sobota, 1 lutego 2025

Władysław Czapliński - "Na Dworze Króla Władysława IV" 7/10

Bardzo dobrze napisana, pełna ciekawostek, bogato wypełniona cytatami z pamiętników epoki książeczka, opisująca panowanie Władysława IV Wazy, jak często pisze autor, “ostatniego króla Wielkiej Rzeczypospolitej”.


No i jak się zastanowić, to faktycznie tak było. Władysław IV doszedł do władzy u szczytu potęgi szlacheckiej Rzeczypospolitej, kiedy to Polska była mocarstwem europejskim, jej wpływy sięgały Moskwy (aczkolwiek początek panowania Władysława łączył się z rozczarowującą koniecznością uznania rządów Romanowów na Kremlu, tym samym z rezygnacji polskich ambicji rządzenia Rosją), Szwecji (przez całe życie Władysław marzył o tronie szwedzkim) oraz polityki habsburskiej. 


Od śmierci zaś Władysława zaczął się zjazd. Już w tym samym 1648 wybuchło powstanie Chmielnickiego, które zniszczyło Ukrainę, w 1655 zaś gospodarkę kraju zrujnował potop szwedzki. Z tych ciosów Polska się już nie podniosła, i militarne zwycięstwa Sobieskiego wiele tu nie zmieniły.


W książce poznajemy najpierw losy Władysława jako królewicza na dworze swego ojca Zygmunta III. Tutaj spore zaskoczenie; Polacy łatwo dają się zwieść narodowemu imieniu, tymczasem Władysław, syn Szweda i Niemki, nie bardzo uważał się za Polaka, i, co w sumie dość przykre, zdecydował się na polską koronę dopiero wtedy, kiedy jego szwedzkie ambicje zostały nieodwołalnie stracone. Po piłkarsku trzebaby go nazwać “farbowanym lisem”… :-)


Lata rządów Władysława należały do najspokojniejszych w historii I Rzeczpospolitej. Po początkowych wojnach z Rosją sejmy szlacheckie nie wyraziły zgody na wojnę szwedzką, po kilkunastu latach zaś podobnie odmówiły akceptacji wojny tureckiej, czas zatem jak na XVII wiek nastał nader spokojny. Kraj był potężny, zamożny, zatem król mógł pławić się w luksusach i oddawać różnym dworskim rozrywkom, w tym głównie jego ulubionych polowaniach i ….operach (sic!).


Sporo jest o dworskich intrygach, sporo o konkurujących o względy króla magnatach (jedną w ważniejszych ról pełni późniejszy szwarccharakter z Potopu - książę janusz Radziwiłł), są uczty i pijańskie awantury możnowładców - mnóstwo tutaj ciekawych cytatów z pamiętników epoki.

Są też opowiedziane losy dwu małżeństw króla, najpierw z Austriaczką Cecylią Renatą  (z Habsburgów), a po jej śmierci z Francuzką Ludwiką, choć tutaj najciekawiej przedstawia się opis wieloletniego romansu Władysława z piękną polską dwórką.


Z zachowanych dokumentów Władysław jawi się jako król dobry, rozsądny, spokojny, i inteligentny. Ciekawe, jakby sobie radził z kryzysami, jakie stały się udziałem jego brata Jana Kazimierza, który objął koronę po śmierci Władysława.


Naprawdę dobra lektura, mimo upływu lat wciąż dobrze się czytająca i wolna od - wtedy dość nachalnej - propagandy. Trochę tego jojczenia na magnatów to w sumie do dzisiaj jest w modzie.

niedziela, 19 stycznia 2025

Stephen King - "Po Zachodzie Słońca" 6/10

Kolejny zbiór opowiadań Stephena Kinga, “Po Zachodzie Słońca” z 2008 roku, nie dorównał sławie legendarnej “Nocnej Zmianie” i w sumie dość szybko zatarł się w pamięci fanów; wpływ na to ma pewnie fakt, że prawie żadne opowiadanie ze zbioru nie zostało do tej pory przeniesione na ekrany kinowe (wyjątkowa sytuacja w przypadku Kinga), ale to, jak zawsze u tego autora, bardzo solidna lektura, z kilkoma prawdziwymi rodzynkami. 


+


Najsmaczniejszym kąskiem jest w “N.” 10 !! - naprawdę Królewskie danie, połączenie “Muzyki Ericha Zanna” H.P. Lovecrafta z “Pająkiem” H.H. Ewersa. Coś wspaniałego. Pacjent z OCD (obsessive-compulsive disorder, niepotrzebnie tłumaczone jako ZOK - zaburzenie obsesyjno kompulsywne, termin OCD jest już powszechnie obecny jako termin medyczny w Polsce) trafia do lekarza i skarży się, że jego obsesja urodziła się na pewnym polu, na którym, słowami chorego, istnieje przejście do innego, złowrogiego uniwersum. Z tego obcego świata na Ziemię chcą przedostać się potworne bóstwa, i tylko różne kompulsywno obsesyjne zachowania “strażnika” potrafią na jakiś czas zamykać tę bramę… 

King w posłowiu przywołuje jako główną inspirację “Wielkiego Boga Pana” Machena, co jest ofkors słuszne, ale bardziej przejrzystym porównaniem będzie przywołany na początku Lovecraft (który sam w swojej twórczości wyfiltrował już dorobek Machena). Dla takich perełek warto się przegryzać przez zbiory opowiadań, takie perełki czynią Kinga wielkim. Prawdziwe arcydzieło.


Dw następne hity to : “

  • bardzo porządny thriller “Piernikowa Dziewczyna (8) - kobieta musi stoczyć bój na śmierć na życie ze ścigającym ją psychopatycznym mordercą. Rozpad małżeństwa, radzenie sobie z traumą, Floryda, jogging - King w swoim niepowtarzalnym stylu potrafi zmieszać to wszystko w smakowity, energetyczny koktajl. (całość przypomina nieco finałowe sceny z “Intensywności” Deana Koontza_
  • i świetne, adresowane do starszych, tych, którzy dojrzewają wraz z samym Kingiem, czytelników opowiadanie “Sen Harveya” (8) - małżeństwo dobrze po 50tce, kobieta ze znudzeniem i niechęcią myśli o szarym, nudnym, przemijającym między palcami życiu, aż nagle mąż, skapcaniały przy śniadaniowym stole, zaczyna opowiadać swój koszmar - i wtedy nagle kobieta zaczyna tęsknić za tym nudnym życiem…naprawdę, creepy as hell, być może trzeba być w pewnym wieku by docenić upiorność i elegancję tego tekstu, ale ja najwyraźniej właśnie w tym wieku jestem.


Zgrabne i udane są jeszcze, klimatyczna “Willa” (7), gdzie gromada duchów po katastrofie kolejowej czeka bez końca na zrujnowanej stacji na “przyjazd pociągu”, i trochę podwiewająca filmowym “Autostopowiczem” “Niemowa” (7), w której facet opowiada zabranemu w deszczu niememu i głuchemu autostopowiczowi swe życiowe nieszczęścia a parę dni później problemy kierowcy zostaną zaskakująco (choć nieco makabrycznie) rozwiązane. 


Jest całą grupa “solidnych”, takich 6/10 opowiadań - nie bardzo się czymś szczególnym wyróżniają, niekoniecznie zapadną na dłużej w pamięć, ale niezmiennie znakomicie się czytają (toż to King!). Wśród nich wymienić trzeba :

“Miejsce Obsługi Podróżnych” w którym intelektualista skonfrontowany podczas nocnej wizyty na przydrożnej toalecie z agresywnym typem przyjmuje osobowość twardziela, by poradzić sobie z konfliktem, 

zabawny “Rower Stacjonarny”- opisujący toczące się w wyobraźni jadącego na tytułowym rowerku przygody, podczas których umyka on przed żądnymi zemsty …. lipidami (wyrażonymi jako ekipa robotników), których jego dbałość o zdrowie wysłała na bezrobocie.

Jest też  “Dzień Rozdania Świadectw” - opisujący ostatnie chwile spokojnego świata przed wybuchem wojny nuklearnej.

I wreszcie (jedyny sfilmowany - jako część filmu Opowieści Z Ciemnej Strony z 1990) “Kot Z Piekła Rodem” 6 - przewidywalna, choć ofkors bardzo sprawna makabreska, której tytuł wyjaśnia treść, porządny animal horror młodego Stephena Kinga, w której pewien staruszek kontraktuje zawodowego zabójcę do likwidacji…kota, którego oskarża o zamordowanie swoich trojga domowników. Mogłoby się zmieścić w “Nocnej Zmianie”.


Gorzej wypadły pozostałe teksty. Po pierwsze, jest grupa tanich “ckliwiaków”,  gdzie King (zbyt) prostymi środkami prĻbuje grać na emocjach czytelnika, I tak, w “NYT W Cenie Promocyjnej” żona rozmawia telefonicznie ze zmarłym mężem, w “Rzeczach, Które Po Sobie Zostawili” żywi nawiedzani są przez przedmioty pozostałe po ofiarach ataku na World Trade Center, a w “Ayanie” jakaś tajemnicza “lifeforce” (Bóg?) ratuje dotykiem życie randomowo wybranych chorych ludzi. Tanizna.


Na sam koniec zaś zostawiłem sobie “Bardzo Trudne Położenie” (4)…. Dwu milionerów na Florydzie, płonący między nimi spór sąsiedzki. Kiedy jednemu z nich życie nagle zaczyna strasznie doskwierać (jego firmie grozi upadłość, zostawia go żona, lekarze wykrywają raka) uznaje, że to efekt klątwy, którą rzucił na niego wróg, i postanawia się przed śmiercią zemścić, zamykając go w ….przenośnym toi toiu (sic!!!)  Z jednej strony prawie dobre,  no bo King bawi się tutaj z twórczością Edgara Allana Poe i motywem pochowania żywcem (”Przedwczesny Pogrzeb”, “Beczka Amontillado”) ale…. “na miłość boską, Montresorze”….lwią część opowiadania zajmuje boleśnie detaliczny opis prób uwolnienia nieszczęśnika z przewróconej toalety, której zawartość oczywiście zalewa całe wnętrze ….King pisał posłowiu, że w trakcie tworzenia bawił się przednio, dobry smak niestety bawił się znacznie gorzej.


I to tyle. Jak zawsze, świetne pióro Kinga, samoczytające się teksty, nawet te najsłabsze dają dużą przyjemność z czytania, ale mało treści jest w tym tomie, na tle ogromnego dorobku Mistrza ten zbiór trochę niknie z pola widzenia, choć i tak zaskakuje, że, póki co, tylko “Kot Z Piekła Rodem” został przeniesiony na ekrany kin. Wydaje się, że i z “Piernikowej Dziewczyny” i z “N.” - najdłuższych i najbardziej honorowanych opowiadań, możnaby zrobić udane filmy. 

Warto wiedzieć za to, że  cała masa opowiadań z “Zachodu Słońca” stała się natomiast podstawą “one dollar movies”, któtkometrażówek, które King puszcza za darmo niezależnym artystom. imfb wspomina o Willi, Rzeczach, Niemowie i Miejscu Obsługi Podróżnych.

Dla fanów Kinga, fanów dobrego, przyjemnego czytania. Fani horroru - są inne tytuły Mistrza, wymagające szybkiej lektury. “Po Zachodzie…” może poczekać.

 

piątek, 20 grudnia 2024

Stephen King - "Instytut" 8/10

Czas płynie, kolejne dekady mijają, a Stephen King wciąż wie, jak poloneza wodzić…i, będąc już po siedemdziesiątce (nie żebym Mistrzowi w PESEL zaglądał) nadal potrafi zaskoczyć i zabawić swych niezliczonych fanów trzymającą w napięciu, adrenalinową mieszanką przygodowego młodzieżowego (!) sci-fi, sensacji i horroru. “Instytut” - ależ to się czyta! (taki okrzyk można w zasadzie przy każdej książce Króla wydać, czegokolwiek by nie napisał, czyta się obłędnie przyjemnie).


+


Był sobie super zdolny dzieciak żyjący w szczęśliwej rodzinie. Wiadomo, taki wunderkind, młody Einstein, te sprawy. W wieku 12 lat został przyjęty na najbardziej prestiżowe uczelnie wyższe i zapowiada się przed nim kariera przyszłego noblisty. Aż tu pewnego wieczora mały zostaje porwany przez nieznanych sprawców, którzy na domiar złego mordują jego rodziców.


Chłopiec ląduje w tajnej bazie (rządowej?), eksperymentalnym laboratorium, gdzie spotyka również inne dzieci. Jak się okazuje, porwanie spowodowała  nie jego genialna inteligencja, naukowcy z Instytutu nie mają nawet o niej pojęcia, chodzi o jego, w sumie niewielkie, zdolności telekinetyczne (czasem w jego otoczeniu przesuwają się przedmioty). To właśnie zdolności pozazmysłowe - telekineza (poruszanie zdalne przedmiotów) i telepatia (przenoszenie zdalne myśli) są przedmiotem badań i obserwacji w Instytucie; wszystkie dzieci tu zgromadzone posiadają takie zdolności, to one właśnie spowodowały ich uwięzienie.


Pracownicy Instytutu przeprowadzają na swych podopiecznych szereg bolesnych i wyczerpujących eksperymentów, faszerują je też silnymi lekami. Po paru tygodniach takiej wirówki oszołomione ofiary trafiają do innej części Instytutu, tzw. Tylnej Połowy, z której już się nie wraca…


Owaaa, no, grubo i ciężko. jedyna szansa, to wiać. Luke przy pomocy skruszonej pracownicy Instytutu i grupy przyjaciół decyduje się na próbę ucieczki, a jako że  chłopiec piekielnie inteligentny i piekielnie zdeterminowany, próba kończy się powodzeniem. Zaczyna się prawdziwy wyścig z czasem - jeśli uciekinierowi uda się dotrzeć do mediów i poinformować opinię publiczną o zbrodniach Instytutu, prowadzące go sadystyczne zwyrole będą się miały z pyszna. Wszystkie ręce na pokład, w pościg ruszają wszystkie możliwe do zgromadzenia siły.


Udaje się namierzyć ślad uciekiniera w małym, południowym miasteczku - agent Instytutu (tak jest, Instytut ma rozwiniętą sieć agentury wśród amerykańskich cywili kingo-paranoja na pełnej) przyuważył chłopca, jak wyskakuje z przejeżdżającego pociągu towarowego. Liczna ekipa najemników na usługach Instytutu rusza helikopterem wojskowym - a na miejscu w mieścinie czeka na nich tylko mało doświadczona załoga lokalnego posterunku szeryfa, którą chłopak przekonał o realności zagrożenia.


Kiedy najemnicy przybywają do miasteczka wybucha westernowa strzelanina…


+


Powieść zaczyna się super zagrywką konstrukcyjną - cała pierwsza część książki pozostaje, przez długi czas, bez związku z trzonem powieści. Ot - samotny człowiek po przejściach szuka swego miejsca na ziemi i odnajduje je w małym południowym miasteczku… Zresztą ten początek do złudzenia przypomina wczesną powieść…Eda Lee (tak! TEGO Eda Lee!) “Ludzie Z Bagien” - wydalony ze służby po katastrofie karierowej wielkomiejski policjant trafia na prowincję do upokarzającej roboty, a tam odnajduje go lokalny szeryf i rozpoznając jego kompetrencje, wciąga go w szereg swych zstępców.


A potem jest już Totalne Kingowanie - koktajl znanych od lat motywów i składników wymieszanych w efektowny przygodowy koktajl. Jest Grupa Fajnych Dzieciaków, młodzieńcza przyjaźń i nostalgia jak w “Ciele” (Stand By Me) czy w “Tym”, są esperowe moce niczym w “Carrie” (telekineza) czy “Lśnieniu” (telepatia), ba, pojawia się doskonale znany z  “Martwej Strefy” dylemat jasnowidzenia, które przewidując straszne wydarzenia w przyszłości chce im zapobiec poprzez zabijanie uczestników tych wydarzeń w teraźniejszości. Typowe dla anarchizującego Kinga są też  spiski na szczytach władzy i nieufność wobec instytucji rządowych (“Bastion”) - u takiego Koontza takie motywy byłyby niemożliwe, tam, nawet jeśli są jakieś podejrzane laboratoria i badania (“Opiekunowie”), to za zbrodniami już stoją jacyś “ruscy agenci”.


Również końcowa westernowa strzelanina staje się już trademarkiem późnego Kinga - łomot broni palnej i smród prochu unoszą się nad finałem “Śpiących Królewien”, “Outsidera” a teraz również “Instytutu”. No i git majonez, tylko przyklasnąć - westerny są bardzo cool  a King ma do strzelanin znakomitą rękę (choć ofkors trudno o dreszcz nadprzyrodzonej grozy).


No i wreszcie całość wieńczy, również bardzo u Kinga częsty, finałowy zrzut cukru,  tym razem jednak nie pocieszny czy irytujący przesłodzeniem  a wyczekiwany przez wszystkich trzymających się w napięciu krawędzi fotela czytelników, zakochanych w znakomicie (it’s a Stephen King novel) wykreowanych bohaterach powieści.


O stylu Kinga już było we wstępie - to talerz pełen aromatycznych, świeżych pączków, to kebab z Efesa, to parujące golonko - no, co kto tam lubi, niekoniecznie musi być  najzdrowsze, ale zawsze jest obłędnie smaczne.


Zdanie podsumowania - jasne, można uznać, że to “king na autopilocie”, ale, rany, JAK to się czyta! JAK to wciąga! JAK te setki stron znikają w mgnieniu oka! Żyj nam Mistrzu jeszcze 100 lat (ok. 50 też będzie dobrze) a w zdrowiu dobrym, żebyś mógł wciąż dostarczać tak wsapaniałych emocji. BARDZO polecane, choć przyznać trzeba, że bardziej to powieść przygodowa niż groza.


PS

Ofkors już się kręci serial - tylko nie wiem ja jakim streamingu. Ale pewnie zara będzie. Siadam z wypiekami! 


środa, 4 grudnia 2024

Andrzej Zahorski - Stanisław August Polityk 6/10

Zgrabnie napisana biografia ostatniego króla Polski. Dowiadujemy się o jego młodzieńczych latach, o romansie z (przyszłą) carycą Katarzyną (skandal w Petersburgu, gdy o wszystkim dowiedział się Pan Małżonek), o podróżach europejskich, w końcu o elekcji 1764 roku, na której, ze znacznym już udziałem rosyjskich sił, został on wybrany na króla.

A ootem już obserwujemy 30-letnie hamletyzowanie “króla Stasia” - błyskotliwie inteligentnego, świetnie wykształconego, zakochanego w sztukach pięknych człowieka, mężczyzny bardzo przystojnego, cieszącego się powodzeniem u kobiet i na wdzięki kobiece łasego, człowieka, który zasadniczo zawsze “chciał dobrze”, ale brakowało mu siły, energii, zdecydowania charakteryzującego prawdziwych mężów stanu. 

Zaraz po elekcji planuje szereg reform mających unowocześnić i wzmocnić państwo - ale nie radzi sobie z konserwatywną opozycją magnacką. No to na “pomoc” przybywają mu wojska rosyjskie, w reakcji na ich działania zawiązuje się konfederacja barska (jest nawet efektowny, dramatyczny epizod, kiedy konfederaci  porywają króla, ale ten, złotousty przegaduje porywaczy i zostaje przez nich uwolniony), a w konsekwencji ostatecznej jest 1 rozbiór a Polska staje się protektoratem Rosji.

