czwartek, 7 marca 2019

Guy N. Smith Lalka Manitou 3/10

Żeby znaleźć frajdę w lekturze pulpowych horrorów Guya N. Smitha, trzeba być w szczególnym stanie umysłu. Mieć tolerancję dla błędów, czerpać przewrotną uciechę z zabawnych czy absurdalnych opisów i pomysłów. Niech jednak ręka boska chroni tego, komu się owa perspektywa na chwilę wyłączy. Wtedy cały urok pęka i można się poczuć niczym Alfons Van Worden (bohater Rękopisu Znalezionego W Saragossie) - który po upojnej nocy, zamiast wśród pięknych muzułmanek budzi się w objęciach gnijących wisielców.


Taki właśnie los przydarzył mi się z "Lalką Manitou"....
+
Deszczowy tydzień wakacji na angielskim wybrzeżu. Jedna z nielicznych atrakcji to wędrowne wesołe miasteczko, w którym młoda i atrakcyjna Indianka (tak, indiańska Indianka...) wróży turystom oraz rzeźbi z drewna laleczki. Dziewczyna naprawia wszelkie uszkodzone figury w lunaparku, konie na karuzeli, straszydła w Pałacu Strachu, Puncha i Judy w teatrzyku. Jedną ze swych laleczek, indiański totem, daje w prezencie odwiedzającej miasteczko głuchoniemej dziewczynce.
Wszystkie rzeźby ukrywają w sobie klątwę powstałą z indiańskiej krzywdy, klątwę wymordowanego plemienia, z którego wywodzi się wróżbitka. Czar nabiera mocy po tym, jak indiańską dziewczynę gwałci jeden należących do Hell's Angels bandziorów, którzy pewnego dnia zaatakowali wesołe miasteczko. Rozpoczyna się seria brutalnych, groteskowych morderstw...

+
Mam nieodparte wrażenie, że "Lalka Manitou" powstała wyłącznie jaki szybki grab-a-cash wobec popularnej książki Mastertona. I chyba sam Guy nie wiedział, (i do końca książki się nie dowiedział), co tak naprawdę w niech chciał napisać, jaki miał pomysł na fabułę. Ważne było tylko, by użyć bachniętego Mastiemu tytułu.
W rezultacie powstał ciężkostrawny zakalec, galimatias niedogotowanych pomysłów i kiepskich scen grozy, nie wiodących w żadnym logicznym kierunku.
W powieści bez ładu i składu mieszają się :  Hell's Angels (absolutnie idiotyczna i over wszelki top scena napadu na miasteczko), indiańska klątwa ("manitou"), wcielone  w indiańską dziewczynę i właściciela lunaparku duchy sprzed lat, dzikie zwierzęta i, jako główna atrakcja fabuły - kolekcja morderczych laleczek.
Opisy kolejnych zbrodni są tak nieudolne, że tak naprawdę nie bardzo wiadomo, co się tak naprawdę poszczególnym ofiarom przydarzało. Zrozumienia nie ułatwia też zwyczajowo słabe tłumaczenie.


Nie powiem, są plusy. To przede wszystkim, jak często u Smitha bywa, warstwa obyczajowa opowiadanej historii. Swietnie oddany nastrój deszczowych wakacji na angielskim wybrzeżu -  wczasowicze, mimo fatalnej pogody z niezmąconym spokojem korzystający urlopowych atrakcji. Do tego dochodzi kilka zgrabnie stworzonych postaci (na pierwszym planie znudzona sobą rodzina Catlin) i parę dobrych momentów, (w tym przede wszystkim świetny epizod na rollercoasterze).




Nie zmienia to jednak faktu, że główna oś narracji się kupy dupy nie trzyma i jest napisana fatalnie.
W mojej ocenie "Lalka Manitou" to ser na poziomie niesławnego "Śmiertelnego Lotu". Przyznaję, że inni sympatycy twórczości ekscentrycznego Anglika  są dla tej książki znacznie bardziej wyrozumiali, więc niewykluczone, że, tak, jak pisałem na początku po prostu spojrzałem na powieść pod "złym kątem". Niestety, ale męczyłem ją blisko tydzień a samą lekturę wspominam z niechęcią. Tylko 3/10 (z czego punkcik zwyczajowo za samo nazwisko). Unikać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Graham Masterton - "Czarny Anioł" 5/10

Zaczyna się zgodnie z recepturą hitchcockowską, od trzęsienia ziemi. Scena brutalnego zamordowania całej rodziny jest jedną z mocniejszych j...