piątek, 30 kwietnia 2021

Stephen King Martwa Strefa 9/10

Po telekinezie („Carrie”) i telepatii („Lśnienie”) Stephen King wziął na warsztat kolejną moc psychiczną - przewidywanie przyszłości. Inaczej jednak, niż to było poprzednio, w „Martwej Strefie” w dużej mierze „odpuścił” element gatunkowej grozy, zmierzając w kierunku mieszanki dramatu i thrillera politycznego. I, jak zwykle u niego (przynajmniej w tych wczesnych latach twórczości) - wyszło rewelacyjnie.

  •  

Johnny Smith zwykły, młody mężczyzna, na skutek ciężkiego wypadku samochodowego zapada w śpiączkę. Wraz z upływem czasu wszyscy tracą nadzieję na jego wybudzenie, lekarze, narzeczona, ojciec. Tylko pogrążająca się w religijnej manii matka wierzy, że syn powróci, by wykonać „Zadanie Nałożone Przez Boga”.

Ku zaskoczeniu wszystkich po czterech latach Johnny rzeczywiście wraca do świata żywych, ale co to za powrót… na Smitha czekają tylko gorycz i ból. Po pierwsze, po czterech latach unieruchomienia jest praktycznie kaleką,  czeka go teraz seria operacji oraz długotrwała rehabilitacja, by  móc wrócić do względnej sprawności fizycznej. Tymczasem lata terapii  wpędziły rodziców Johnnego w ogromne długi.  Gorzej - jego życie sprzed wypadku zostało mu jakby „skradzione”. Przede wszystkim utracił miłość swego życia -  jego narzeczona ma już męża i dziecko.. Do tego mężczyzna nie ma pracy, a otaczający go, zmieniony politycznie świat jest mu całkiem obcy.

Z drugiej strony - po przebudzeniu Johnny odkrył w sobie szczególny „dar”. Dotykając przedmiotów lub osób potrafi odczytać ich przyszłość. W tren sposób ostrzega terapeutkę przed pożarem w jej domu, odczytuje fakty z życia swego lekarza. Wkrótce jednak  nowo pozyskana „moc” również zmienia się w przekleństwo. Ludzie boją się „dotyku” Smitha, budzi on przede wszystkim strach. Lepsza jest przecież „błogosławiona nieświadomość”.  No dobrze,  prasa brukowa rada by eksplorować „przepowiednie jasnowidza”, kiedy jednak oburzony Johnny wyrzuca namolnego dziennikarza z domu, rozpoczyna się tabloidowa kampania oskarżająca go o oszustwo. 


Zdesperowany szef policji w Castle Rock gotów jest złapać się każdej nadziei, nawet pomocy „prasowego oszusta” takiego, jak Johnny, by złapać  grasującego w mieście seryjnego mordercę kobiet. Mimo że ustalenia Smitha wydają się całkowicie niewiarygodne, wręcz niemożliwe, okazuje się, że jego „dar” niezawodnie wskazał prawdziwego sprawcę.


Nieco później Johnny usiłuje ostrzec maturzystów planujących huczną zabawę w lokalnej dyskotece. Niektórzy rezygnują z imprezy, niestety, większość nie wierzy w przerażającą „przepowiednię”; w wybuchłym pożarze ginie kilkadziesiąt osób, a Smitha dręczy poczucie winy - czy na pewno zrobił wszystko, co w ludzkiej mocy, by nie dopuścić do tragedii?

  

Johnny Smith interesuje się polityką („Martwa Strefa” to jedna z bardziej politycznie zaangażowanych powieści Kinga), z ciekawością zatem obserwuje szybko rosnącą karierę Grega Stillsona, populistycznego kandydata (jego hasło to „Hot dogi dla każdego!”) do Kongresu ze stanu Maine.  Dla większości obserwatorów Stillson wydaje się raczej komiczny, poważni analitycy lekceważą jego kandydaturę, ale z dnia na dzień przybywa mu gorących, lojalnych zwolenników.  Smith postanawia obejrzeć sytuację z bliska, wybiera się na jedno z przedwyborczych  spotkań Stillsona i  stojąc w tłumie  nieopatrznie ściska rękę kandydata. W wyobraźni Johnny’ego pojawia się przerażająca wizja - Stillson, jako prezydent USA doprowadzi do atomowej zagłady świata.  Smith nie usiłuje bagatelizować swych zdolności, on wie, że zawsze mówią one prawdę. Co zatem będzie musiał zrobić, po uratować ludzkość?

+

„Martwa Strefa” ma wyjątkowo prostą konstrukcję. Pierwsza połowa książki to przejmująca i wzruszająca opowieść obyczajowa, dramat mężczyzny, który utracił dużą część swego życia, zdrowie, narzeczoną, perspektywy zawodowe. Fabuła jest świetnie wymyślona i bohaterowie rewelacyjni - żywi, budzący zainteresowanie czytelnika, a wszystko to świetnie napisane (toż to King). Niemniej tego się po dobrej powieści obyczajowej można było spodziewać.

Prawdziwe mistrzostwo King prezentuje jednak w prezentacji tematu „supermocy” Smitha.  Teoretycznie Johnny powinien cieszyć się powszechnym uznaniem, przyjaźnią, wdzięcznością. Przecież jego dar daje tak wiele dobra, czasem wręcz dosłownie ratuje życie. Tymczasem mężczyznę czekają częściej niechęć, wręcz strach a w efekcie, odrzucenie przez bliskich. Ludzie boją się tego, czego może o nich dowiedzieć się jasnowidz(Podobnego mechanizmu użyje Sapkowski w sadze o wiedźminie).

Sub-plot w seryjnym mordercą grasującym w Castle Rock jest relatywnie nieduży i dla głównej osi fabuły dość pobocznym,  ale napisany jest  smakowicie, ze zgrabnymi scenami grozy i mocnym twistem - to taki prezent dla fanów gatunkowego horroru.

Ale sednem powieści jest wątek ze Stillsonem. To prawdziwy „finis coronat opus”. Rewelacyjny w każdej minucie, na każdej stronie. Począwszy od znakomitego psychologicznie umotywowania Smitha (tragedia w dyskotece, której „mógł zapobiec”), kończąc na wstrząsajacym finale. W ostatniej części King mistrzowsko bawi się formą, pisząc ją stylem kojarzącym się z „Dniem Szakala”, na zakończenie zaś ma dla czytelników  genialny wręcz twist fabularny. W rezultacie „Martwa Strefa” to jedna z najlepiej zakończonych powieści Kinga (w wiemy, że nie zawsze dobrze mu to wychodzi). Finał jest z jednej strony przygniatająco smutny, z drugiej jednak przewrotnie optymistyczny. Poświęcenie Johnnyego (mesjanizm bohatera jest tym razem znacznie lepiej wymyślony niż w „Bastionie”) zmierza przecież do końcowego triumfu. Jak na pop-kulturę to wielka literatura. Wzruszająca, przejmująca, dająca do myślenia. 