Potem są lata względnego spokoju, w Warszawie kwitną sztuki piękne, kraj wciąż jest bidny i zacofany a kolejni przysyłani przez carycę Katarzynę ambasadorowie pomiatają krajem (a i trochę królem ) w sposób urągający przyzwoitości.

A potem jest ostatnia próba ratunku - Konstytucja III Maja, zdradziecka Targowica i kolejne dwa rozbiory które kończą polski byt państwowy i panowanie Poniatowskiego. 

Umiera w 1798 roku, zdetronizowany, choć cały czas traktowany z honorami  przez cara Piotra (jest plotka, że syna własnego z tąż Katarzyną poczętego).


Ten barok cały czas “chciałby dobrze”; początkowo wspierał wszystkie reformy, i te z 1795 i te Sejmu 4-letniego i Konstytucję, ale całe życie spędził w przemożnym strachu przed siłą Rosji i swą byłą kochanką, toteż każde ruskie tupnięcie nogą powodowało, że natychmiast się wycofywał z dobrych zamiarów; czasami w strachu zapominając nawet o godności zaprzeczał poparciu i przystępował do prorosyjskich sił (taaa, do Targowicy również). 

Autor pisze o Poniatowskim generalnie z sympatią, większą, niż żywi generalnie do jego postaci polska szkoła historyczna - to był prawdopodobnie przeuroczy człowiek, dobry, łagodny i wyrozumiały, a do tego inteligetny i z poczuciem smaku - może i dobry władca na czas pokoju, na czas wojny jednak zbyt słaby.


Czytałem z zainteresowaniem prawdziwym.

środa, 20 listopada 2024

Edward Lee - "Ludzie Z Bagien" 7/10

Wczesna powieść Edwarda Lee, z roku 1994 kiedy to dzisiejszy władca bezkompromisowego horroru ekstremalnego rozmyślał chyba jeszcze o karierze w grozowym mainstreamie, przez co “Ludzie Z Bagien”, mimo iż pełna przemocy i zwyrodniałego seksu była jeszcze nieco “kompromisowa” w efekcie sytuując się bliżej, powiedzmy, Mastertona (ale z górnej półki!) niż ekscesów nie/sławnego Bigheada. No i okazuje się, że Ed Lee potrafi zbudować staranną, trochę w duchu mocnych ejtisowych horrorów VHS,  opowieść.


+


Philip Straker robił szybką karierę w wielkomiejskiej policji, kiedy nieszczęśliwy przebieg nieudanej akcji (oraz spisek zazdrosnego kolegi) spowodowały, że z planów zostały nici, a bezrobotny Straker musi wracać do miejsca swego urodzenia, zapadłej południowej mieściny Crick City i podjąć tam kiepską posadę ochroniarza w lokalnej fabryce. 


Tam odnajduje go miejscowy szeryf, który, znając Strakera osobiście, oferuje mu, mimo zabagnionej dokumentacji, posadę  na lokalnym posterunku. Szeryf skarży się, że brak mu personelu; poprzedni zastępcy rzucili robotę i zniknęli bez śladu, a problem stanowi okoliczny bar ze striptizem, tak naprawdę przykrywka do rozprowadzania twardych narkotyków. Szeryf podejrzewa, że za wszystkim stoi niejaki Cody Natter, wywodzący się z mieszkającej na bagnach komuny “ludzi z bagien” (zamkniętej społeczności, w której chów wsobny i rozpowszechnione kazirodztwo spowodowało szereg odrażających mutacji fizycznych). Na dodatek okolicy odnajdywane są obdarte ze skóry ciała dealerów narkotykowych;  policja podejrzewa, że to Natter wykańcza konkurencję.


Straker jako “przykrywkowiec” zaczyna odwiedzać bar. Spotyka tam kumpla ze szkolnych lat, który wprowadza go w tajniki klubu, a także dowiaduje się, że jego dawna miłość jest teraz : a. striptizerką w klubie, b żoną Nattera i c. narkomanką. Sprawa robi się osobista, choć, na pocieszenie, Pjhilip wdaje się  romans z uroczą Susan, dyspozytorką posterunku.


Strakera prześladuje upiorne wspomnienie z dzieciństwa, kiedy to, błądząc w lesie razem z kumplem natrafił na przerażającą Chatę bagiennych a tam, jakieś Niewymowne Okropności. Im bardziej jego śledztwo wiedzie w głąb bagiennego lasu, tym silniejsze staje się wspomnienie…..


+


Hicksploitation oznacza szczególny gatunek popkultury bazujący na eksploatacji stereotypów dotyczących ludzi i kultury Południa USA. To taki szczególny rodzaj southern gothic, nastawiony na krzykliwe opisy zwyrodnień, głupoty, brudu, ograniczenia i innych deficjencji. “Deliverance”, “Teksaska Masakra”, “Wzgórza Mają Oczy” - te sprawy. W klimat hicksploitatibn często wpisują się powieści mistrza ekstremę horroru, Edwarda Lee, a wśród nich niepoślednie miejsce zajmują “Ludzie Z Bagien”.


Wydani w 1994 roku “Ludzie Z Bagien” trochę obiegają od tego, co Lee oferuje czytelnikom obecnie. Po pierwsze, to jest całkiem długa, regularna, dobrze skonstruowana i starannie napisana powieść. Po drugie zaś,  jak już pisałem, mniej jest tutaj elementów ekstremalnych, drastycznych opisów przemocy czy zwyrodniałego seksu. Oczywiście “Ludzie” to nie jest historia dla “faint hearted”, tutaj przemocy jest pod dostatkiem, ale ona jeszcze się mieści w plain-horrorowym spektrum późnej “Złotej Ery”. Najbardziej szokujące w powieści są rozliczne i szczegółowe opisy przerażających deformacji Bagiennych Ludzi.


W ogóle “Ludzie Z Bagien” to jest bardziej powieść sensacyjna niż pełnowymiarowy horror. Akcent jest położony na działania policyjne i zmierzające do ujęcia gangu producentów narkotyków śledztwo Strakera, nadnaturalna groza pojawia się dopiero w samym finale (ale jak już, to bardzo efektownie, z fajnym mrugnięciem oka w kierunku “Widma Nad Innsmouth”); wcześniej tylko makabryczne opisy kolejnych zmasakrowanych ofiar przypominają o gatunku.


Styl Lee jest, nazwijmy to, użytkowy, czyta się dość przyjemnie, ale chwilami bywa sztywno, do przysłowiowego Kinga tu sporo brakuje. Zdarzające się tu i ówdzie powtórzenia, błędy fabularne można wybaczyć, po powieść ma energię, drajw i dobry klimat. A skoro już o Kingu, warto zwrócić uwagę na podobieństwo głównego wątku powieści  do początku “Instytutu” - zwolniony dyscyplinarnie policjant trafia na prowincję, podejmuje upokarzającą robotę ochroniarza i zostaje zatrudniony przez lokalnego szeryfa. Nie wykluczam, że Stephen kiedyś “Ludzi Z Bagien” sobie zapodał i wątek mu z tyłu głowy pozostał. 


Postaci są  drewniane i nierealne, żadna nie przyciąga uwagi w swej papierowości (co ciekawe, główny bohater to trochę aktor ego samego Edwarda - Philip Straker to jeden z jego pseudonimów literackich) ale też nie dla psychologii postaci się horror ekstremalny. Za to kilka zaszytych w fabule twistów jest efektowne i dobrze wymyślone.


To nie jest jakaś wybitna powieść, nie jest nawet “wybitna” w cudzysłowie (no bo tylko tak można określić słynnego Bigheada) ale czyta się bardzo dobrze, ma fajną pełną przygód i emocji fabułę, kilka jump scare’ów i sporo grossowych obrzydliwości, głównie obejmujących binarne deformacje Bagiennych. Fani horroru chętnie powinni sięgnąć, dla fanów horroru ekstremalnego - lektura obowiązkowa. 


PS.

Dwa zbrodnicze bumpy, ganiające po bezdrożach stanu w zdezelowanej półciężarówce, dla własnej głupiej uciechy gwałcący, torturujący i mordujący kolejne ofiary wrócą, jako wątek fabularny, w   późniejszym “Bigheadzie”.

poniedziałek, 11 listopada 2024

Graham Masterton - "Czarny Anioł" 5/10

Zaczyna się zgodnie z recepturą hitchcockowską, od trzęsienia ziemi. Scena brutalnego zamordowania całej rodziny jest jedną z mocniejszych jakie kiedykolwiek czytałem i robi większe wrażenie niż groteskowe hiperbole przemocy z powieści Eda Lee czy inne komiksowe ekscesy ekstreme horroru; tutaj brutalność spada na czytelnika niespodziewanie w skali przekraczającej to, czego się można po konwencji spodziewać.


Ale potem, niestety, napięcie bynajmniej nie rośnie…


+


Seryjny, niewiarygodnie brutalny morderca grasuje w San Francisco. Jego ofiarami padają całe rodziny, zamęczone podczas rytualnych zbrodni. Właśnie, rytualnych, ich nieludzkie okrucieństwo ma bowiem w sobie pewien nadnaturalny, rytualny element. Dlatego szef policji przekazuje prowadzenie sprawy porucznikowi o otwartej głowie, Larremu Foggi. 


Ten postanawia, obok regularnego “by the numbers” śledztwa policyjnego wszcząć również śledztwo “nadnaturalne” - inspiracją jest telefon sprawcy, nazwanego przez prasę Szatanem Z Mgły, w którym ten mamrocze coś o “drugiej stronie” z której, na skutek popełnianych morderstw ma przybyć obca moc.

 

“Druga strona” znaczy zaświaty, kombinuje policjant, a że jego mama ma w zwyczaju uczęszczać na seanse spirytystyczne i w ten sposób rozmawiać sobie ze zmarłym tatą, prosi ją o pomoc.

No i poprosił….podczas seansu ujawnia się monstrualny byt, który - dosłownie! -  wysysa mamę i zostawia zmniejszoną, wciąż żywą (sic!) skorupkę wysuszonego ciała (ten patent to obok wstępnej masakry chyba najlepszy moment Anioła). Ten sam byt podobnie wysysa jedna z informatorek Foggii, tymczasem Szatan Z Mgły zamęcza na śmierć spirytystę pomagającego policjantowi.


Okazuje się, że - jak to zawsze w horrorach bywa-  “ślad wiedzie w przeszłość”, do połowy XIX wieku, kiedy to w San Francisco objawiło się tzw. Czarne Bractwo, usiłujące przy pomocy ekstremalnie brutalnych zbrodni przywołać …Upadłego Anioła, Beliala (ihaaaa!). Zniknięcie ich ówczesnego przywódcy odłożyło plany w czasie, Bractwo jednak co jakiś czas podejmowało kolejne próby wezwania demona. 

Przy kolejnej odsłonie, mającej miejsce w latach 70tych XX wieku towarzystwo zostało, jak się wydawało, całkowicie  zniesione z powierzchni ziemi (jego wszyscy członkowie zginęli  spaleni w katastrofie samochodowej), ale oto w 1988 roku ktoś najwyraźniej ponownie podejmuje się rytuału…


+


“Opowieść powinna zaczynać się trzęsieniem ziemi, a potem napięcie na rosnąć” mawiał Alfred Hitchcock. I faktycznie, początek “Czarnego Anioła” jest takim trzęsieniem. Okrucieństwo zbrodni Szatana Z Mgły jest absolutnie szokujące, i kiedy chwilę potem detektyw policyjny rusza do pracy nad wyjaśnieniem zbrodni można mieć nadzieję na superjuicy mroczną przygodę. 

Niestety, im dalej tym gorzej. Po miażdżącym początku pojawiają się nieprzekonujące wątki i rozwiązania, co gorsza, długimi stronami powiewa nudą, a jak już na koniec zaczyna się coś konretnie dziać to nadchodzi pospieszne, niechlujne i koszmarnie głupie finałowe rozwiązanie. Szkoda.


Szkoda, bo powieść zaczyna się jak dobrze napisany  klon “Czerwonego Smoka”, hitowej powieści Thomasa Harrisa (pierwszej z Hannibalem Lecterem); okrutne morderstwo i detektyw specjalista specjalnie przydzielony do prowadzenia sprawy. Mógł z tego powstać podobnie zajmujący do harrisonowego miks horroru z thrillerem, niestety, jak się okazało, w  w owym czasie (akcja powieści toczy się w 1988r.)  Masti nie był jeszcze gotowy na staranie planowane policyjne thrillery i poszedł w znanym, ale dość banalnie poprowadzonym kierunku okultystycznego horroru z kolejnym przywoływanym z zaświatów demonem - tym razem Belialem z Piekła.  Owszem, całkiem sporo się dzieje, jest nieco makabrycznych scen i jump scare’ów, dość sprawnie wszystko opisane,  ale jednak napięcie na długie strony mocno siada, a  finał jest naprawdę rozczarowujący i mocno  obniża końcową ocenę.


To jest  jeszcze wczesny Masterton, często niestaranny w prowadzeniu fabuły i niezbyt mądry w przyjętych rozwiązaniach. Do tego papierowe do bólu postaci-tandetne klisze osobowe  (policjant jest pochodzenia włoskiego, więc ofkors  je focaccię, pije cappuccino i włoskie wina, chodzi do włoskiej knajpki). Ot, level wyżej od Guy N. Smitha, ale daleko do tych naprawdę dobrych “grahamek” z lat ‘90tych (Drapieżcy, Walhalla, Zjawa).

Dobrze się czyta więc czas nie jest stracony, ale Masterton napisał od groma lepszych powieści - pierwszy rozdział koniecznie warto poznać  dla jego shock values, ale resztę można sobie odpuścić, bo i tak się błyskawicznie zapomni.

poniedziałek, 4 listopada 2024

F. Paul Wilson - "Odwet" 7/10

“Odwet” to kolejna część cyklu powieści o Adwersarzu - mrocznym  bycie Rasalomie, którego fani grozy poznali w znakomitej “Twierdzy”. O ile jednak “Twierdza” to trochę komiksowy horror przygodowy, a sam Rasalom ucharakteryzowany tam był na “wampira”, o tyle “Odwet” przypomina raczej serię “Omen” (a najbardziej “Omen III), z vibem nowoczesnego psycho-horroru spod znaku dzisiejszego studia A 24. 


