środa, 31 października 2018

Stephen King Wielki Marsz 10/10

Młody Stephen King to prawdziwy król Midas - czegokolwiek się nie dotknął, to natychmiast zamieniało się w złoto. Właśnie tak ma miejsce z pierwszą powieścią, jaką napisał w życiu (w wieku 20 !!!! lat) zatytułowaną "Wielki Marsz".

W nieokreślonej dokładnie, alternatywnej przyszłości USA to kraj, którym rządzi totalitarna wojskowa dyktatura. Niechętni takiemu stanowi rzeczy znikają bez śladu, porywani przez bojówki ("patrole") rządu.   Coroczną rozrywką zniewolonych Amerykanów jest tzw. Wielki Marsz - brutalne reality show, w którym udział bierze corocznie stu młodych chłopców. Uczestnictwo w konkursie jest proste - wystarczy iść przed siebie z prędkością nie mniejszą niż 6 km/h. Zawodnik, który nie utrzymuje tej prędkości otrzymuje od konwojujących marsz żołnierzy tzw. ostrzeżenie. Po trzech ostrzeżeniach zaś przychodzi czas na "czerwoną kartkę" - ostateczne zakończenie udziału w marszu.
Marsz trwa tak długo, aż nie pozostanie tylko jeden chłopiec - zwycięzca turnieju.
I to już w zasadzie wszystko - reszta opowieści to kunszt narracyjny Kinga. Czytelnik obserwuje kilkunastu maszerujących obok siebie chłopców, poznaje nieco ich losy, indywidualne motywacje,  (ale bez nadmiaru szczegółów - Wielki Marsz tu , jak na kingowskie standardy, wręcz ascetyczny).
Zmuszeni jesteśmy do uczestniczenia w drastycznych momentach, obserwując, jak jeden po drugim po kolei odpadają oni z konkursu.

Na długo przez Battle Royale, przed Igrzyskami Śmierci, nawet, (jeśli wierzyć datom) przed wejściem na ekrany kin znanego filmu "Czyż Nie dobija Się Koni?" nastoletni Steve King stworzył prawdziwe arcydzieło. Jasne, gdzieś w tle opowiadanej historii przewijają się inspiracje -  z jednej strony opowieści o "morderczym konkursie" ("Most Dangerous Game" Richarda Connella czy "Dziesiąta Ofiara" Roberta Sheckleya), z drugiej ponure dystopie Orwella, ale głównym paliwem, na jakim gna przez siebie "Wielki Marsz" jest wysokooktanowy talent narracyjny Kinga. Przecież na chłodno to taka powieść nie powinna się udać - dobrze, pomysł, by uczestnikami konkursu były nastolatki jest świeży i atrakcyjny, ale już sam jego przebieg... Ot, idą chłopaki, idą i dalej idą....tyle, że co jakiś czas któryś z nich ginie.
Naprawdę - pół powieści czytelnik czeka i czeka, aż w końcu autor zahamuje, cofnie akcję i opowie coś więcej o ponurej dyktaturze panującej w świecie "Wielkiego Marszu", o rodzinie głównego bohatera, o Patrolach. Mało, kiedy opowieść zmierza do końca, kiedy spodziewać się można jakichś niezwykłych fajerwerków końcowych, czeka na czytelników naprawdę zaskakujące Zakończenie. I co ? To już wszystko ?  chce się zawołać w pierwszej chwili. Wymaga dłuższego zastanowienia zrozumienie, że tak naprawdę nie da się nic więcej napisać, że każde zakończenie będzie jakoś rozczarowujące, rozwiązanie zastosowane przez Kinga jest jedynym sensownym. "Wielki Marsz" to przecież niezwykła metafora ludzkiego życia, takie ucieleśnienie zasady "march or die". W takim rozumieniu bliżej jest powieści współczesnemu weird fiction, niż rozrywkowej literaturze grozy.

Zupełnie nie odczuwa się młodego wieku autora - czytelnikowi towarzyszy doskonale znany z późniejszych pozycji, perfekcyjny styl kingowskiej narracji. Ten facet naprawdę nawet książkę telefoniczną potrafiłby ciekawie napisać ! Konstrukcja powieści, suspens napięcie towarzysząc lekturze, zmuszające do przewracania kolejnej strony za stroną - wszystko to jest level master.

Powieść trochę, jak na Kinga, zapoznana (choć podobno ma mieć miejsce ekranizacja), schowana w cieniu największych jego blockbusterów, ale niesłusznie. Nawet jak na niebotyczny poziom Króla - to powieść wręcz genialna, absolutny top kingowski. 10/10, nie ma  to tamto.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Graham Masterton - "Czarny Anioł" 5/10

Zaczyna się zgodnie z recepturą hitchcockowską, od trzęsienia ziemi. Scena brutalnego zamordowania całej rodziny jest jedną z mocniejszych j...