To ci dopiero jazda! Pulpowy crossover revenge thrillera w rodzaju „Życzenia Śmierci” czy „Ostatni Dom Po Lewej” z …Batmanem (sic!), tandetny do bólu, maksymalnie przegięty w każdym swym aspekcie, tak w pomyśle jak i w jego realizacji, w swojej głupocie wręcz zabawny. Wzorcowy przykład pulpowej „guilty pleasure”.
+
Phillip St. George jest niczym Robert Lewandowski. Zabójczo przystojny, świetnie wysportowany, bajecznie bogaty. Jedyne, czego mu w życiu trzeba, do odrobiny przygody - polowanie na tygrysa z gołymi rękami, zjazd na jednej narcie z Mount Everest, nurkowanie w Rowie Mariańskim, takie tam drobnostki.
W pogoni za kolejnym wyzwaniem Philip zostawia w swej luksusowej, ogromnej posiadłości piękną (no ba, była miss USA) żonę, Dorothy. Samotna pani St. George spędza czas na pisaniu do swego Boskiego Małżonka kolejnych wyznań miłosnych (w rodzaju „kocham Pana, Panie Sułku”) i w końcu zmiękcza serce hulającego playboya. Jednak Philip ze swym powrotem się tragicznie spóźni…
Pod nieobecność St. George’a do domu wdziera się Odrażająca Banda Satanistów (wszystko z dużej litery), która wielokrotnie gwałci, torturuje a na koniec morduje piękną Dorothy. Obcięta głowa, na ścianach wymalowane krwią ofiary pentagramy - ogólnie helter skelter.
Zdruzgotany St. George postanawia się Okrutnie Zemścić (dziwnym nie jest). W tym celu udaje się na zakupy - a konkretnie przedstawia Listę Zakupów (koniecznie z Dużej Litery) swemu Przyjacielowi Prawnikowi (pal sześć, że z Dużej Litery - ważne, że milioner sam nawet do sklepu nie trafi i potrzebuje do tego swego lojera. Zawodowo bardzo popieram, robota prosta, a wynagrodzenie godzinowe na fakturce poleci, jak za co trudnego).
Wyposażon we wszelakie JamesBondowsko-Batmanowskie gadżety (od pistoletu i granatów dymnych po….sandały ! Sic!!!) wraca do swej posiadłości, a tam, trzeba trafu, akurat (z tragarzami) wpada nasza Odrażająca Banda Satanistów. Wiadomix - przestępca zawsze wraca na miejsce zbrodni. No, to teraz Szatański Detektyw zrobi im jesień średniowiecza….
+
Jeeeez! Nie wiadomo, czy śmiać się, czy płakać. Satan Sleuth jest absurdalny, niezamierzenie komiczny, groteskowo bombastyczny, idiotyczny, pocieszny i ucieszny. I to zarówno w treści, jak i w formie.
Najpierw treść - wątła i cienka jak przegotowane spaghetti a prosta jak drut.
Punkt wyjścia to brutalny napad i śmierć Dorothy St.George (oczywistą inspiracją były zbrodnie Charlesa Mansona),
potem jest wybór formuły gatunkowej - revenge thriller. Owdowiały Philip St. George postanawia się „zemścić” na sprawcach (pojawiają się filmowe hity seventiesowe - Last House On The Left, Death Wish)
A jak się zemścić? Tutaj na scenę wychodzi komiks - konkretnie Batman. Philip St. George, podobnie jak Bruce Wayne, postanawia przybrać przerażającą dla zbrodniarzy osobowość - ubiera Czarny Habit z Kapturem, Złoty Krzyż (a do tego zakonne sandały!!!), następnie zaś, wykorzystując świece dymne, narkotyki itp. porywa jednego po drugim i wzbudzając strach doprowadza a do szaleństwa
Nazwać to pełnoprawną fabułą jest niepoważne. Nie to, że nic się w powieści nie dzieje, tego jest po prostu rozpaczliwie mało! Akcja składa się, dosłownie, z trzech etapów - napad, zakupy gadżetów i finałowy (rozczarowujący brakiem wyobraźni) showdown w posiadłości.
Na dodatek podstawowy element fabuły - powrót przestępców na miejsce zbrodni, jest zupełnie z kapelusza. Żadnego wdzięku, błysku fabularnego, jaki był w cytowanych przeze mnie innych revenge thrillerach. A akurat w tym elemencie, w potencjalnym śledztwie Satan Sleutha, ukryte były duże możliwości fabularne. No ale nie, za trudno, trzebaby coś wymyślić…
Kreacja postaci jest po prostu absurdalna. St. George, niczym turbo/dymoman zawstydza Bruce Wayne’a i Jamesa Bonda swą urodą, siłą i ostentacyjnym bogactwem (jachty, srachty, złote rolexy i złote zęby). Jego żona - oczywiście o urodzie miss i (starannie przez Avallone’a zapisanych) idealnych wymiarach jest ideałem. Samotna i piękna czeka w domu, odrzucając zaloty samego Paula Newmana (a co, pisałem, że Avallone jeńców nie bierze) a czas poświęca na kolejne listy miłosne du ukochanego męża.
To samo Bandziory - degeneraci, zboczeńcy, narkomani, hipisi i lewacy. Szpetni fizycznie i moralnie, ucharakteryzowani na postaci z horrorów. Szefem jest demoniczny garbus - „Wilkołak”, jest jeszcze odrażający gej sadysta „Dracula”, dealer narkotykowy „Doc” i ćpunka „Baby Jane”. Przy grubości i kanciastości opisów Avallone’a dziecięce komiksy wydają się wyrafinowane.
Truskawką na tym torcie jest styl, jakim powieść jest napisana. Po pierwsze - niekończące się powtórzenia. Opis napadu pojawia się, jak refren w rondzie, kilkanaście razy, nie/sławna Lista Zakupów - kilkanaście razy. Dosłownie każde działanie, przemyślenie, wydarzenie, jest omówione i powtórzone, jakby Avallone był cierpiącym na demencję pensjonariuszem domu starców.
A po drugie, forma…
Forma to mało powiedziane.
To jest FORMA dużymi literami.
Naprawdę.
To trzeba przeczytać.
Samemu.
Dokładnie tak wygląda cała powieść ! Akapity mają często rozmiar jednego zdania, czasem jednego WYRAZU. Chcąc wątłą historyjkę rozbudować do „sprzedawalnego” formatu Avallone doprowadza w ten sposób sztukę narracji do absurdu. Nie dość, że wygląda to zabawnie, to jeszcze nadaje narracji komicznego nabzdyczenia i patosu.
Ale wiecie co? Na koniec - Satan Sleuth był naprawdę śmieszny. I zaskakująco dobrze się go czytało. Jakby jakieś wydawnictwo w Polsce chciało przedstawić fanom pulpowe delicje seventiesowe - seria Satan Sleuth (w sumie powstały 3 części) byłaby naprawdę godna polecenia.
PS.
Niemniej po lekturze Avallone’a najwięksi krytycy Guya N. Smitha będą się kajać. Przy Satan Sleuthu Sabat to arcydzieło gatunkowe. Czytać na własną odpowiedzialność. Be forewarned!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz