piątek, 18 września 2020

Thomas Ligotti - tworca literackiego horroru

THOMAS LIGOTTI JAKO TWÓRCA LITERACKIEGO HORRORU
Początkowo ten tekst miał nosić tytuł „Ligotti dla początkujących”, ale po drodze pomyślałem, „jakich znowu początkujących”? W czym „początkujących” ? Zadaniem tekstu jest przybliżenie twórczości Ligottiego tym fanom literackiego horroru, którzy, czasami onieśmieleni szczególną aurą otaczającą tego autora, obawiają sięgnąć po jego książki. Stąd zmiana tytułu i położenie akcentu na najważniejszą myśl - jednoznaczną kwalifikację „gatunkową” twórczości Ligottiego.
Na początek podstawowe fakty. Thomas Ligotti - to urodzony w 1953 w Detroit amerykański pisarz. Tworzy niewiele, prawie wyłącznie opowiadania (aczkolwiek zdarzyła mu się jedna mini-powieść). Te opowiadania zostały wydane w, zgrubnie licząc, pięciu tomach - „Songs Of Dead Dreamer”, „Grimscribe”, „Noctuary”, „My Work Is Not Yet Done” i ostatni - „Teatro Grottesco” (jest jeszcze parę rozrzuconych tekstów, esej filozoficzny „Spisek Przeciwko Ludzkiej Rasie” i esej z historii literatury - a jakże, grozy).
W Polsce wydany został (ograniczając się do beletrystyki) do tej pory tylko ostatni zbiór - „Teatro Grottesco”. Lada chwila ukaże się debiut - pod tytułem „Pieśni Umarłego Marzyciela”. Można jeszcze, mocno grzebiąc, skompletować zbiór „My Work…” - tytułowa minipowieść, jako „Jeszcze Nie Skończyłem” ukazała się w Fantastyce 04/2014, a pozostałe opowiadania tworzące całość tomu to „Mam Szczególny Plan Dla Tego Świata (wydana w Okolicy Strachu 4/2016) i „Koszmarna Sieć” (w internetowym Magazynie Histeria 5/16)
A teraz pytanie - CO pisze Ligotti ? Jaki gatunek, w jakim „stylu”? No właśnie…
Najprościej podać za wikipedią, że Ligotti pisze „horror weird fiction”. Ale tu rodzi się szersze pytanie, pytanie o posadowienie nurtu weird fiction na mapie literatury współczesnej. Jedna szkoła uznaje weird za szczególny, artystyczny, odłam horroru, druga gotowa jest traktować go jako element literatury „wysokiej”.
Niewątpliwie weird fiction to literatura artystyczna, pisana z potrzeby serca, z konieczności podzielenia się ze światem swymi demonami, lękami, mrokiem, obawami. W tym sensie weird (korzeniami sięgający Kafki czy Schulza) aspiruje do literackiego „mainstreamu”.
Tymczasem „horror” utożsamiany jest z jarmarczną rozrywką, z show-businessem. To literatura „gatunkowa”, bardziej „produkt” niż „dzieło sztuki”. Artysta piszący z potrzeby serca pisze tylko wtedy, gdy ta potrzeba go do pisania zmusza, twórca komercyjny pisze, by dostarczać czytelnikom rozrywki, zawsze z nadzieją na sukces rynkowy.
