Adam Deka – “Mondo Sepultura” 6/10
“Mondo Sepultura” to kolejne twarde sci-fi z elementami grozy od Adama Deki, nieodrodny brat innych tytułów tego autora, zawierający wszystko to, co w Deka-wersum kluczowe:
– nieskrępowaną wyobraźnię
– poczucie fabularnej jazdy bez trzymanki,
– oraz niestandardową, niepoddającą się regułom gramatyki i składni polszczyznę
+
Fabuła (czy coś w tym guście...)
Ogarnięcie fabuły “Mondo Sepultura” to wyzwanie, nawet dla starych wyjadaczy Deka-świata. Fragmenty pełne akcji i rozpierduchy mieszają się z grossowymi, obrzydliwymi epizodami body horroru, by za chwilę zatonąć w konwulsjach afabularnych strumieni świadomości, gdzie walczą o prym Imaginacje, Abstrakcje i Fikcje (i tak, ja też niewiele zrozumiałem).
Ale mniej więcej tak to wygląda:
Świat przyszłości, system sztucznych księżyców Dokken. Na jednym z nich, Dokken-8, lider lokalnej kapeli metalowej wyznawca Mrocznych Bogów Kulczyba, wraz z ochroniarzem – nanotekkiem Wesem (taką hybrydą ludzko-mechaniczną) – przywołuje “Emisariuszy Śmierci” zwanych Sepulkralistami.
Apokalipsa się zaczyna. Bohaterowie uciekają w stylu bardzo Deka: poprzez rytualne przeniesienie ich osobowości…
...w ciała dwóch młodych dziewczyn, półtora tysiąca lat później.
Nowa epoka, nowy porządek: religijny terror na Dokkenie. Służby Kościoła ruszają w pogoń za dwu demonicznymi osobowościami (tak, mowa o naszych dziewczynach). W końcu głowa Kościoła, Diuk wzywa na pomoc Arachnomantę (szalony, boski byt, (#pozdrodlakumatych), a dziewczyny tymczasem zanurzają się w bagno półświatka planety, by zdobyć narkotyk umożliwiający kontakt z Sepulkralistami. Ci ponownie mogą znieść porządek świata, a tym nawet zwietrzałe planetarne bóstwa…
*
Kosmiczny trip Deki: Imaginacje kontra cierpliwość
Kto siada do książki Adama Deki, ten wie, na co się pisze.
Łatwo nie będzie.
Akcja będzie rwała się jak kable w elektrowni na planecie Dokken. Będzie przeplatana kryptowizjami, rozważaniami metafikcyjnymi i filozoficznymi gęstwami, od których normalny mózg się zwiesza. Fabuła – początkowo w miarę linearna i sensacyjno-gorowo-obrzydliwa – wraz z kolejnymi stronami mutuje w coraz to inne regiony i nowe wątki.
A to czarna dziura wchłaniająca układ księżycowy, a to jacyś demoniczni “Haldorianie”, a to rozstrojone (sprzężone) nanotekki, które przywołują byty z koszmaru, a na dokładkę pojawia się stary dobry biblijny Tetragrammaton.
Fabuła się chwilami rwie, wtręty nużą, spójności brak. A jednak... jest tu jakiś fun, czarny humor, błyski gore'owego geniuszu i poczucie, że gdzieś pod powierzchnią kryje się coś naprawdę dużego, coś jakby spotkanie człowieka z bogiem, czy wręcz bunt woli wobec demiurga.
Fan tylko hardkorowy
Tylko że, no właśnie – trzeba się przez to przekopać.
Najciężej jest w partiach afabularnych – a tych jest sporo. Za dużo. Cierpi na tym zwartość powieści, tempo i energia. Cierpi też Wielki Koncept (obecny zawsze u Deki), który trzeba odkopywać spod nawału dziwacznych zdań o Fikcjach i Imaginacjach.
“Rozbuchano-rokokowy”, momentami balansujący na granicy grafomanii styl miejscami fascynuje, ale częściej – męczy, bardziej niż zwykle, wręcz utrudniając ogarnięcie zamysłu fabularnego.
Dla wielu czytelników może być to bariera nie do przejścia – choć z drugiej strony autor chyba doskonale o tym wie i uwzględnia w tych planach. Stąd przecież się biorą xenromorphowe limitowane nakłady po 100 egzemplarzy. Kto przetrwa – ten wojownik. Bo koniec końców Deka to Deka – hardcorowy autor dla hardcorowych fanów. A do tych się zaliczam – i **już niecierpliwie czekam na kolejne tytuły.** (Oby!)
PS.
A co do czekania, to najbliżej by było wydać Po drodze – “Wije” i “Pluję Ci w Pysk!” w xeromorphowej edycji.