+


Na Uniwersytecie Darnella w Północnej Karolinie pracuje pani doktor Lisl Whitman. Samotna, po rozwodzie (nieprzyjemnym), trochę zaniedbana. Aż tu nagle na jakimś uczelnianym raucie poznaje młodego, szalenie atrakcyjnego doktoranta, Rafa Losmarę (“losmara”, hehe, nie z nami takie numery Brunner). Ku sporemu zaskoczeniu nieco zakompleksionej pani doktor między parą z miejsca zaczyna iskrzyć; krok po kroku wybucha płomienny romans. Przygoda miłosna oddala kobietę uczelnianego ogrodnika, z którym łączyło ją koleżeństwo i intelektualne pokrewieństwo; ogrodnik to człowiek “ z przeszłością”, znacznie mądrzejszy i lepiej wykształcony, niżby się można było spodziewać po człowieku jego profesji. 


Co ciekawe, w związku Losmary z panią doktor to nie starsza, bardziej doświadczona kobieta a młodzian dominuje emocjonalnie i intelektualnie. Raf snuje nietzcheańskie wywody o “nadludziach” którzy nie podlegają zwykłej moralności a chcąc teorię poprzeć praktyką namawia swą kochankę do łamania “banalnych” norm społecznych. Zaczyna się dość drobnymi kradzieżami w sklepach, potem pora na różne, coraz bardziej moralnie wątpliwe zachowania i działania; i ile jeszcze złośliwy prank pod adresem byłem męża jest zabawny, o tyle okrutny żart, jakiemu poddany zostaje kolega z katedry budzi gigantyczne, wciąż rosnące w Lisl  wyrzuty sumienia. Kobieta zdaje sobie ze zgrozą sprawę, że młody kochanek nihilista doprowadził ją do prawdziwego upadku moralnego….


Tymczasem przeszłość upomina się o ogrodnika. To były ksiądz, który ścigany koszmarną traumą porzucił święcenia i zmienił otoczenie. Lata temu, jako opiekun kościelnego sierocińca doprowadził do adopcji jednego z podopiecznych przez - wydawałoby się - wzorową parę małżeńską. Sprawa zakończyła się monstrualną tragedią; chłopiec został zamęczony przez zwyrodnialców, a jakby tego było mało, policja podejrzewała księdza o udział w zbrodniczym spisku. Pewien zażarty śledczy, który nie daje sprawie spokoju mimo upływu lat w końcu ustala, że szemrany klecha przyczaił się w stanowym uniwersytecie na etacie ogrodnika…


+


Kurde, naprawdę bardzo dobra powieść, doskonale wymyślona i świetnie napisana. Wilson to nie jest zwykły hack “złotej ery”, to bardzo porządny warsztatowo autor, i to się czuje w trakcie lektury. Co ciekawe, niewiele w “Odwecie” scen nadnaturalnej grozy, pojawia się ona tylko w środkowym flashbacku dotyczącym makabrycznej sytuacji, która doprowadziła do załamania ojca Ryana; reszta fabuły to, wyłączając krzykliwy, filmowy finał, raczej mroczny dramat psychologiczny, duszna wiwisekcja duszy ludzkiej, niczym w filmach wspomnianego studia A 24. Niemniej jak już się robi gatunkowo, to jest Naprawdę Grubo, nie ma to tamto.


Doskonałe, przejmujące są postaci tego dramatu, Samotna, nieco zaniedbana kobieta pod Złym Wpływem, poraniony życiem mężczyzna kryjący przed sobą samym traumę, bodaj czy nie najbardziej przejmujący “suchy” alkoholik, skrywający swój nałóg przed otoczeniem i jeszcze użarty, zafiksowany na “złapaniu obrzydliwca” policjant,  no i stojący obok (a może nawet ponad) tą grupki uwodzicielski Demon, paragon Zła.


Konstrukcja powieści jest sprawna, przejrzysta konstrukcja - takie muzyczne A-B-A, gdzie środek to makabryczne wspomnienie ojca Ryana a “zewnętrzne” części to dzisiejsza akcja - uwiedzenie i upadek pani doktor oraz finałowa walka ze Złem. Jako że czeka na nas jeszcze ostatni tom cyklu - “Świat Mroku”, łatwo się domyślić, że walka nie zakończy się powodzeniem.


Bardzo dobra, mimo braku jump scare’ów książka, owszem przeznaczona głównie dla znających cykl o Adwersarzu,  ale w sumie, ja wiem?…Może nawet byłoby ciekawiej nie zaśmiać się od razu na tego “Losmarę” tylko dać sobie nieco niepewności?W sumie odwołania do poprzednich części cyklu są na tyle delikatne, że nie trzeba bardzo ich pamiętać, żeby ogarnąć temat.

Władysław Czapliński - "Na Dworze Króla Władysława IV" 7/10

Bardzo dobrze napisana, pełna ciekawostek, bogato wypełniona cytatami z pamiętników epoki książeczka, opisująca panowanie Władysława IV Wazy...