No a sama postać Grega Stillsona! King genialnie opisał mechanizm, w jaki agresywny populizm  potrafi dojść do władzy. Jak przy śmiechu przemądrzałych elit proste masy, uwiedzione krzykiem, gniewem i prostymi hasłami coraz bardziej popierają „szaleńca”.    

Stillson to metafora każdego populisty. Na początku lat 80tych kojarzył się pewnie bardziej z Hitlerem, dziś nie sposób uciec od analogii i porównań do Donalda Trumpa (to stillsonowskie hasło „hot dogi dla każdego!”). Przy czym mimo swych oczywistych poglądów i przekonań King obłędnie dobrze, ze zrozumieniem i sympatią potrafi opisać motywacje i myślenie zwolenników Stillsona (kapitalna scena w knajpie - „jestem przecież dobrym człowiekiem”).


„Martwa Strefa” to wprawdzie „nie bardzo horror”, ale powieść wspaniała, top Kinga, pełna prezentacja jego talentu narracyjnego, głębi psychologicznej postaci i warsztatowych umiejętności.


PS.

Tak wspaniała powieść została oczywiście szybko przeniesiona na duży ekran. A kamerą stanął sam David Cronenberg, a rolach głównych wystąpili Christopher Walken i Martin Sheen. Film uchodzi za jedną z najlepszych kingowskich adaptacji, to generalnie prawda, ale też prawda, że, jak każda inna adaptacja (oprócz oczywiście genialnego kubrickowego „Lśnienia”) znacznie ustępuje on bogactwu psychologicznemu powieści.


Powstał też serial, którego nie widziałem. Podobno jest on luźniej związany z książką, eksplorujący wątek „supermocy” Johnny’ego do własnych potrzeb fabularnych.

niedziela, 25 kwietnia 2021

Arthur Conan Doyle Igranie Z Duchami 5/10 (Obiekt Nr 249 - 7/10)

 Wsławiony przede wszystkim przez cykl przygód Sherlocka Holmesa Arthur Conan Doyle chętnie i często pisywał również opowieści fantastyczne i niesamowite. O ile jednak genialny detektyw słusznie unieśmiertelnił Autora, o tyle jego twórczość fantastyczna nieco się zestarzała. Chyba najbardziej widać to po opowiadaniach grozy, co potwierdza lektura wydanego w zeszłym, 2020, roku przez C&T zbioru „Igranie Z Duchami”. Opowiadania, mimo paru przebłysków, są w większości dość przeciętne i przykurzone. Na początek jednak to, co najlepsze, czyli kanoniczny już w historii literackiego horroru „Obiekt Nr 249”.

+

Student Oksfordu przy pomocy zwoju z zaklęciem przywraca do życia egipską mumię, przy pomocy której następnie usiłuje wyeliminować swych wrogów; innego studenta, z którym wdał się w bójkę, brata swej narzeczonej zrywającego w jej imieniu zaręczyny, swego dociekliwego sąsiada w akademiku. 

Prosty, efektowny  pomysł fabularny połączony z modną podówczas egipską tematyką zapewnił „Obiektowi 249” duże, trwające do dziś powodzenie wsród fanów grozy.Szkoda, że za tym świetnym pomysłem nie poszła równie świetna realizacja; fabuła jest raczej przeciętna, pozbawiona mocniejszych efektów (koniec końców mumii nie udaje się żadna podjęta próba zabójstwa), niemniej to właśnie w „Obiekcie 249” na literackie salony wszedł nowy Potwór - spowita w zmurszałe bandaże egipska Mumia (Doyle kontynuował tematykę egipską w innym opowiadaniu - „Pierścień Thotha”, ale o nim przy innej okazji).

+

Wśród pozostałych opowiadań wyróżniają się efektowny thriller o seryjnym mordercy grasującym w szwajcarskiej górskiej wiosce („Alpejska Zgroza”), podobna fabularnie opowieść, w której morderstwa popełniane są za sprawą klątwy, którą obłożony jest zabytkowy topór („Srebrny Topór”), czy nieco przegadane, ale udanie operujące klimatem narastającego zagrożenia, przed którym nie ma ucieczki „Zwycięski Strzał” (a tym opowiadaniu parający się czarną magią turysta, po tym, jak jego awanse zostaną odrzucone przez pewną młodą damę dokona okrutnej zemsty na swych angielskich gospodarzach).


Reszta zbioru jest nie tyle nawet że słaba, ale srodze przeciętna i pozbawiona wyrazu. W kilku opowiadaniach dochodzi do głosu fascynacja Conan Doyla spirytyzmem - w „Jak Do Tego Doszło” poznać będzie można w ten sposób okoliczności pewnego wypadku samochodowego, zaś  w „Igraniu Z Ogniem” w trakcie seansu wywołany zostanie widmowy…koń!(no ihaaa), który w podkowińskim szale zagrozi stratowaniem pani domu.


Jest jeszcze w tomie kilka ghost stories, z duchami zmarłych plączącymi się po ziemi w celu załatwienia swych niezałatwionych za życia spraw. Hindus poszukuje obciętej ręki w „Historii Brunatnej Ręki”, a bokser szukający okazji do pojedynku pięściarskiego w „Bestia Z Brocas Court”; oba teksty jednak są generyczne i znikają z głowy w chwilę po przeczytaniu.


Kilka wreszcie opowiadań pomyślana jest jako humoreski, ale i tu trzeba ponarzekać, że ich humor jest wątpliwej jakości. W „Duchu Z Goresthorpe Grange” pewien snob dorobkiewicz postanawia do swej nowo nabytej gotyckiej posiadłości dokupić stosownego ducha, a jako że ma dużo pieniędzy, to i towar się pojawi…W założeniu tekst  chyba miał trochę korespondować z „Upiorem Z Canterville” Oscara Wilde ale to zupełnie nie ta klasa.Również mało udane jest „Fiasko W Los Amigos” - poprzez nieudolną egzekucję, porażenie zbyt silnym prądem (sic!) - skazany na śmierć przestępca staje się praktycznie nieśmiertelny.

+

„Igranie Z Duchami” dobrze się czyta - opowiadania napisane są sprawnym, przejrzystym, jakby dziennikarskim stylem, strony znikają wprost w oczach - w sumie cały tomik to lektura na góra dwa popołudnia. „Obiekt Nr 249” warto poznać dla postaci Mumii,  reszta jest niekonieczna, a  i tak największą zasługą Conan Doyla nas polu literatury grozy jest … holmesowski „Pies Baskerville’ów”. 

sobota, 24 kwietnia 2021

Peter Straub Kraina Cieni 6/10

W rok po przebojowej „Upiornej Opowieści” Peter Straub postanowił nawiązując do „Jakiś Potwór Tu Nadchodzi” Raya Bradbury’ego napisać własną powieść opowieść o chłopięcej przyjaźni w krainie  magii i nadnaturalnej grozy. Wyszło tak sobie, momentami genialnie, momentami raczej słabo. Ale po kolei :


+


Internat surowej szkoły Carson. Dwaj przyjaciele, Tom i Del w chwilach wolnych od nauki fascynują się sztuką iluzji, trickami karcianymi i scenicznymi popisami magicznymi. Del chwali się wujkiem, samotnie żyjącym iluzjonistą, u którego spędza corocznie wakacje. Z entuzjazmem opowiada o swym krewnym, jego umiejętnościach magicznych, o posiadłości zwanej „Krainą Cieni”, o mieszkającej tam ślicznej dziewczynie, Róży Armstrong.

Tom przyjmuje zaproszenie Dela na wspólne spędzenie kolejnych wakacji. Jednak po przybyciu do Krainy Cieni nie wszystko okazuje się tak barwne, jak w opowieściach Dela. Wuj to stary, cyniczny alkoholik; nie wzbudza ani sympatii ani zaufania u Toma. Opowiada, że „zamierza się wycofać” i że „szuka następcy”, ale jego motywy i prawdziwe plany wydają się chłopcu podejrzane. 

Sam dom otoczony jest tajemnicami, a pobyt chłopców ograniczają różne zakazy. Nie wolno im po zmroku wychodzić ze swych pokoi, nie wolno otwierać drzwi w mrocznym korytarzu. Del posłusznie kieruje się wolą wuja, Tom jednak nie potrafi opanować młodzieńczej ciekawości. W momentach nieposłuszeństwa staje oko w oko z Magią. Nocne wyjście na zewnątrz, w trakcie którego jest świadkiem, jak iluzjonista wraz z grupą mieszkających w sąsiedztwie brutali okrutnie dręczy ściganego borsuka, kończy się szalonymi magicznymi wizjami u boku wuja. Za zakazanymi drzwiami znajduje zaś pracownię w której przebywają… bracia Grimm!

W ciągu letnich dni wuj wprowadza obu chłopców w arkana magii, otacza ich różnego rodzaju magicznymi sztukami, w trakcie długich potkań opowiada historię swego życia. Dowiadują się, że był lekarzem wojskowym na froncie I wojny światowej, jak fascynował się magią, jak sam spotkał swego mistrza. 


Tom coraz silniej wyczuwa jednak zagrożenie płynące ze strony Maga. Ten okazuje się okrutny, podstępny i żądny magicznej mocy, którą, jak się okazało, Tom posiada. Chłopiec usiłuje zorganizować ucieczkę z Krainy CIeni. Musi  jednak namówić do niej Dela, który, zazdrosny o uwagę wuja, zrywa więzy przyjaźni i śliczną Różę Armstrong, w której się zakochuje.

Co się stanie, gdy stary mag pozna ich plany?


+


„Kraina Cieni” to powieść, która dużo obiecuje, ale niestety, nie wszystkie z tych obietnic dotrzymuje.


Pierwsza część, tocząca się w szkole, może czytelnika spragnionego mocniejszych wrażeń nieco znudzić. Przez 150 stron niewiele się dzieje, z gatunkowego punktu widzenia, horroru praktycznie nie ma a i magii tyle, co kot napłakał. Dominuje schemat fabularny - sadystyczny chuligan terroryzujący uczniów, wredny dyrektor, szkolni koledzy i szkolne przygody. 


Sytuacja ulega zmianie po przybyciu bohaterów do Krainy Cieni. Pojawiają się tajemnice, pojawia się magia, dużo magii, poczucie narastającego zagrożenia, w końcu parę scen grozy.

Niestety, tu z kolei powieść zaczyna czasami zawodzić konstrukcyjnie. Przede wszystkim przemiana kochanego wuja w demonicznego zbrodniarza jest zbyt nagła i słabo umotywowana. W sumie nie bardzo wiadomo, dlaczego Tom tak bardzo zaczyna się obawiać starego magika.

Pomysł łączący wydarzenia toczące się w Krainie Cieni ze  szkołą, jest nieprzekonujący, również „flash forwardy”, fragmenty z przyszłości pozostają w bardzo słabym z fabułą. Niektóre wątki w ogóle nie znalazły satysfakcjonującego zakończenia.


Nawet technika zdaje się momentami zawodzić Strauba, tak jakby nie  do końca panuje nad piórem przy niektórych rozbuchanych opisach magicznych. W rezultacie czyta się te opisy ciężko, a czasami nie bardzo wiadomo, co się dzieje.


Ale też prawda, że chwilami „Kraina Cieni” ociera się o doskonałość. Są momenty czystej, wspaniałej grozy („Kolekcjoner”!), są elementy pełne napięcia, są nagłe przyspieszania akcji (pojedynek Toma z bandziorami ze stylizowanym cytatem z „Django”). Również na uznanie zasługuje postać Róży Armstrong, której wątek jest dobrze poprowadzony, choć absolutnie przewidywalny (dalekie echa sięgające wręcz do „Piaskuna” E.T.A. Hoffmana).



Ciężko jednoznacznie ocenić „Krainę Cieni”. Nie jest to sentymentalna opowieść o chłopięcej przyjaźni - na to jest w niej zdecydowanie za mało nostalgii i ciepła, obecnego w „Jakiś Potwór Tu Nadchodzi” Bradbury’ego, „Tym” Stephena Kinga, „Letniej Nocy” Dana Simmonsa czy w końcu w „Stranger Things”. Nie jest to też czysty gatunkowo horror, mimo faktu, że sięga on korzeniami aż do „Tajemnic Zamku Udolpho” z archetypem ponurego więzienia i  władającego nim Podstępnego Drania. Cudowność magii zdecydowanie przeważa nad tutaj nad nielicznymi (choć efektownymi z zgrabnie poprowadzonymi) elementami grozy. W efekcie czytelnik pozostaje z chwilami efektowną, ale dość chłodną w tonacji opowieścią magiczną. 


Mimo zastrzeżeń dla fana gatunku, pozycja obowiązkowa (#KANON), ale raczej z szacunku, niż z uwielbienia.


piątek, 16 kwietnia 2021

Ray Bradbury Jakiś Potwór Tu Nadchodzi 8/10

U źródeł popularnego serialu „Stranger Things” upatruje się zazwyczaj Stephena Kinga i jego pomnikowej powieści „To”. W sumie racja, ale warto pamiętać, że King działa trochę jak koncern Apple, często przerabia, adaptuje na sprzedażowe megahity wcześniej już istniejące rozwiązania. Wydana w 1962 roku powieść Raya Bradbury „Jakiś Potwór Tu Nadchodzi” (jeszcze wrócę do tego tytułu) I właśnie archetypem opowieści łączącej w jedno nostalgię, koniec dzieciństwa, fantasy i horror  była właśnie.

+

Do Green Town (odpowiednik prawdziwego Waukegan w Illinois, w którym dorastał Bradbury) na tydzień przed Halloween przybywa wędrowny lunapark. To przybycie pełne jest jednak zagadek. Po pierwsze, tego typu atrakcje zazwyczaj pojawiają się w słoneczne dni lata a nie pod koniec października. Po drugie zaś, cyrk przybywa w otoczony tajemnicą w środku nocy i bezszelestnie, wręcz „magicznie”, rozstawia swe namioty i urządzenia pod miastem. 

Dwójka miejscowych chłopaków, Will Halloway i Jim Nightshade, postanawia zbadać sekrety otaczające lunapark. Zakradłszy się nocą na jego teren są świadkami fascynującego i zarazem przerażającego pokazu magii - karuzela będąca centrum rozrywki, kręcąc się wstecz odejmuje lat jednemu z przybyłych cyrkowców, złowrogiemu panu Coogerowi.

Jako nastolatek Cooger wkrada się w łaski lokalnej nauczycielki, panny Foley, nie zważającej na ostrzeżenia swoich dwu uczniów. Kobieta najwyraźniej znajduje się pod złym wpływem przybyszów i  prawdopodobnie również marzy o odmładzającej przejażdżce.

 

W trakcie kolejnego nocnego wypadu na terytorium lunaparku chłopcy przypadkowo uszkadzają karuzelę, na której Cooger właśnie „wracał” do swego wieku. Mężczyzna, nie potrafiąc zatrzymać maszyny dramatycznie się starzeje, gdy jednak przerażeni sprawcy wzywają lekarza i policję, drugi z właścicieli, wytatuowany pan Dark, zaprzecza ich opowieści. Przedstawia trzęsącego się staruszka jako „Pana Electrico”, jedną z atrakcji lunaparku.

Po odejściu władz sytuacja się zmienia. Demoniczne siły wędrownego miasteczka wyruszają na poszukiwanie swych „wrogów”. Gdy nocą nad miastem pojawia się balon, kierowany przez upiorną Pyłową Wiedźmę, Willowi udaje się go zestrzelić z łuku, jednak cały lunapark wraca za dnia, przechodząc przez miasto barwnym korowodem dziwolągów. Wśród nich ślepa Wiedźma węszy w poszukiwaniu swych ofiar. 

Chłopcy chronią się w bibliotece, gdzie pracuje Charles Holloway, ojciec Willa. Muszą przekonać dorosłego o zagrożeniu, muszą uzyskać jego pomoc. Ale czy przygnieciony ciężarem swych lat, zakompleksiony mężczyzna będzie w stanie przeciwstawić się ziłom Zła?


+


„Something Wicked This Way Comes” szturmem wkradło się na listy „best horrors” i do dziś tam, słusznie, pozostaje. To wzorzec z sevres, ojciec założyciel podgatunku młodzieżowej grozy, gdzie znajdziemy takie pomnikowe dzieła jak przywołane już kingowskie „To”, „Letnią Noc” Simmonsa, „Magiczne Lata” McCammona czy „Krainę Cieni” Strauba, a z krajowego podwórka, „Czarny Staw” Roberta Ziębińskiego. Tematyka „zła nadciągającego nad miasteczko” przywoła też skojarzenia z innymi klasykami - „Miasteczkiem Salem” czy „Upiorną Opowieścią”.


Bradbury to wspaniały, obdarzony wielkim talentem, pisarz; wszystko czego się w powieści dotknął zamienił  w szczere złoto. Książka jest w równej mierze wzruszająca, zachwycająca i przerażająca. Wzrusza nostalgia za przemijającym dzieciństwem, chłopięca szczera przyjaźń a najbardziej, cudownie opisana miłość ojca i syna (to najważniejszy temat opowieści Bradbury’ego).

Z kolei wszechobecna w „Potworze” magia w zależności od sytuacji albo budzi zachwyt albo autentyczną grozę. Bo w „Potworze” cudowność dzieli od niesamowitości cienka linia. Lunapark potrafi być kolorowy, magiczny, fascynujący (w pewnym momencie aż za mocno przyciąga on Jima Nightshade’a), by za chwilę naprawdę mocno i skutecznie straszyć .


Tak, mimo generalnie ciepłego tonu i raczej pastelowych barw scen pełnych grozy jest w powieści dużo. Kolejne odmiany Coogera, upiorny balon znaczący ślimaczym śladem dachy domów, poszukiwania chłopców w mieście, wizyta pana Darka w bibliotece - w tych momentach suspens można kroić nożem a ciary przebiegają po plecach. 

Pomaga w tym galeria znakomitych, demonicznych villainów. Już sam pan Dark by wystarczył (kingowski Randall Flagg z „Bastionu” pewnie się na niego mocno zapatrywał), a jest przecież jeszcze przerażająca Pyłowa Wiedźma z zaszytymi oczami, trzęsący się zewłok Pana Electrico, Człowiek Szkielet, Krasnal i inne straszliwie zniekształcone, magicznie przetworzone, przerażające ofiary wędrownego cyrku.

Równie znakomicie wykreowane są postaci pozytywne, obaj chłopcy i tata Willa (prawdziwy bohater powieści). 

Na uwagę zasługuje również styl, w jakim napisana jest powieść. Eteryczny, poetycki, trochę zmuszający czytelnika do wysiłku ale  w pełni go wynagradzający pięknem frazy, barwnością opisu, swoistym romantyzmem. Powieść jest niewielka, a akcja tak wciągająca, że i tak lektura jest z tych na jedno popołudnie.


Jeszcze zdanie na temat tytułu. „Something Wicked This Way Comes” należałoby tłumaczyć raczej jako „coś paskudnego”, wtedy lepiej by on oddawał niejednoznaczność Zła nadciągającego nad amerykańskie miasteczko. Przyczyną pojawienia się tutaj „potwora” jest jednak William Szekspir a dokładniej jego tłumacz Józef Paszkowski. „By the pricking of my thumbs, something wicked this way comes” to klasyczny cytat z Makbeta, przywołany w powieści przez Bradbury’ego. 

Przez Paszkowskiego „something wicked” przetłumaczone zostało właśnie jako „jakiś potwór”. Trochę szkoda, bo inne tłumaczenia, mniej od Paszkowskiego „kanoniczne” zgrabniej przekładają tę frazę jako : „coś złego się szykuje”, „złego coś się skrada” czy „ktoś zły zbliża się”.


Kończąc - lektura obowiązkowa, kanon literackiej grozy. Koniecznie! 


PS.

„Jakiś Potwór Tu Nadchodzi” wchodzi w ramy szerszego cyklu „Green Town” - i pod tym tytułem wydane zostało przez MAGa. 

Całość to zbiór niezależnych od siebie fabularnie opowieści osadzonych w tytułowym mieście; z punktu widzenia literatury grozy znaczenie ma tylko część ostatnia. Za to jakie!

niedziela, 11 kwietnia 2021

Robert Ziębiński Czarny Staw : Wiła 7/10


Wydana w zeszłym roku młodzieżowa powieść grozy „Czarny Staw” świetnie połączyła klimat młodzieżowej przygody z elementami horroru i fantastyki. Jej bohaterowie aż prosili się o kolejne wyzwania. Nic więc dziwnego, że już rok później powracają oni w nowej odsłonie - „Czarny Staw - Wiła”. Tym razem przyjdzie im wyjaśnić tajemnicę zaginięcia lokalnej nauczycielki, zmierzyć się z duchem groźnej wiedźmy i przełamać klątwę, która spadnie na całe miasteczko.

Koniec wakacji, Kuba i jego przyjaciele powracają do szkoły. Sensacją pierwszego dnia jest zniszczenie przez nieznanych sprawców szafek uczniowskich. Niedźwiedź zdobywa nagranie z kamery szkolnego monitoringu, na którym widać szalejącego w szatni i dewastującego szafki…ducha!  Jak się okazuje, podczas oglądania duch nawiązuje kontakt z obserwującymi go i nawiedza ich nocą nawiedza, zostawiając na nich tajemniczy znak.

Wkrótce w szkole dochodzi do kolejnych dziwnych wydarzeń. Nieznana siła opętuje jedną z nauczycielek podczas lekcji; dzień później podobne opętanie dotyka całej klasy - tylko drużyna wydaje się odporna. W końcu znika bez śladu banda miejscowych chuliganów, widziana w pobliżu ponurego, opuszczonego domostwa położonego w okolicznym lesie.

Drużyna, do której składu dołączy….energiczny, choć schorowany koci staruszek, Pan Pulman, musi podjąć kolejne nadprzyrodzone śledztwo. 


Rok wcześniej w Czarnym Stawie zniknęła bez śladu jedna z nauczycielek. Młodzi docierają do jej byłej uczennicy. Dziewczyna opisała nauczycielkę jako barwną postać, interesującą się teatrem i …magią, uważającą się za współczesną czarownicę. Kobieta zaginęła  podczas wędrówek po miejscowych lasach. Z opisu wydaje się, że to właśnie jej duch buszuje w szkole. Skąd jednak zło i wściekłość, którymi emanuje zjawa?

Jako, że tuż przed swym zniknięciem nauczycielka przygotowywała wraz ze szkolnym kółkiem dramatycznym przedstawienie „Burzy” Szekspira, Drużyna postanawia w nadziei na nawiązanie kontaktu z duchem nagrać podcast z fragmentami dramatu. W trakcie nagrania rzeczywiście pojawia się upiór pani Wiktorii, zaraz jednak zostaje on opanowany przez obcą, wrogą obecność, która rzuca  klątwę na cały Czarny Staw. Wszyscy mieszkańcy zamieniają się w bezwolne, przerażające zombie. Tylko młodzi, naznaczeni znakiem, unikają tego losu. 

Teraz muszą oni uciekać do lasu i poszukać sposobu na odkręcenie wszystkiego…

+

Rozpocząć trzeba od pytania, na ile druga część „Czarnego Stawu” jest jeszcze „young adult” horrorem? Owszem, pozostaje charakterystyczna dla tego gatunku lekka tonacja przygodowa, młodzi bohaterowie i ich szkolne perypetie, niemniej powieść w kilku miejscach dotyka poważnych, bardzo dorosłych tematów. Choroba taty Akiry, rozpad małżeństwa rodziców Kamila no i ten jakże przejmujący, umierający Pan Pulman (którego niezwykłą, prawdziwą historię poznamy w posłowiu) - to tematy naprawdę poważne i „dorosłe”. Autor opisał je jednak z taktem, wyczuciem i elegancją, w sposób, który, nie unikając mroczniejszych sfer życia, nie przeszkodzi jednak bawić się rozrywkową fabułą.


A od tej strony „Wiły” nie można się nachwalić. Akcja mknie na łeb na szyję, nie sposób się wręcz oderwać od lektury. Powieść wita czytelnika mocną, pełną rosnącej grozy i makabry sceną. Później, na chwilę, horror nieco ustępuje pola codzienności naszych bohaterów (bardzo udane, wiarygodnie opisane i oddane realia szkolne), czasami ma on wręcz humorystyczny wydźwięk (komiczna scena „nawiedzenia” całej  klasy, kiedy wszyscy uczniowie monotonnie walą głowami w stoliki), stopniowo jednak elementy tajemnicze mroczne i niebezpieczne zaczynają narastać. 

Powracają znane z pierwszej części postmodernistyczne gry autora z gatunkiem.  Nawiedzenie drużyny przez ducha może budzić skojarzenia z „Koszmarem z Elm Street” (gdzie zamiast Freda Krugera jest „pani Wi.”),  z kolei sceny grozy z czarnowłosą, migającą w kącie oka zjawą przypominają trochę dalekowschodnie j-horrory (w powieści pojawi się wprost przywołany „Ring”),  a w momencie, w którym mieszkańcy Czarnego Stawu zamienią się w bezwolne upiory, przypomni się  Silent Hill.  Warto nadmienić jednak że groza w książce podana jest w konwencji bardzo przygodowej, więcej będzie walki i działania naszych bohaterów, niż mrożących krew w żyłach scen.


Czyta się książkę znakomicie, to lektura dosłownie na jeden dzień. Jeszcze lepsza, niż część pierwsza. Dla dorosłych i dla młodzieży. Wypada mieć nadzieję na jak najszybsze kolejne tomy -  pan Twardowski i  jego „Demonium Dominum” czekają na dalszą eksplorację !

Guy de Maupassant Horla 7/10

Wiek XIX w literackiej grozie zdominowały ghost stories z anglojęzycznego kręgu kulturowego. Guy de Maupassant w swych opowiadaniach niesamowitych poszedł inną drogą, horroru psychologicznego, badając tajemnice i głębie ludzkiego umysłu.

Maupassant (1850-93) to postać tragiczna.  Całe życie walczył z postępująca chorobą umysłową (schizofrenia), ostatecznie zmarł w zakładzie pogrążony w obłędzie. 

O ile na co dzień twórczość Maupassanta kojarzy się z literackim „mainstreamem” (m.in głośna powieść „Bel Ami”, wielokrotnie ekranizowana, ostatnio w 2012 z Robertem Pattinson em w roli głównej, słynna nowela „Baryłeczka”, podstawa scenariusza legendarnego westernu „Dyliżans”), to, w momentach, gdy ogarniał go mrok, z wielkim talentem i powodzeniem pisywał również opowiadania niesamowite. Są one w samych założeniach tak różne od standardowych „opowieści z dreszczykiem”, że warte szczególnej, dodatkowej uwagi.

Wydany dawno temu, do dziś rzadko (wcale?) niewznawiany tomik „Horla” gromadzi grozową twórczość Maupassanta, a sama tytułowa „Horla” zasługuje na poczesne miejsce w panteonie literackiego horroru :


Horla     10/10


Mieszkający w wiejskiej posiadłości mężczyzna zaczyna mieć koszmarne sny, jednocześnie opadając co dnia z sił. Podobna przypadłość dotyka jego służby.

Budząc się pewnej nocy, sięgając ręką na stolik po karafkę, ze zgrozą stwierdza, że przygotowana na noc woda została w całości wypita. W kolejnych dniach prowadzi eksperymenty - zamyka sypialnię na klucz, zmienia różne napoje i potrawy - w efekcie badań ustalając, że wraz z nim mieszka jakaś nieznana, niewidoczna istota. Wypija ona wodę i mleko, przewraca meble, zaś w najbardziej przerażającej scenie przesłania sobą odbicie bohatera  w lustrze.

Niedługo potem czyta on w gazecie o tajemniczej epidemii szaleństwa, wybuchłej w Brazylii, w wyniku której mieszkańcy miast skarżą się na „ pozbawiające mocy życiowej niewidoczne wampiry”. Mężczyzna przypomina sobie, że w dniu początku swej chroby widział statek z Brazylii wpływający do portu…

+

„Horla” to prawdziwe arcydzieło grozy, łącząca dwa archetypiczne motywy. Z jednej strony będzie wampiryzm (wysysanie sił życiowych nocą), w bardzo nietypowym anturażu - niewidzialna postać potwora, skłonność do mleka i wody (ba, nawet  zainteresowanie literackie - w jednej ze scen Horla przewraca karty leżącej na biurku książki!). Z drugiej zaś strony jest apokaliptyczna wizja  Inwazji Nowego Gatunku Istot na świat człowieka, którą snuje przerażony narrator. Prezentacja tego elementu zapowiada wręcz lovecraftowski  „kosmicyzm” (jesteśmy ziarenkiem wobec bezmiaru kosmosu).


Warto przy tym dodać, że „Horla” to opowieść…szaleńca, zwierzającego się lekarzom w zakładzie z dręczących go koszmarów. Tej ramy fabularnej Maupassant używa w swych opowiadaniach bardzo często. Choroba psychiczna, obłęd (ta obawa realnie dręcząca Maupassanta przez całe życie) to jeden z obsesyjnych tematów jego twórczości niesamowitej. 


Podobnie ma miejsce w bizarrowym „Któż Wie?”, gdzie pacjent opowiada lekarzowi o tym, jak pewnego dnia z jego posiadłości…wyszły (sic!) Wszystkie meble i urządzenia domowe, jak odnalazł je potem w antykwariacie meblarskim w Rouen, a po tym, jak oskarżył właściciela o kradzież…ponownie pojawiły się w jego domu.

Wątpliwości do do własnego stanu umysłu dręczą również mężczyznę, który po powrocie z nocnego spaceru zastał we własnym pokoju…samego siebie. I jeszcze jedno opowiadanie, „Obłęd?” - historia erotycznego napięcia i  pasji, która doprowadzi narratora do popełnienia w przypływie szaleńczej zazdrości, ponurej zbrodni.


Drugim motywem przewodnim obecnym w niesamowitej twórczości Maupassanta jest Strach. Strach wobec Nieznanego. Jak napisał sam autor - „człowiek boi się tylko tego, czego nie rozumie”.

Czasami ten Strach opisany jest jednym jump-scarem (tak ma miejsce w aż dwu opowiadaniach o tytule, właśnie, „Strach”), czasami jest rozbudowany psychologicznie (np. strach przed publicznym tchórzostwem dręczący bohatera opowiadania „Tchórz” w noc przed pojedynkiem).


Strach obecny jest również w ponurej, przypominającej nieco Dana Simmonsa „Oberży”, gdzie samotny mężczyzna w odciętej od świata przez srogą zimę górskiej gospodzie oszaleje, prześladowany wizją powrotu z zaświatów zaginionego na przełęczy towarzysza. 

Jeszcze inny przykład znakomitego horroru psychologicznego to „Mała Roque” (przypomni się „Ciemno, Prawie Noc” Joanny Bator) Brutalna zbrodnia pedofilska, zgwałcona i zamordowana zostaje mała dziewczynka, a wizja jej „ducha” - tak naprawdę zaś mieszanka strachu  i wyrzutów sumienia, doprowadza sprawcę do samobójczej śmierci.


Właśnie - duchy. Nawet, jeśli Maupassant używa tego motywu, to robi to świeżo, oryginalnie, budząc u czytelnika wątpliwości co do przebiegu sytuacji. 

Tak ma miejsce w opowiadaniu „Zjawa”, gdzie bohater natrafia w ciemnej sypialnie na „ducha” zmarłej młodej kobiety i zdjęty tyleż grozą co fetyszystyczną namiętnością…czesze jej włosy. Podobne, zaprawione fetyszyzmem napięcie erotyczne obecne jest w opowiadaniu „Włosy”, w którym narrator przeżywa  chwile ekstazy   w trakcie pieszczenia odnalezionego w zabytkowym biurku pęku kobiecych włosów (taka lightowa „Kochanka Szamoty”).


Bardzo solidnie wypada też Maupassant w klasycznej noweli niesamowitej (zemsta z zaświatów w „Ręce”), czy bardzo efektownym naśladowaniu z  Poego (motyw pochowania żywcem w „Tiku”). No i, last but mot least - genialne opowiadanie, i przerażający „Moiron”, którego bluźniercza filozofia nienawiści i zemsty wywodzi się z „Pieśni Maldorora” Lautreamonta czy „Kwiatów Zła Baudelaire’a.


Wielka szkoda, że specjalizujące się w klasycznej grozie wydawnictwo C&T tak bardzo skupia się na twórczości anglojęzycznej. Maupassant to klasyka gatunku, warta ciągłego czytania i pamięci, a „Horla” jest pozycją kanoniczną, którą każdy fan grozy poznać powinien.


Joanna Bator Ciemno, Prawie Noc 6/10

Romans mainstreamu z literaturą gatunkową, z jednej strony z „mrocznym thrillerem”, z drugiej z horrorem weird fiction,  książka ciesząca się wielkim powodzeniem (nagroda NIKE, głośna ekranizacja), efektowna, wciągająca i poruszająca, choć nie bez pewnych wad.

+

Alicja Tabor, znana warszawska dziennikarka urodziła się i wychowała w Wałbrzychu. Jej przeszłość w tym mieście naznaczyło pasmo tragedii. Matka odeszła w niepamięć, kiedy Alicja jeszcze była dzieckiem, siostra nie żyje, ojciec oszalał na punkcie poniemieckich skarbów i  zginął w zasypanym tunelu. Tylko Alicja przeżyła, tylko ona ułożyła sobie jakoś życie.Teraz wraca do miasta młodości, by napisać reportaż. 

W Wałbrzychu znikła bez śladu trójka małych dzieci a na rynku miasta gromadzą się lokalni turbo-katolicy, uważając, że zaginięcia związane są z postacią Matki Boskiej Bolesnej. Alicja wprowadza się do własnego domu (wciąż ma do niego klucze) i rozpoczyna zbieranie materiałów do reportażu. Spotyka się z opiekunami zaginionych dzieci, odwiedza miejscową bibliotekę, spotyka znajomych sprzed lat. 

Dziennikarka trafia w końcu do lokalnego domu dziecka. Tu mieszkało ostatnie z zaginionych dzieci. Od dyrektora poznaje przerażającą historię dziewczynki, w której kazirodztwo, pedofilia, alkohol i morderstwo tworzą przerażający koktajl.


Obok dziennikarskiego śledztwa Alicję dopada pozostawiona za sobą przeszłość. Zaczyna ona odkrywać kolejne karty. Mieszkający po sąsiedzku staruszek opowiada swe losy, splecione z rodziną Taborów a znaleziony w bibliotece list zmarłej siostry odsłania kolejne mroczne rodzinne tajemnice.


Ponure, jesienne miasto spowijają wieczne mgły, rozprzestrzenia się atmosfera upadku, w niszczejących murach swe życie toczą niszczejący ludzie, a gdzieś obok realnej rzeczywistości toczy się inna walka. Siły ciemności, reprezentowane przez tzw. „kotojady” napierają na świat, tylko opiekunki kotów, „kociary”, stają naprzeciw złu. 


+


Wbrew temu, co się czasami pisze „Ciemno, Prawie Noc” nie jest wyłącznie „mrocznym thrillerem”. Owszem, powieść zawiera elementy typowe dla tego gatunku, ale ma ona w sobie ukryte o wiele więcej warstw i znaczeń. Obok tej sensacyjnej jest równie silny element „nadprzyrodzony”, weirdowy, do tego dochodzi „zaangażowana” tematyka, relacje rodzinne, międzyludzkie…- to wielopiętrowa saga, przypominająca porozrzucane puzzle, które trzeba sobie samemu układać.

Powieść aż się ugina od nadmiaru upchniętych  w niej tematów i motywów. Czegóż tu nie ma? Podstawowym, najbardziej przejmującym tematem powieści jest pedofilia - krzywda dzieci, krzywda fizyczna i psychiczna, kładąca się cieniem na ich całym późniejszym życiu. Pedofilia zdaje się wszechobecna; pojawia się we wspomnieniach żołdackiej brutalności, w traumie i chorobie psychicznej zgwałconej dziewczynki, w tragedii rodziców małej Kalinki, w smutnej postaci czającego się pod szkołą w krzakach pedofila onanisty, w końcu w przerażającej konspiracji, będącej w centrum powieściowej zagadki kryminalnej.


Ale tajemnicze zaginięcia dzieci, i rodzący się wokół tego dziwaczny religiancki quasi-kult to tylko pierwsza, niejako „zewnętrzna” warstwa powieści. W tym barszczu już nie przysłowiowe dwa a wręcz dwadzieścia grzybów pływa.


Jest Albert Kukułka i jego wstrzasające losy  : niemiecka, przybrana rodzina, pełen nienawiści sadystyczy brat przyrodki, księżna Daisy Von Pless, jej skarby i jej sojusz z „kociarami”,  przyjaźń z niemiecką dziewczynkę Rosemarie, gwałt obojga dokonany przez sowieckich żołdaków.


Druga warstwa to rodzina Taborów - Mrok otaczający postać matki (i jej choroba psychiczna), szaleńcze poszukiwanie poniemieckich skarbów przez ojca, tragiczna losy miłości Ewy do Dawida.


Trzeci poziom to niezależne, ale w pełni ukształtowane losy rodzin trojga zaginionych dzieci; degrengolada domu Mizery, gorycz samotnie wychowującej wnuczka babci Zofii, przerażająca historia osieroconej Kalinki.


A jeszcze  jest przyjaciółka Alicji z biblioteki, romans z tajemniczym Martinem Schwartzem, jeszcze jest (kapitalna!) historia pani Leokadii ze sklepu mięsnego i tajnego lokalu „Chat Noir”. Wszystko to oplecione mgłami ponurego jesiennego Wałbrzycha, pełnego lochów, tajnych przejść, ukrytych pomieszczeń z czającymi się w zakątkach „kotojadami”, „handlarzami kości” i „kociarami”. 

Matko i córko - tego jest aż za dużo! Gąszcz wzajemnie się przeplatających historii momentami budzi wręcz skojarzenia z „Rękopisem Znalezionym w Saragossie”. 


Całość jest momentami rozhisteryzowana i nieco przerysowana (nieudany wątek „religijny”, ”słusznościowo” dorzucona postać transseksualna - oba słusznie z filmu wywalone). Główny element kryminalny jest nieco rozczarowujący, rozwiązanie pojawia się trochę jak królik z kapelusza, niezapowiadane fabularnie. Tak, jakby autorce zabrakło nieco gatunkowego doświadczenia.

Od strony grozowej jest wyraźnie lepiej. Ciekawy, niebanalny pomysł walki dobra ze złem w postaci kociar i kotojadów,  kapitalny nastrój powieści, zamglone otoczenie, rozpadające się miasto, lochy i podziemia, wszechobecna szarość, a do tego udane niesamowite elementy poboczne (znakomity twist z chłopakiem Ewy Dawidem). W tym elemencie „Ciemno, Prawie Noc” zapowiada „niederschlesig noir” (choć powinno być raczej DUNKEL-heit) znany z prozy Jakuba Bielawskiego. 


Portret głównej bohaterki (dziennikarka Tabor, hehe, nie z nami takie numery…) jest świetnie zarysowany. To żywa postać, łatwo zdobywająca uwagę i sympatię czytelnika. Przejmująca jest również tragiczna postać siostry Alicji, Ewy, no i cichy bohater powieści - Albert Kukułka. Pozostali członkowie „drużyny” Alicji są mniej ciekawi, w ogóle jest ich za dużo - w pewnym momencie po Wałbrzychu ugania się, niczym w Draculi cała ich wataha.

Kiepsko wypadają powieściowi villaini, mało wyraziści i niespecjalnie interesujący. Za to sporo zabawy przyniesie stadko różnej maści quirków przerysowanych na marginesie głównej historii.


Książka jest świetnie napisana - to prawdziwy, bardzo wciągający pageturner. Przygód jest we niej mnóstwo, nikt nie pożałuje lektury. Warto też docenić, że „Ciemno, Prawie Noc” to rzadki przykład, gdy literatura „salonowa”, mainstreamowa odważnie i, generalnie, z powodzeniem wkracza na terytorium gatunkowe. Mało, nie wstydzi się tego (Joanna Bator była gwiazdą wrocławskiego Horror Day 2019, chętnie o swej twórczości opowiadała absolutnie nie odżegnując się od gatunkowych, grozowych inspiracji czy naleciałości).



PS.

„Ciemno, Prawie Noc” odniosła duży sukces literacki, ale jej ekranizacja dość powszechnie uważana jest za porażkę. Moim zdaniem niesłusznie, to dobry, mroczny film, który udanie zaadaptował powieść na język filmu. Reżyser odpuścił większość wątków nieudanych, przeszarżowanych, koncentrując się na zagadce kryminalnej podanej w szczególny, oniryczny sposób. Może tu tkwi problem? Ludzie poszli na sensacyjny thriller a dostali zamglony, weirdowy quasi-horror w dość elegijnym nastroju.


PPS.

Jeśli ktoś chce poczytać wzorowe połączenie wstrząsającego tematu i sprawnego operowania mechanizmami literatury gatunkowej, polecam „Zabawkę” Roberta Ziębińskiego.


poniedziałek, 5 kwietnia 2021

Stephen R. Donaldson Władca Białego Złota 10/10

Fenomenalne zakończenie Drugiej Trylogii Covenanta, porywające, pełne epickiego rozmachu a jednocześnie, paradoksalnie,  zaskakująco kameralne, przejmujące i wzruszające, a przy tym znakomicie spinające wszystkie, jakże przecież rozbudowane, wątki fabularne sagi. 

+

Powieść podzielona jest na dwie części. Pierwszą obserwujemy z perspektywy Covenanta, w drugiej do głosu dochodzi, podobnie jak to miało miejsce w „Jedynym Drzewie”, Linden Avery.

Część pierwsza rozpoczyna się w momencie, w którym Drużyna Niedowiarka wraca po niepowodzeniu odniesionym na Wyspie Jedynego Drzewa. Linden wlewa w załamanego porażką Covenanta odrobinę otuchy i wiary.

Statek Drużyny najpierw wpływa na niebezpieczny obszar oceanu zwany Duszogryzem, następnie zaś, podążając na północ, grzęźnie w lodach 

Covenant z najbliższymi rusza po zmarzlinie w kierunku Krainy, uciekając po drodze przed złowrogimi stworami lodowymi - arguleh. Po powrocie na kontynent bierze on udział w bitwie, jaką Arguleh wydają chroniące się na Północy Waynhim, następnie zaś podąża w kierunku Revelstone. 

Atak drużyny na Revelstone, mimo iż wydaje się straceńczy, konczy się powodzeniem - Covenant wzywa na pomoc Piaskową Gorgonę Nom, sam zaś atakuje, po raz już ostatni, mocą Pierwotnej Magii.

Druga część to opis wyprawy Niedowiarka z grupą najwierniejszych przybocznych do Góry Gromu, pod którą swą siedzibę ma przeklęty Lord Foul.

Drużyna walczy z ur-podłymi, ponosi ofiary, dociera w  końcu do magicznej krainy Andelain. Tam duch Kevina Niszczyciela Krainy objawia się Linden i ostrzega, że Covenant nie zamierza walczyć z Foulem, tylko poddając się jego woli, planuje doprowadzić do kolejnej Profanacji. Linden musi dokonać najcięższego wyboru - czy zdradzić ukochanego, czy zaryzykować zniszczenie Krainy…

+

Człowiek czyta dziesiątki epickich sag fantasy. Wielkie armie, potężna magia, wojownicy, intrygi, plot twisty, wszystko, czego sobie można zamarzyć, ale mimo takiego wyboru opowieść o Thomasie Covenancie Niedowiarku zapadnie w pamięć na długie lata. 

Cała historia jest rewelacyjnie wręcz pomyślana - trochę jak „drabina jakubowa”, jak rojenia umierającego albo śmiertelny sen trędowatego. Cały czas można obserwować, jak fantastyczna, przygodowa fabuła przeplata się z dramatami realnego życia dwójki bohaterów (tak, Linden Avery jest już postacią absolutnie równą znaczeniem Covenantowi).

Wzajemne samooskarżanie się pary Covenant-Linden, mimo że jest  osią napędową całej trylogii, jest tym razem harmonijnie wplecione w wyborną, porywającą fabułę (były z tym pewne problemy w „Jedynym Drzewie”). W ogóle książka łapie odpowiedni flow od momentu, w którym Drużyna staje na stałym lądzie (jednak co Kraina, to Kraina).

Jest mnóstwo przygód, walk, forsownych marszów, magia aż fruwa w powietrzu, kolejne zwroty fabularne trzymają czytelnika w napięciu, dokąd to wszystko zaprowadzi. Bowiem trzeba pamiętać, że Coventant to rzadki przykład fantasy, gdzie bohaterom sporo rzeczy się NIE UDAJE, gdzie ponoszą oni porażki i niepowodzenia,  a nawet jak się coś się udaje, to często przewrotnie, nie tak, jakby  czytelnik oczekiwał.

Czytanie jest dość sporym wysiłkiem - styl Donaldsona nie jest z tych najłatwiejszych w lekturze, strony bynajmniej nie znikają w oczach, raczej trzeba się nieco przyłożyć, ale zdecydowanie warto. 


Covenant to fantasy nie dla każdego, będą fani rozczarowani ciężką frazą, męczącymi bohaterami, ich nieustannym jojczeniem i użalaniem się nad sobą, ale jak już kogoś trafi, to trafi na amen, Tych, którzy pokochali covenantowe uniwersum „Władca Białego Złota” zachwyci. Wspomnienie przeżyć zostanie na długie lata, a potem warto będzie do sagi powrócić. 

Graham Masterton - "Czarny Anioł" 5/10

Zaczyna się zgodnie z recepturą hitchcockowską, od trzęsienia ziemi. Scena brutalnego zamordowania całej rodziny jest jedną z mocniejszych j...