Fenomenalne zakończenie Drugiej Trylogii Covenanta, porywające, pełne epickiego rozmachu a jednocześnie, paradoksalnie, zaskakująco kameralne, przejmujące i wzruszające, a przy tym znakomicie spinające wszystkie, jakże przecież rozbudowane, wątki fabularne sagi.
+
Powieść podzielona jest na dwie części. Pierwszą obserwujemy z perspektywy Covenanta, w drugiej do głosu dochodzi, podobnie jak to miało miejsce w „Jedynym Drzewie”, Linden Avery.
Część pierwsza rozpoczyna się w momencie, w którym Drużyna Niedowiarka wraca po niepowodzeniu odniesionym na Wyspie Jedynego Drzewa. Linden wlewa w załamanego porażką Covenanta odrobinę otuchy i wiary.
Statek Drużyny najpierw wpływa na niebezpieczny obszar oceanu zwany Duszogryzem, następnie zaś, podążając na północ, grzęźnie w lodach
Covenant z najbliższymi rusza po zmarzlinie w kierunku Krainy, uciekając po drodze przed złowrogimi stworami lodowymi - arguleh. Po powrocie na kontynent bierze on udział w bitwie, jaką Arguleh wydają chroniące się na Północy Waynhim, następnie zaś podąża w kierunku Revelstone.
Atak drużyny na Revelstone, mimo iż wydaje się straceńczy, konczy się powodzeniem - Covenant wzywa na pomoc Piaskową Gorgonę Nom, sam zaś atakuje, po raz już ostatni, mocą Pierwotnej Magii.
Druga część to opis wyprawy Niedowiarka z grupą najwierniejszych przybocznych do Góry Gromu, pod którą swą siedzibę ma przeklęty Lord Foul.
Drużyna walczy z ur-podłymi, ponosi ofiary, dociera w końcu do magicznej krainy Andelain. Tam duch Kevina Niszczyciela Krainy objawia się Linden i ostrzega, że Covenant nie zamierza walczyć z Foulem, tylko poddając się jego woli, planuje doprowadzić do kolejnej Profanacji. Linden musi dokonać najcięższego wyboru - czy zdradzić ukochanego, czy zaryzykować zniszczenie Krainy…
+
Człowiek czyta dziesiątki epickich sag fantasy. Wielkie armie, potężna magia, wojownicy, intrygi, plot twisty, wszystko, czego sobie można zamarzyć, ale mimo takiego wyboru opowieść o Thomasie Covenancie Niedowiarku zapadnie w pamięć na długie lata.
Cała historia jest rewelacyjnie wręcz pomyślana - trochę jak „drabina jakubowa”, jak rojenia umierającego albo śmiertelny sen trędowatego. Cały czas można obserwować, jak fantastyczna, przygodowa fabuła przeplata się z dramatami realnego życia dwójki bohaterów (tak, Linden Avery jest już postacią absolutnie równą znaczeniem Covenantowi).
Wzajemne samooskarżanie się pary Covenant-Linden, mimo że jest osią napędową całej trylogii, jest tym razem harmonijnie wplecione w wyborną, porywającą fabułę (były z tym pewne problemy w „Jedynym Drzewie”). W ogóle książka łapie odpowiedni flow od momentu, w którym Drużyna staje na stałym lądzie (jednak co Kraina, to Kraina).
Jest mnóstwo przygód, walk, forsownych marszów, magia aż fruwa w powietrzu, kolejne zwroty fabularne trzymają czytelnika w napięciu, dokąd to wszystko zaprowadzi. Bowiem trzeba pamiętać, że Coventant to rzadki przykład fantasy, gdzie bohaterom sporo rzeczy się NIE UDAJE, gdzie ponoszą oni porażki i niepowodzenia, a nawet jak się coś się udaje, to często przewrotnie, nie tak, jakby czytelnik oczekiwał.
Czytanie jest dość sporym wysiłkiem - styl Donaldsona nie jest z tych najłatwiejszych w lekturze, strony bynajmniej nie znikają w oczach, raczej trzeba się nieco przyłożyć, ale zdecydowanie warto.
Covenant to fantasy nie dla każdego, będą fani rozczarowani ciężką frazą, męczącymi bohaterami, ich nieustannym jojczeniem i użalaniem się nad sobą, ale jak już kogoś trafi, to trafi na amen, Tych, którzy pokochali covenantowe uniwersum „Władca Białego Złota” zachwyci. Wspomnienie przeżyć zostanie na długie lata, a potem warto będzie do sagi powrócić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz