Debiutancka powieść najpopularniejszego chyba obecnie autora polskiej grozy, przebojowy, młodzieżowy pop-horror, łączący klimat „Blair Witch” z folkiem w stylu Stefana Dardy. Efektowna fabuła, zaskakujące twisty i … przyciężkawa dawka religijnego, łopatologicznego nauczania.
+
Tomasz i Karolina wyjeżdżają na święta wielkanocne na Podlasie. Zarezerwowana kwatera okazuje się niedostępna, ale jej gospodarze „awaryjnie” znajdują dla turystów lokum w położonej na uboczu Suwałk wsi Białodęby.
Gospodyni, atrakcyjna młoda dziewczyna wita ich przyjaźnie, ale druga pozostająca w domu kobieta z trudem skrywa wrogość wobec przybyszów. Gorzej, okazuje się, że w sypialni domu leży zmarły dziadek Natalii. Bohaterowie są mocno skonsternowani koniecznością spędzenia nocy w domu żałoby (choć po prawdzie nikt z rodziny tej żałoby specjalnie nie okazuje), ale gdy wraz z nastaniem nowego dnia, ugoszczeni obfitym, pysznym śniadaniem, upewnią się, że ich pobyt w żadnej mierze nikomu nie będzie przeszkadzał, decydują się pozostać w Białodębach.
Kolejne dni spędzają na zaliczaniu okolicznych atrakcji turystycznych (jako przewodnik po ziemi suwalskiej „Gałęziste” sprawdza się znakomicie). W trakcie swych wypraw zwiedzają, robią zdjęcia i… toczą gorące spory światopoglądowe - Tomek jest wojującym ateistą, Karolina zaś gorliwie praktykującą katoliczką.
Po jednej z kłótni chłopak wraca samotnie do kwatery, gdzie zostaje…uwiedziony przez piękną a bezpruderyjną Natalię. Ranem wstaje pełen obaw, przekonany, że jego zdrada wyjdzie na jaw (zwłaszcza że rozstał się z Natalią w gniewie), jednak gospodyni okazuje się wyrozumiała i para wraca na wakacyjny szlak. Wraz ze spotkanymi znajomymi wezmą udział w wieczornej bibce nad jeziorem, przerwanej przez napad lokalesów wiedzionych przez dziwaczną staruchę oraz poznają miłego, starszego Suwałczanina, który zaprosi ich na rejs żaglówką.
Chroniąc się przed burzą zanocują w domu mężczyzny, jego przyjazne zamiary wobec bohaterów będą się jednak wydawały im coraz bardziej podejrzane, tak, że uciekną oni koniec końców nad ranem, przekonani, że ten dybie na ich życie.
Młodzi decydują się zakończyć pełne dziwnych, niepokojących wydarzeń wakacje, ku ich przerażeniu droga jednak zaraz po wyruszeniu droga… znika(!) sprzed kół ich samochodu. Zmuszeni będą przedzierać się przez groźny, ponury las piechotą. Mimo upływających godzin wciąż nie potrafią znaleźć drogi wyjścia…
+
„Gałęziste” można rozpatrywać w trzech aspektach.
Najlepiej wypada jej warstwa fabularna. Ciekawy jest już punkt wyjścia - zderzenie prastarych kultów religijnych z chrześcijaństwem (kultyści zawsze na propsie). Dobre jest też połączenie przygodowego horroru młodzieżowego z momentami wręcz „przewodnikowymi” opisami pięknej ziemi podlaskiej.
Pomysły na rozwój akcji są w większości udane, narracja prowadzona sprawnie i energicznie, sporo się w powieści dzieje, nie braknie też efektownych jump scare’ów.
Obok oczywistych skojarzeń z twórczością Stefana Dardy (Białodęby to taki odpowiednik Starzyzny z cyklu Czarny Wygon), fan horroru rozpozna gatunkowe tropy. Krążenie w lesie bez drogi ucieczki wywodzi się z "Blair Witch Project" zaś przenikanie sfery realnej z wyobrażoną wywodzi się z "Otwórz Oczy/Vanilla Sky".
Całość wieńczą dwa znakomite twisty fabularne. Szczególnie mocny jest ten finałowy, z epilogu. Nawet jeśli budzi dalekie skojarzenia z Lovecraftem i jego Innsmouth, uderza czytelnika nagle, mocno i niespodziewanie.
Co do strony technicznej, warsztatowej. Cóż, można styl Urbanowicza lubić bardziej, można mniej. Mnie osobiście on nie przekonuje, jest zbyt lekki, z akcentem na przygodę, momentami wręcz żartobliwy. W mojej ocenie osłabia to efekt grozowy, czasem momenty, które teoretycznie powinny straszyć, specjalnie dobrze nie działają. Niemniej sukces rynkowy Artura wskazuje, że to moje zdanie jest raczej odosobnione.
