Międzynarodowa siatka przemytnicza, obrotny badylarz i warszawski półświatek kryminalny, a do tego odrobina oryginalnego love story pomiędzy milicjantem a jedną z podejrzanych.
+
Napad na goszczącego w Polsce Holendra - wśród zagrabionych przedmiotów było 80 (!) kilo kakao (!) - podobno na prezenty dla „polskich hodowców rzadkich odmian orchidei”.
Wkrótce w okolicznych sklepach mają miejsce dwie kradzieże - trzeba trafu, tego samego rodzaju holenderskiego kakao.
Kiedy dodatkowo do jednego ze szpitali trafia kobieta z zatruciem po spożyciu babki upieczonej na takimże samym kakao - major Korosz rozpoczyna intensywne śledztwo.
Obejmuje ono osobę i interesy ogrodnika, na którego zaproszenie Holender przebywał w Polsce. Badylarz wyjaśniał, że używają oni kakao jako szczególnego nawozu mającego pomóc w hodowli rzadkich odmian orchidei.
Parę miesięcy dochodzenia nie przynosi żadnego rezultatu, ale w święta Bożego Narodzenia w willi badylarza brutalnie zamordowana zostaje jego żona. Wkrótce „służba X” (czyli przykrywkowcy) wkracza do akcji, u ogrodnika zatrudniony zostaje porucznik Cieślik…
+
Twórczość Heleny Sekuły, „drugiej” (jeżeli za tę „pierwszą” uznać Annę Kłodzińską) damy polskiego kryminału milicyjnego, ma parę charakterystycznych cech. Przede wszystkim - spiętrzenie przestępstw. Osią fabuły jest działalność zorganizowanej międzynarodowej szajki przemytniczej, ale na tle tej afery pojawią się napad rabunkowy, włamania do sklepów, handel fałszywymi dolarami, paserstwo, w końcu zaś - creme de la creme - morderstwo. Druga cecha obecna u Sekuły to zauroczenie klimatem warszawskiego półświatka, językiem, zachowaniem warszawskiej ulicy.
Zasadnicza fabuła powieści jest taka „według przepisu”. Sam główny pomysł na aferę przemytniczą jest zdrowo przestrzelony i mało prawdopodobny, ale pozostałe zdarzenia opisane są z czuciem i całkiem przekonująco.
Śledztwo prowadzi major MO Andrzej Korosz (rzadko sprawę prowadzi tak wysoki rangą oficer), jego głównym pomocnikiem jest „przykrywkowy” porucznik Cieślik (działanie pod przykryciem to częsty modus operandi służb PRL), ich szefem jest zaś płk Lis. Ciekawym wątkiem jest romans porucznika z podejrzaną dziewczyną - nawet jeśli mało wiarygodny, to uroczo i ciepło opisany. To trochę ożywia śledczych, Korosz bowiem i Lis to, jak zwykle, kartonowe wycinanki bez śladu prywatnego życia, a nie pełnokrwiste postaci.
W odróżnieniu do kryminałów „zachodnich” to nie nadzwyczajne przymioty detektywów, a siła i ogrom organizacji prowadzą do wyjaśnienia sprawy. To tabuny zaangażowanych w sprawę milicjantów, totalna wielomiesięczna inwigilacja, kontrola korespondencji itp. na koniec przyniosą efekt.
Przyzwoite milicyjne czytadło.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz