Po telekinezie („Carrie”) i telepatii („Lśnienie”) Stephen King wziął na warsztat kolejną moc psychiczną - przewidywanie przyszłości. Inaczej jednak, niż to było poprzednio, w „Martwej Strefie” w dużej mierze „odpuścił” element gatunkowej grozy, zmierzając w kierunku mieszanki dramatu i thrillera politycznego. I, jak zwykle u niego (przynajmniej w tych wczesnych latach twórczości) - wyszło rewelacyjnie.
Johnny Smith zwykły, młody mężczyzna, na skutek ciężkiego wypadku samochodowego zapada w śpiączkę. Wraz z upływem czasu wszyscy tracą nadzieję na jego wybudzenie, lekarze, narzeczona, ojciec. Tylko pogrążająca się w religijnej manii matka wierzy, że syn powróci, by wykonać „Zadanie Nałożone Przez Boga”.
Ku zaskoczeniu wszystkich po czterech latach Johnny rzeczywiście wraca do świata żywych, ale co to za powrót… na Smitha czekają tylko gorycz i ból. Po pierwsze, po czterech latach unieruchomienia jest praktycznie kaleką, czeka go teraz seria operacji oraz długotrwała rehabilitacja, by móc wrócić do względnej sprawności fizycznej. Tymczasem lata terapii wpędziły rodziców Johnnego w ogromne długi. Gorzej - jego życie sprzed wypadku zostało mu jakby „skradzione”. Przede wszystkim utracił miłość swego życia - jego narzeczona ma już męża i dziecko.. Do tego mężczyzna nie ma pracy, a otaczający go, zmieniony politycznie świat jest mu całkiem obcy.
Z drugiej strony - po przebudzeniu Johnny odkrył w sobie szczególny „dar”. Dotykając przedmiotów lub osób potrafi odczytać ich przyszłość. W tren sposób ostrzega terapeutkę przed pożarem w jej domu, odczytuje fakty z życia swego lekarza. Wkrótce jednak nowo pozyskana „moc” również zmienia się w przekleństwo. Ludzie boją się „dotyku” Smitha, budzi on przede wszystkim strach. Lepsza jest przecież „błogosławiona nieświadomość”. No dobrze, prasa brukowa rada by eksplorować „przepowiednie jasnowidza”, kiedy jednak oburzony Johnny wyrzuca namolnego dziennikarza z domu, rozpoczyna się tabloidowa kampania oskarżająca go o oszustwo.
Zdesperowany szef policji w Castle Rock gotów jest złapać się każdej nadziei, nawet pomocy „prasowego oszusta” takiego, jak Johnny, by złapać grasującego w mieście seryjnego mordercę kobiet. Mimo że ustalenia Smitha wydają się całkowicie niewiarygodne, wręcz niemożliwe, okazuje się, że jego „dar” niezawodnie wskazał prawdziwego sprawcę.
Nieco później Johnny usiłuje ostrzec maturzystów planujących huczną zabawę w lokalnej dyskotece. Niektórzy rezygnują z imprezy, niestety, większość nie wierzy w przerażającą „przepowiednię”; w wybuchłym pożarze ginie kilkadziesiąt osób, a Smitha dręczy poczucie winy - czy na pewno zrobił wszystko, co w ludzkiej mocy, by nie dopuścić do tragedii?
Johnny Smith interesuje się polityką („Martwa Strefa” to jedna z bardziej politycznie zaangażowanych powieści Kinga), z ciekawością zatem obserwuje szybko rosnącą karierę Grega Stillsona, populistycznego kandydata (jego hasło to „Hot dogi dla każdego!”) do Kongresu ze stanu Maine. Dla większości obserwatorów Stillson wydaje się raczej komiczny, poważni analitycy lekceważą jego kandydaturę, ale z dnia na dzień przybywa mu gorących, lojalnych zwolenników. Smith postanawia obejrzeć sytuację z bliska, wybiera się na jedno z przedwyborczych spotkań Stillsona i stojąc w tłumie nieopatrznie ściska rękę kandydata. W wyobraźni Johnny’ego pojawia się przerażająca wizja - Stillson, jako prezydent USA doprowadzi do atomowej zagłady świata. Smith nie usiłuje bagatelizować swych zdolności, on wie, że zawsze mówią one prawdę. Co zatem będzie musiał zrobić, po uratować ludzkość?
+
„Martwa Strefa” ma wyjątkowo prostą konstrukcję. Pierwsza połowa książki to przejmująca i wzruszająca opowieść obyczajowa, dramat mężczyzny, który utracił dużą część swego życia, zdrowie, narzeczoną, perspektywy zawodowe. Fabuła jest świetnie wymyślona i bohaterowie rewelacyjni - żywi, budzący zainteresowanie czytelnika, a wszystko to świetnie napisane (toż to King). Niemniej tego się po dobrej powieści obyczajowej można było spodziewać.
Prawdziwe mistrzostwo King prezentuje jednak w prezentacji tematu „supermocy” Smitha. Teoretycznie Johnny powinien cieszyć się powszechnym uznaniem, przyjaźnią, wdzięcznością. Przecież jego dar daje tak wiele dobra, czasem wręcz dosłownie ratuje życie. Tymczasem mężczyznę czekają częściej niechęć, wręcz strach a w efekcie, odrzucenie przez bliskich. Ludzie boją się tego, czego może o nich dowiedzieć się jasnowidz(Podobnego mechanizmu użyje Sapkowski w sadze o wiedźminie).
Sub-plot w seryjnym mordercą grasującym w Castle Rock jest relatywnie nieduży i dla głównej osi fabuły dość pobocznym, ale napisany jest smakowicie, ze zgrabnymi scenami grozy i mocnym twistem - to taki prezent dla fanów gatunkowego horroru.
Ale sednem powieści jest wątek ze Stillsonem. To prawdziwy „finis coronat opus”. Rewelacyjny w każdej minucie, na każdej stronie. Począwszy od znakomitego psychologicznie umotywowania Smitha (tragedia w dyskotece, której „mógł zapobiec”), kończąc na wstrząsajacym finale. W ostatniej części King mistrzowsko bawi się formą, pisząc ją stylem kojarzącym się z „Dniem Szakala”, na zakończenie zaś ma dla czytelników genialny wręcz twist fabularny. W rezultacie „Martwa Strefa” to jedna z najlepiej zakończonych powieści Kinga (w wiemy, że nie zawsze dobrze mu to wychodzi). Finał jest z jednej strony przygniatająco smutny, z drugiej jednak przewrotnie optymistyczny. Poświęcenie Johnnyego (mesjanizm bohatera jest tym razem znacznie lepiej wymyślony niż w „Bastionie”) zmierza przecież do końcowego triumfu. Jak na pop-kulturę to wielka literatura. Wzruszająca, przejmująca, dająca do myślenia.
No a sama postać Grega Stillsona! King genialnie opisał mechanizm, w jaki agresywny populizm potrafi dojść do władzy. Jak przy śmiechu przemądrzałych elit proste masy, uwiedzione krzykiem, gniewem i prostymi hasłami coraz bardziej popierają „szaleńca”.
Stillson to metafora każdego populisty. Na początku lat 80tych kojarzył się pewnie bardziej z Hitlerem, dziś nie sposób uciec od analogii i porównań do Donalda Trumpa (to stillsonowskie hasło „hot dogi dla każdego!”). Przy czym mimo swych oczywistych poglądów i przekonań King obłędnie dobrze, ze zrozumieniem i sympatią potrafi opisać motywacje i myślenie zwolenników Stillsona (kapitalna scena w knajpie - „jestem przecież dobrym człowiekiem”).
„Martwa Strefa” to wprawdzie „nie bardzo horror”, ale powieść wspaniała, top Kinga, pełna prezentacja jego talentu narracyjnego, głębi psychologicznej postaci i warsztatowych umiejętności.
PS.
Tak wspaniała powieść została oczywiście szybko przeniesiona na duży ekran. A kamerą stanął sam David Cronenberg, a rolach głównych wystąpili Christopher Walken i Martin Sheen. Film uchodzi za jedną z najlepszych kingowskich adaptacji, to generalnie prawda, ale też prawda, że, jak każda inna adaptacja (oprócz oczywiście genialnego kubrickowego „Lśnienia”) znacznie ustępuje on bogactwu psychologicznemu powieści.
Powstał też serial, którego nie widziałem. Podobno jest on luźniej związany z książką, eksplorujący wątek „supermocy” Johnny’ego do własnych potrzeb fabularnych.