Na pewno na ten sukces ma wpływ dar lekkiego pisania. Urbanowicza się po prostu dobrze, szybko i przyjemnie, czyta, ten element zasługuje na pochwały
W debiucie widać jednak sporo niedoróbek. W przebiegu fabuły jest nieco błędów i niedociągnięć logicznych (odautorskie wyjaśnienie jednego z nich w posłowiu jest nieprzekonujące, a sam fakt, że autor w ten sposób „uzupełnia” opowieść wskazuje na słabość rozwiązania).
Kreacja postaci też jest raczej słaba - główni bohaterowie to papierowe postaci, jeżeli obudzą w czytelniku jakiekolwiek odczucie, to raczej irytację niż sympatię. Tomek to nie tylko ateista, ale i buc skończony, który zasługiwałby na szturchnięcie. Karolina zaś to chwilami groteskowo odmalowana „cnotka-niewydymka”. Nawet Natalia jest w swym „wyuzdaniu” raczej pocieszna niż demoniczna czy straszna.
Motywacje bohaterów są wątpliwe. „Białe pary” (czekające z rozpoczęciem współżycia do ślubu kościelnego), są na tyle rzadko spotykane, że ten fakt powinien być w powieści mocniej ograny. Wydaje się, że takie pary dużo rzadziej wspólnie wyjeżdżają na wakacje, a już prawie nigdy wspólnie nie sypiają! Para młodych śpiąca w jednym łóżku, ale „zachowująca czystość” trąci gigantycznym fałszem. A gdyby traktować to założenie fabularne poważnie, to poświęcenie Tomka, przecież ateisty, jest tak duże, że powinno odbić się na fabule znacznie silniej.
Ale najbardziej wkurzają bardzo słabe, męczące dialogi. Nienaturalne, irytujące a co jakiś czas skręcające w krainę Absurdu. I tutaj dochodzimy do trzeciego aspektu. Religii.
Ufffff…
Jeżeli w pierwszym zdaniu posłowia Autor ostentacyjnie wali czytelnika maczugą swej wiary po głowie, wiedz, że jest niebezpiecznie.
Naprawdę, tu nie chodzi wcale o wiarę i jej wyznawanie. Można być gorliwym chrześcijaninem i świetnie pisać. Joseph Sheridan Le Fanu, M.R. James, Arthur Machen, Stefan Grabiński, ba, J.R.R. Tolkien czy William Peter Blatty manifestowali swą wiarę, również w swoich dziełach. No ale jednak przypomina się od razu klasyczne - „Kuba, ty mnie nie maluj na kolanach, ty mnie maluj dobrze”.
Dialogi „światopoglądowe” są okropeczne! Na dodatek autor debatuje w nich sam ze sobą, przypomina samotne granie w szachy - zawsze człowiek wygrywa, z góry znając odpowiedzi na stawiane przez siebie pytania.
Stanowiąca sedno powieści debata na jachcie momentami ociera się o makabrę. Obrona kościelnej pedofilii (inni też tak robią - no sic!) czy wyprawy krzyżowe (sic!) mogą wyrozumiałego czytelnika tylko rozśmieszyć, ale nieudolne próby zmierzenia się autora z teodyceą (problemem niezawinionego zła) po prostu wkurzają. Naprawdę, skoro JPII, B XVI czy Franczesko nie dają rady, to i Artur Urbanowicz w komercyjnej powieści przygodowej mógłby sobie odpuścić. „Niezbadane są wyroki boskie” jest chyba jedyną możliwą odpowiedzią.
Urbanowicz ma duży dar opowiadania, lekkie pióro i bujną wyobraźnię. Lepiej nie mieszać porządku pisania dobrych, rozrywkowych książek grozy, ze świeckim ewangelizowaniem - elementy światopoglądowe najsłabiej wypadają i nieco obniżają końcową ocenę niezłej w końcu powieści.
PS.
Dobra redakcja książki jest nie do przecenienia. Pierwsza wersja „Gałęzistego” wyszła w Novae Res, praktycznie pozbawiona profesjonalnej redakcji. Mam na czytniku, z ciekawości parę co bardziej kontrowersyjnych fragmentów porównałem z vesperowym wydaniem - różnica jest ogromna. Ilekolwiek trzeba było za nią zapłacić, było warto.
PPS.
Nieco prywaty. Gdy siadałem swego czasu do lektury „Grzesznika”, innej powieści Artura, byłem prawie pewny, że będzie mi się ona podobała. Gangsterzy, piekielne demony, żywiołowa akcja, co się miało nie udać. A, nie ma co ukrywać, powieść rozminęła się z moimi oczekiwaniami bardzo. Do „Gałęzistego” podchodziłem zatem najeżony i przekonany, że powieść mi się nie spodoba. Tym razem jednak, koniec końców, okazało się lepiej niż w obawach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz