Za poradą córki i zapoznanego podczas długich nadmorskich spacerów, zamieszkałego w sąsiedniej posiadłości prawnika opiekującego się chorującą na Alzheimera staruszką (ta okazuje się…właścicielką całej wyspy) Freemantle decyduje się na konsultację swych dzieł z profesjonalnym krytykiem, a po jego zachwytach, na debiutancki wernisaż.

Na marginesie tej pogodnej historii obyczajowej pomału dochodzi do głosu Tajemnica (w końcu it’s a Stephen King novel, do tego regularny horror). Okazuje się, że obrazy Edgara mają w sobie dziwną moc - mogą one przewidywać przyszłość, a także w pewien sposób zmieniać rzeczywistość. Właśnie w ten sposób Freemantle leczy śmiertelną chorobę przyjaciela prawnika.

Wystawa prac Edgara przebiega bez zakłóceń i kończy się ogromnym sukcesem - wszystkie dzieła zostają na pniu rozprzedane za grubą monetę. Po imprezie wszyscy przybyli goście rozjeżdżają się do swoich domów, i wtedy zaczyna się dziać Źle. Kupione obrazy, jak się okazuje, stanowią śmiertelne zagrożenie dla nabywców. Dochodzi do serii przerażających wypadków i nieszczęść.

Wyjaśnienie makabrycznej tajemnicy kryje się - no jaha - w przeszłości władającej Duma Key rodziny Eastlake. By położyć kres złu, Edgar wraz z towarzyszącymi mu przyjaciółmi musi dotrzeć do zrujnowanej posiadłości rodowej, gdzie kryją się wszystkie odpowiedzi i rozwiązania wszystkich tajemnic. …


+


Po latach lawirowania, hamletyzowania, narzekania, Stephen King, pisząc „Rękę Mistrza” w końcu wrócił do klasycznego, bezprzymiotnikowego, horroru. Wszystko, wydawałoby się, powinno radować serce fana literackiej grozy i fana twórczości Króla. Tymczasem efekt końcowy budzi nieco mieszane uczucia.

Jasne - cudowna sprawność narracyjna Mistrza, ta prawie fizyczna przyjemność z czytania jego prozy wciąż pozostaje na najwyższym poziomie. Facet mógłby książkę telefoniczną stanu Maine fascynująco napisać. Główny pomysł na powieść jest efektowny i, mimo bardzo klasycznych założeń fabularnych, całkiem świeży, wydarzenia zaś, kiedy w końcu ruszą z kopyta, ucieszą odpowiednią dawką przygód i zgrabnych jump scare’ów.

No ale jednak ile się przedtem Stephen naględzi….No wiadomix, ten typ tak ma, rozlewna fraza to trademark Kinga, niemniej w „Ręce Mistrza” doskwiera to mocniej, niż zazwyczaj. Naprawdę, setkami stron praktycznie NIC SIĘ NIE DZIEJE. Freemantle drepta po plaży, Freemantle maluje, Freemantle spotyka się z sąsiadami, marszandami, przyjaciółmi, córkami. Gadu, gadu, gadu… 

Będą fani Mistrza, którzy tę niespieszną rozlewność „Ręki Mistrza” pokochają, warto też docenić świetnie budowany klimat dusznego południa, ten smak „southern gothicu”, ale sporą część czytelników zawiesista niczym lepkie, gorące popołudnie na Florydzie narracja będzie zwyczajnie nudziła.


Co do postaci z powieści - przede wszystkim nie dajmy się zwieść - Edgar Freemantle może sobie być „przedsiębiorcą budowlanym”, ale tak naprawdę jest to kolejne literackie alter ego samego autora. Od autobiograficznych opisów kontuzjowanego biodra (King podobnie dochodził do siebie po potrąceniu przez samochód), walki z lekomani, aż po zabawny wątek  twórczej „hiperproduktywności”. Tak, w pewnym momencie wszyscy zaczynają się zastanawiać, jak to możliwe, że Edgar seryjnie tworzy tak wspaniałe arcydzieła, czy taka aktywność nie wpływa na jakość jego dzieł. King zza kart powieści usiłuje odpowiedzieć „no jasne, że tak, spójrzcie na mnie, co roku wydaję kolejną powieść a każda jest przecież Genialna” :-)

Warto jednak w tym miejscu zwrócić uwagę na inny wątek - profesjonalizm mechanizmu promocyjnego, jaki rusza w momencie, w którym marszandzi uznają, że malarstwo Edgara jest wartościowe. Tu nic nie jest pozostawione bez opieki, samemu sobie, każda sztuka wymaga jej przedstawienia światu, jej rozpropagowania, a to wiąże się z  dużymi nakładami finansowymi. One się zwrócą, kiedy drogo wycenione dzieła artysty rozejdą się jak ciepłe bułki. O tych mechanizmach warto pamiętać, również przy promocji literatury.


Słowo podsumowania - generalnie na pewno warto przeczytać, w końcu it’s a Stephen King novel. Wspaniały styl, nienaganny warsztat, zgrabna opowieść z efektownym finałem. A że taka spokojna i niespieszna…cóż, King pisząc „Rękę Mistrza” był już po sześćdziesiątce. To kolejny „boomerski” horror. Czasem i tak trzeba, wolniej i spokojniej.


PS.

Co dziwne przy Kingu, nie powstała jeszcze adaptacja filmowa (stawiałbym na mini-serial, trochę jak „Outsider”). Być może brak ekranizacji wynika z kłopotów, jakie wiązałyby się z wiarygodnym przedstawieniem wątku  jednorękiego bohatera.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dean R. Koontz - Północ 8/10

Whoah, ależ petarda! “Inwazja Porywaczy Ciał” spotyka “Wyspę Doktora Moreau” (oba te tropy sprytny Koontz wprost podał w powieści) czyli kol...