Zaczyna się jak mieszanka „Egzorcysty” z seventiesowymi filmami katastroficznymi spod znaku różnych „Portów Lotniczych”, by potem skręcić w kierunku znanym z produkcji takich jak „Legion” czy „Gabriel”. Niestety skręt ten nie przypadł mi do gustu (łagodnie pisząc)…
Początek to standard fare wszelkich klonów egzorcystowych. Córka pilota LOTu, zostaje opętana przez złą moc. Fale zimna, przestawiane meble w pokoju, wypowiadane „chropowatym głosem”, klątwy grożące wszystkim, że „będą cierpieć”, chodzenie po ścianach etc.
Natychmiast pojawia się Wspaniały Starszy Ksiądz (trochę jak ks. Karras, ale bez krztyny wątpliwości targających znanym z Egzorcysty pierwowzorem) z Sąsiedztwa. Po wstępnej konfrontacji z dzieckiem zaprasza on z Krakowa Jeszcze Wspanialszego I Jeszcze Starszego Księdza (ks. Merrin na miarę polskich możliwości) i obaj duchowni biorą się do rytuału egzorcyzmu.
Egzorcyzm kończy się katastrofą, młodszy ksiądz ginie, zmiażdżony ciskanymi przez demoniczną siłę meblami, starszy ucieka, nie potrafiąc ani rozpoznać ani podjąć walki z mocą, która opętała dziecko. Radzi on jednak Pelaskim, by udali się do Londynu, w którym rezyduje kolejny Wspaniały Starszy Ksiądz z Polski - egzorcysta najwyższej rangi. Tylko on może pomóc nieszczęsnym.
W tym momencie włącza się moduł katastroficzny - Airbus 320 do Londynu, pilotowany przez Pelaskiego, na pokładzie którego znajdują się żona i opętana córeczka, rozbija się zaraz po starcie. Wiele osób jest straszliwie poranionycho dziwne, nikt w całym samolocie jednak nie zginął. Cierpiące ofiary zostały ulokowane w poznańskich szpitalach.
Kiedy wkrótce dochodzi w Poznaniu do kolejnej katastrofy - czołowego zderzenia dwu tramwajów, w której znowu nikt nie ginie, znowu jednak setki osób są ranne, księża orientują się, że to nie przypadek, że w sprawie macza swe palce Zła Moc.
Londyński łącznik przybywa do Poznania, z Krakowa powraca drugi egzorcysta, dołącza do nich… tak tak, jeszcze jeden Wspaniały Starszy Ksiądz (jedna z ofiar rannych w katastrofie samolotowej) i razem ruszają naprzeciw tajemniczej Mocy…
OjaCie .... Taka książka mogła powstać tylko Polsce...
Niezbyt chętnie piszę krytyczne opinie, szczególniej wobec autorów, których twórczość znam i wysoko cenię. Roberta mam prawie wszystkie książki, wiele uprzednich mi się podobało, tym razem jednak zgrzytało mocno. Po kolei zatem :
Było już tyle historii o opętaniach, że autorzy szukają czegoś nowego. Tremblay w „Głowie Pełnej Duchów” dodał formułę reality show, Robert Cichowlas ozdobił zaś znany schemat elementami powieści katastroficznej. I do tego żadnych zastrzeżeń nie zgłaszam. Wszystko jest zgrabne, fajnie się łączy, do tego fachowa konstrukcja z efektownie przeplatającymi się planami czasowymi, i przystępny, reader friendly, styl.
Może i w żadnej chwili fabuła nie wybija się ponad przewidywalną przeciętność, ale generalnie płynie sprawnie i bezboleśnie. Postaci są, jak to w pulpie, papierowe, i, jak to w pulpie, samo to w sobie nie musiałoby stanowić wielkiego zarzutu. No ale ci księża…
Dobrze, każdy autor ma prawo pisać dokładnie to, na co ma ochotę. Ale też każdy czytelnik na prawo do własnej oceny, do własnych emocji. No to przyznam, że mnie ta gromada wyciętych z jednego kawałka kartonu Szlachetnych Staruszków, skromnych, ubogich (ten hostel, którym mieszkają, stare auto !), trochę nieogarniętych (wiadomość o katastrofie samolotu w Poznaniu do jednego z nich, mieszkającego w Krakowie, docierała dwa tygodnie), zatroskanych wyłącznie dobrem innych ludzi, irytowała w trakcie lektury niemożebnie.
W krajach wolności religijnej fajnie się czyta o mężnych księdzach katolickich. Jednak w kraju opresyjnym, w kraju systemowej nieprawości kleru jest to dużo mniej przekonujące. Jeśli wybierać przegięcia, to chyba wolę czytać Tomasza Siwca, u którego z kolei każdy bez wyjątku ksiądz to psychopata i pedofil. No, gdyby tak jakiś mściwy duch nawiedził episkopat, szukając zemsty/kary za rozliczne a skrywane przewiny…
A przecież to grono Kochanych Staruszków to tylko połowa problemu…w finale powieści jest już taka fabularna szarża, że brwi same ze zdziwienia w górę podchodzą. Do akcji wkraczają duch watykańskiego egzorcysty (kolejny), duch JP II (sic ! Z kamieniem normalnie, jak ta nie/sławna rzeźba), i … sam Pan Jezus ! A niech mnie jeżeli to miał być trolling polskiego turbo-katolicyzmu to wyszło średnio. A jeśli straightforward to jeszcze gorzej (ten moment, w którym JP II uczy zasad religii Archanioła…).
Tak, że tak - jakby co, to be forewarned - jest ostra jazda w książce. IMO za ostra :-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz