„Opowieści Starego Antykwariusza” (nie bardzo wiem, skąd to „starego”, w oryginale jest „Ghost Stories Of An Antiquary”) Montague Rhodesa Jamesa to jeden z najważniejszych zbiorów klasycznej literatury niesamowitej, trochę dziś, odnoszę wrażenie, zapomniany i zaniedbywany, a bardzo, bardzo niesłusznie. Znaczeniem literackim niewiele ustępuje on Poemu czy Lovecraftowi, a stawiany jest na równi z Arthurem Machenem i Algernonem Blackwoodem (nb. też niesłusznie dziś zapominanymi).
M.R. James nie zajmował się literaturą zawodowo. Był przede wszystkim wybitnym naukowcem, archeologiem, biblistą, specjalistą w dziedzinie starych manuskryptów. Był również oddanym pedagogiem i akademikiem, piastował wysokie funkcje administracyjne na słynnych angielskich uczelniach (Eton, Cambridge).
Wieczorami po dniu intensywnej pracy zwykł był spotykać się z przyjaciółmi na pogaduszki, kolację, lampkę brandy. I na te właśnie przyjacielskie spotkania pisywał dla zabawy opowiadania niesamowite. A jakie one są dobre!
Pisząc je generalnie bazował na klasycznych rozwiązaniach obecnych w ówczesnych opowieściach o duchach - ghost stories (najczęściej te duchy miały w świecie żywych jakieś swe niezałatwione sprawy i wracały, by się nimi zająć). Jednak prof. James szukając sposobu na wzmocnienie efektu grozy nieco zmodyfikował podejście do tematu duchów.
Przede wszystkim - wygląd. Obok strachu upiory Jamesa miały budzić obrzydzenie. Jak o tym pisał sam Lovecraft (w nieocenionym „Nadnaturalnym Horrorze W Literaturze”) miejsce gotyckich bladych zjaw potrząsających łańcuchami zajęły i Jamesa pokrzywione, przygarbione, małe, odrażająco brzydkie, czasami włochate a czasami oślizgłe monstra, które przerażeni bohaterowie w kulminacji grozy dotykają (brrrr).
Po drugie, upiory M.R. Jamesa z reguły mają złe, groźne dla żywych, intencje. Często kierują się zemstą, czasami zaś, związane mocą klątwy, gotowe są nie tylko przerazić, ale i zabić swe ofiary. Ten element przypomina twórczość Josepha Sheridana Le Fanu, którego James był wielbicielem i niestrudzonym propagatorem, zwłaszcza zaś opowiadania z tomu „W Ciemnym Zwierciadle” („Obserwator”, „Zielona Herbata”, „Sędzia Justice Harbottle”).
Same „Opowieści Antykwariusza” wywarły z kolei znaczący wpływ na twórczość H.P. Lovecrafta. Nie tyle nawet fabularnie, co raczej w sferze klimatu. Stare pisma i średniowieczne księgi, samotni naukowcy (zawsze mężczyźni !) badający rozpadające się manuskrypty, bohaterowie pod wpływem upiornych odkryć tracący zmysły.
(W tym miejscu warto jednak zwrócić uwagę na charakterystyczną różnicę. O ile u Mistrza z Providence badacze skonfrontowani z grozą wpadają często w obłęd, o tyle chłodni Angole z opowiadań Jamesa, kierując się tym arcybrytyjskim „keeping up appearances” zaledwie na dzień, dwa, chorują w łóżkach by później wrócić do zdrowego rozsądku).
Wydany przez wydawnictwo C&T zbiór łączy oryginalne „Ghost Stories Of Antiquary” (1904) z późniejszymi „More Ghost Stories Of Antiquary” (1911). „Opowieści Antykwariusza” to pozycja tak ważna, tak kanoniczna w historii literackiej grozy, że wymagają dokładniejszego omówienia, zatem lecimy :
Opowiadania ze zbioru można pogrupować tematycznie. Niektóre będą miały charakter „turystyczny”, nadnaturalne przygody spotkają bohaterów podczas zagranicznych wyjazdów. I tak w „Rękopisie Kanonika Alberyka” pewien naukowiec zwiedzając południową Francję odnajdzie tytułowy rękopis, a w nim renesansowy szkic przerażającego, włochatego włochatego monstrum, które nocą w pokoju gospody powróci do życia.
W „Numerze 13” źródłem grozy będzie tytułowy, pojawiający się tyko nocami, pokój w duńskiej gospodzie, zamieszkały przez obrzydliwego, widocznego w cieniu na ścianie sąsiedniego domu, upiora.