W Polsce ta dychotomia jest szczególnie wyraźna. W naszej kulturze jakakolwiek literatura fantastyczna uważana jest za podrzędną, infantylną, niepoważną. A już horror to wręcz kompromitacja, to coś usytuowane ledwie pół kroku od porno. No i rodzimi fani weirdu, (w sumie trudno się dziwić), bywa, ze od „horroru” się odcinają, jak od wujka alkoholika ze skłonnością do robienia po pijanemu publicznych awantur. Horror pulpowy ? - no siara, horror ekstremalny ? - obrzydliwość, blockbustery - rzemieślnicze „produkty”, nie dzieła sztuki. Zaś Thomas Ligotti jest Artystą, Mistrzem. Polski fandom weirdowy jest elitarny, wręcz niezbyt chętny brataniu się z estetyką grozy
To działa jednak również w drugą stronę. Wielbiciele literatury grozy czasami podejrzliwie przyglądają się nowoczesnemu weird fiction i jego czołowemu autorowi. W kontekście Ligottiego pojawiają się przecież nazwiska autorów rzadko kojarzonych z literacką grozą (że niesłusznie, to inna sprawa) - Bruno Schulz, Franz Kafka. Pojawiają się też filozofowie - Emil Cioran, Peter Wessel Zapffe. No, ani to King, ani Ketchum ani nawet poczciwy Masterton...
Rzecz w tym, że Ligotti naprawdę STRASZY ! Ligotti to autor grozy par excellence, autor wyjątkowo wręcz konsekwentny, wierny obranej ścieżce i estetyce horroru. Ligotti pisze grozę od początku, od pierwszego opublikowanego opowiadania „Chemik” (z „Pieśni Umarłego Marzyciela”) do zamykającego „Teatro Grottesco” przerażającego „Cień, Ciemność”. Mało, Ligotti nigdy (przeciwnie do np. Stephena Kinga, Grahama Mastertona, ba, Edgara Allana Poe czy NAWET H.P. Lovecrafta!) nie odszedł od poetyki horroru.
Ta poetyka, owszem, jest często dziwaczna (weird!), jest dziwacznie napisana, często męczy czytelnika pokręconą narracją, gęstą, nie bardzo zrozumiałą frazą, poszarpaną niczym zakurzona pajęczyna fabułą, niemniej jest to najczystszej postaci groza. Do tego, jak już się wczytać, potrafiąca totalnie i absolutnie przerazić czytelnika.
Tematy dla horroru zmieniają się z biegiem lat. Dziś nikogo nie przerażą klasyczne potwory. Wampir, wilkołak, mumia, zombie, dźwięczący łańcuchami duch to figurki z dziecięcych gier kolekcjonerskich czy bajek pokroju Scooby Doo. Ale nie ma na świecie nikogo, kto nie bałby się koszmarów nocnych. Jedyna metoda pozwalająca nie ulegać grozie strasznych snów to, po prostu, nie śnić. Nie wolno jeść ciężko przed spaniem, trzeba mieć czyste sumienie, cokolwiek, byle nie obudzić się w środku nocy w mokrej od potu pościeli z poczuciem niewysłowionej, nieuchwytnej, ale absolutnie przerażającej grozy.
A dokładnie w tym miejscu czeka na swojego czytelnika Ligotti. Jego twórczość to, wypisz, wymaluj, przelane na papier najstraszniejsze senne koszmary. Ciasne ulice na których grasują sadystyczni seryjni mordercy, mroczne klatki schodowe ze skrywającymi się w cieniu nieopisanymi obrzydliwościami, zakurzone strychy zapełnione przez demoniczne manekiny. Tajemne, zbrodnicze kulty, sekretne organizacje, paranoiczne spiski. Albo jeszcze inaczej, upiorne, szare biurowce, zrujnowane fabryki, a do tego monotonna, budząca grozę praca.
Akcja tych strasznych snów rwie się, skacze i zmienia. Po przebudzeniu człowiek nie bardzo pamięta dokładny przebieg koszmaru, w głowie pozostają tylko pojedyncze chwile, poszarpane fragmenty, i obezwładniająca atmosfera grozy, klęski, upadku i beznadziei.
Owszem, to nie jest proza dla każdego, niektórych brak konkretów, żywych postaci, konkretnej linii fabularnej, czy, ogólniej, meandrująca, zanikająca chwilami narracja, mogą srogo wymęczyć i znudzić, niemniej jak już Ligotti w kogoś trafi, to trafia na śmierć.
Jego opowiadania można podzielić na trzy grupy. Pierwsza to tzw. „instant killery”, teksty relatywnie proste w narracji i konstrukcji, natychmiast trafiające między oczy. Druga grupa to teksty wymagające dla zrozumienia, dla ułożenia w głowie czytelnika uważnego re-readingu. Ostatni, naprawdę nieliczny zbiór, to historie mniej udane - zbyt zakręcone lub zbyt niekonkretne, by przekonać do siebie horror maniaków. Ale jest też silne podejrzenie, że Ligotti nigdy nie napisał żadnego „słabszego” opowiadania, że one są po prostu niedostatecznie doczytane 🙂.
Bo tutaj najciekawsza cecha prozy Ligottiego, jego teksty są, jak ABOLUTNIE ŻADNEGO INNEGO AUTORA, do ponownego czytania. One, ukierunkowane na wzbudzenie nastroju, na rytm opowieści, przypominają bardziej mroczną poezję (albo muzykę) niż rozrywkową literaturę. W konsekwencji można je czytać prawie że na okrągło (tak, jak wałkuje się płytę ulubionego zespołu), a za każdym razem pojawi się w nich nowe znaczenie, nowy smaczek, nowy trop.
Jak zacząć czytać Ligottiego ? Zasada generalna, to „im wcześniejszy tekst, tym łatwiej (dla fana horroru)”. Nie to, że lepiej (bynajmniej), ale właśnie - łatwiej. W debiutanckich Pieśniach Umarłego Marzyciela spotkać można mnóstwo tych klasycznych grozowych archetypów ułatwiających wejście w świat pisarza. Wampiry, duchy, czarna magia, kultyści, przeklęte księgi, paranoiczne tajne spiski, seryjni mordercy, nawiedzone miejsca, a do tego mnóstwo manekinów, lalek i masek (to najbardziej charakterystyczny i powracający motyw w twórczości Ligottiego) - wszystko zaś oczywiście przetworzone jego talentem w przerażające, duszne, wgryzające się w pamięć senne koszmary.
Późniejsze Teatro Grottesco to nadal horror, ale też pewna zmiana w klimacie. Mniej tutaj prastarych wąskich ulic, krętych schodów na poddasze, mniej manekinów i horror owych monstrów. Pojawią się upadające nowoczesne miasta, opuszczone fabryki koszmarów, ponure, złowrogie korporacje, pojawią się stojący na progu szaleństwa nadwrażliwi artyści, bliscy odkrycia mrocznych praw rządzących wszechświatem.
Ale tak naprawdę fan rozrywkowego horroru powinien rozpocząć lekturę Ligottiego od zbiorku „My Work Is Not Yet Done”. To absolutna petarda, pomost pomiędzy klasycznym ligottiańskim weirdem a literaturą rozrywkową. Historia zemsty wyrzuconego z pracy managera na swych korporacyjnych prześladowcach zaczyna się niczym czarna biurowa komedia w typie komiksów z Dilbertem, by przez serię napędzanych mroczną magią morderstw (znakomity polski autor weird fiction, zarazem tłumacz i popularyzator Ligottiego Wojtek Gunia nazwał to celnie „weird slasherem”), dotrzeć aż do apokaliptycznego, nihilistycznego finału. Z tego byłby obłędnie dobry film !
Ligotti to geniusz współczesnego horroru. MUSICIE go poznać, musicie go przeczytać. Zaciśnijcie zęby (bo bedą boleć). Czasami akcja tak będzie meandrować, że się człowiek zgubi, czasami w ogóle linia fabularna zaniknie i na parę akapitów autor zacznie mętnymi frazami szamotać zagubionym czytelnikiem. Ale na koniec zawsze czeka nagroda - końcowa Ekstatyczna Groza. Owszem, nie każdego uwiedzie, ale Ci trafieni będą powracać nieustannie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Władysław Czapliński - "Na Dworze Króla Władysława IV" 7/10

Bardzo dobrze napisana, pełna ciekawostek, bogato wypełniona cytatami z pamiętników epoki książeczka, opisująca panowanie Władysława IV Wazy...