Kolejny tekst, „Hrabia Magnus”, słusznie uznawany jest przez Lovecrafta za najlepszy w całym dorobku Jamesa. Angielski turysta podczas wizyty w Szwecji bada historię hrabiego Magnusa de La Gardie, mrocznego okrutnika, który swego czasu udał się na tajemniczą „czarną pielgrzymkę”, z której przywiózł jakąś „potworność”. Podczas kolejnych wizyt w miejscowej kaplicy narrator z narastająca zgrozą zauważa, jak odpadają kolejne kłódki spinające wieko grobowca hrabiego. Przerażający finał opowiadania stanowi oczywistą inspirację dla wielu tekstów Lovecrafta („Dagon”, „Ogar”, w sumie i Brown Jenkin ze „Snów W Domu Wiedźmy” z Jamesa zapożyczony).
Inne kandydat do miana Jamesowego „de best” to „Przyjdę na Twe Wezwanie Mój Chłopcze”. Gwizdek, znaleziony w ruinach zamku templariuszy, przywołuje z zaświatów ślepego, niewidocznego ducha. W kapitalnym finałowym jump scarze pomięta, upiorna twarz pojawi się na prześcieradle w pokoju bohatera.
W tej grupie opowiadań wyróżnia się jeszcze „Skarb Opata Tomasza”. Jego pierwsza połowa to typowy „treasure hunting” - odczytywanie szyfrów, tajne znaki i przejścia, słowem, „Złoty Żuk” Poego spotyka się z Danem Brownem. No ale potem, kiedy miejsce położenia skarbu zostanie już odkryte czeka na czytalników finał godzien pióra samego Lovecrafta - na dnie studni czai się obrzydliwe, oślizgłe, ropuchopodobne monstrum. No brrrr !
Druga grupa „antykwarycznych” opowiadań to opowieści o nadprzyrodzonej zemście. Rewelacyjne „Stracone Serca” straszą podwójnie - z jednej strony przerażające domostwo, skrywające mroczną tajemnicę zamieszkującego je starca, z drugiej duchy pomordowanych dzieci łaknące kary za swą krzywdę (klimat przypomina nieco świetny film „The Changeling” znany jako „Zemsta Po Latach”).
W „Mezzotincie” tytułowa grawiura, niczym film na jutubie, ukazuje w serii zmieniających się obrazów, jak małe, pokrzywione monstrum zakrada się do szlacheckiego dworu by porwać dzieci swych zaprzysięgłych wrogów.
Stężeniem makabry i grozy wyróżnia się „Jesion”. Duch straconej czarownica po śmierci przemienia się w stado morderczych, włochatych pająków chowających się w starym jesionie i zabijających swym jadem kolejnych dziedziców posiadłości.
Duch zmarłego bogacza, który za życia źle rozdysponował swe mienie i po śmierci pragnie uczynić zadość sprawiedliwości, pojawia się w „Traktacie Middoth”. Po raz kolejny pochwalić należy znakomite jump scare’y - ukazanie się małego, pokrytego pajęczynami upiora kryjącego się między półkami biblioteki oraz pełen dramatyzmu finał.
W „Stallach W Katedrze Barchester” rzeźbione zdobne figury z magicznego drewna budzą się do życia, i karają mordercę korzystającego z owoców swej zbrodni
No i jest jeszcze znakomita „Zagroda Martina” (taka trochę moniuszkowska „Halka”). Zamożny przystojny dziedzic uwodzi brzydką, opóźnioną, wiejską dziewczynę. Kiedy jej publicznie i ostentacyjnie wyznawana miłość do pana zacznie szkodzić planowanemu ożenkowi, dziewczyna zginie zamordowana na bagnach. Wkrótce jej przerażający duch zacznie szukać sprawiedliwości…
No i, last but not least, „Magiczne Runy” jeszcze jeden kandydat do miana „najlepszego” tekstu Jamesa. Tym razem mamy do czynienia z „action horrorem”. Mściwy, pozbawiony talentu literackiego okultysta (byłażby to kpina z Alisteira Crowleya?) podrzuca krytykom swej twórczości, karteczki z klątwami runicznymi, przywołującymi z zaświatów małe (no jaha) monstrum. Jeden z obłożonych klątwą usiłował będzie odwrócić jej bieg.
Podsumowując, fani horroru koniecznie powinni Jamesa przeczytać, fani Lovecrafta po prostu MUSZĄ Jamesa przeczytać. To „old school”, ale do dziś potrafi zdrowo przestraszyć. No i znakomicie napisane!
PS.
Dla tych, którym spodobają się opowiadania Jamesa. C&T wydało również drugi zbiór - „Opowieści O Duchach”. Teksty w nim zebrane nie są aż tak „kanoniczne” ale nadal warte poznania. Z polskich autorów polecam zaś opowiadania Piotr Borowiec - „Wszystkie Białe Damy” i „Polskie Upiory” - udanie przenoszą one klimat obecny w opowieściach Jamesa w realia polskie XXI wieku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz