piątek, 2 maja 2025

Adam Deka - "Mondo Sepultura" 6/10


Adam Deka – “Mondo Sepultura” 6/10


Mondo Sepultura” to kolejne twarde sci-fi z elementami grozy od Adama Deki, nieodrodny brat innych tytułów tego autora, zawierający wszystko to, co w Deka-wersum kluczowe:

nieskrępowaną wyobraźnię

poczucie fabularnej jazdy bez trzymanki,

– oraz niestandardową, niepoddającą się regułom gramatyki i składni polszczyznę


+


Fabuła (czy coś w tym guście...)


Ogarnięcie fabuły “Mondo Sepultura” to wyzwanie, nawet dla starych wyjadaczy Deka-świata. Fragmenty pełne akcji i rozpierduchy mieszają się z grossowymi, obrzydliwymi epizodami body horroru, by za chwilę zatonąć w konwulsjach afabularnych strumieni świadomości, gdzie walczą o prym Imaginacje, Abstrakcje i Fikcje (i tak, ja też niewiele zrozumiałem).


Ale mniej więcej tak to wygląda:

Świat przyszłości, system sztucznych księżyców Dokken. Na jednym z nich, Dokken-8, lider lokalnej kapeli metalowej wyznawca Mrocznych Bogów Kulczyba, wraz z ochroniarzem – nanotekkiem Wesem (taką hybrydą ludzko-mechaniczną) – przywołuje “Emisariuszy Śmierci” zwanych Sepulkralistami.


Apokalipsa się zaczyna. Bohaterowie uciekają w stylu bardzo Deka: poprzez rytualne przeniesienie ich osobowości…


...w ciała dwóch młodych dziewczyn, półtora tysiąca lat później. 


Nowa epoka, nowy porządek: religijny terror na Dokkenie. Służby Kościoła ruszają w pogoń za dwu demonicznymi osobowościami (tak, mowa o naszych dziewczynach). W końcu głowa Kościoła, Diuk wzywa na pomoc Arachnomantę (szalony, boski byt, (#pozdrodlakumatych), a dziewczyny tymczasem zanurzają się w bagno półświatka planety, by zdobyć narkotyk umożliwiający kontakt z Sepulkralistami. Ci ponownie mogą znieść porządek świata, a tym nawet zwietrzałe planetarne bóstwa


*


Kosmiczny trip Deki: Imaginacje kontra cierpliwość


Kto siada do książki Adama Deki, ten wie, na co się pisze.

Łatwo nie będzie.

Akcja będzie rwała się jak kable w elektrowni na planecie Dokken. Będzie przeplatana kryptowizjami, rozważaniami metafikcyjnymi i filozoficznymi gęstwami, od których normalny mózg się zwiesza. Fabuła – początkowo w miarę linearna i sensacyjno-gorowo-obrzydliwa – wraz z kolejnymi stronami mutuje w coraz to inne regiony i nowe wątki.

A to czarna dziura wchłaniająca układ księżycowy, a to jacyś demoniczni “Haldorianie”, a to rozstrojone (sprzężone) nanotekki, które przywołują byty z koszmaru, a na dokładkę pojawia się stary dobry biblijny Tetragrammaton.


Fabuła się  chwilami rwie, wtręty nużą, spójności brak. A jednak... jest tu jakiś fun, czarny humor, błyski gore'owego geniuszu i poczucie, że gdzieś pod powierzchnią kryje się coś naprawdę dużego, coś jakby spotkanie człowieka z bogiem, czy wręcz bunt woli wobec demiurga.


Fan tylko hardkorowy


Tylko że, no właśnie – trzeba się przez to przekopać.

Najciężej jest w partiach afabularnych – a tych jest sporo. Za dużo. Cierpi na tym zwartość powieści, tempo i energia. Cierpi też Wielki Koncept (obecny zawsze u Deki), który trzeba odkopywać spod nawału dziwacznych zdań o Fikcjach i Imaginacjach.


“Rozbuchano-rokokowy”, momentami balansujący na granicy grafomanii styl miejscami fascynuje, ale częściej – męczy, bardziej niż zwykle, wręcz utrudniając ogarnięcie zamysłu fabularnego

Dla wielu czytelników może być to bariera nie do przejścia – choć z drugiej strony autor chyba doskonale o tym wie i uwzględnia w tych planach. Stąd przecież się biorą xenromorphowe limitowane nakłady po 100 egzemplarzy. Kto przetrwa – ten wojownik. Bo koniec końców Deka to Deka – hardcorowy autor dla hardcorowych fanów.  A do tych się zaliczam – i **już niecierpliwie czekam na kolejne tytuły.** (Oby!)



PS.

A co do czekania, to najbliżej by było  wydać Po drodze – “Wije” i “Pluję Ci w Pysk!” w xeromorphowej edycji.


piątek, 18 kwietnia 2025

Stefan Grabiński - "Z Wyjątków. W Pomrokach Wiary" 6/10

Ojej… Ciężko się zbierał Wielki Stefan do lotu wysokiego. Tak pretensjonalnie, że aż oczy bolą od czytania. Debiutancki tomik “Z Wyjątków. W Pomrokach Wiary” jest tego dobitnym przykładem. Niemniej — fani klasycznej grozy powinni dać szansę „Stefanowi Żalnemu” (pod takim pseudonimem Grabiński wydał swój debiut), bo jeśli tylko otrząsnąć opowiadania z upiornej młodopolszczyzny i nawiedzonego, balansującego na granicy grafomanii poetyzowania języka — zostaje na dnie szlachetny diament, zalążki wspaniałych pomysłów, przebłyski tego, co nadejdzie.


+


Pewnym zaskoczeniem dla fanów znających dojrzałego Grabińskiego będzie fakt, że w tych jego pierwocinach rzadziej mamy do czynienia z rasowym, gatunkowym  horrorem, że bliżej tu do, powiedzmy, weird fiction, gdzie groza płynie nie tyle z terytorium fantastyki, z  duchów czy upiorów, a jest raczej efektem fatalizmu istnienia, dziwności, mrocznej tajemnicy istnienia świata. 


I tak - w “Puszczyku” narrator okazuje się niezamierzonym zwiastunem tragedii - jego obecność przynosi nieszczęścia i śmierć. Tymczasem burza złączyła go pod dachem opuszczonej cegielni z przypadkowym leśnym wędrowcem …


W wyjątkowo ponurej “Klątwie” pojawia się układ niemal rodem z pism markiza de Sade : wina spada wyłącznie na słabych i wątpiących. Oto dwu braci, jeden zły i zepsuty do szpiku kości romansuje z macochą, drugi, słaby, grzeszy tylko pomagając mu ukryć ten fakt przed ojcem.  Ale tytułowa klątwa zdradzonego przez synów starca dopada tylko jego,  słabego, targanego wyrzutami sumienia, podczas gdy “zły” brat uchodzi bez szwanku.


Ponura jest też “Pomsta Ziemi”. Stara wioskowa szeptucha zazdrości młodemu “czyniącemu” który lepiej i z sercem pomaga ludziom.Ale wiedźma ma ukrytego asa (albo raczej damę) w rękawie - piękną córkę. A czarownik młody to prawiczek, Złą Kobiecością nie zepsuty. I wpadnie niewinny w sidła krasawicy, i  odda się wyuzdaniu, i zapłaci za to cenę najwyższą…. Budka Suflera śpiewała w mojej młodości “Nie wierz nigdy kobiecie, dobrą radę ci dam, nic gorszego na świecie, nie przytrafia się nam”…no właśnie.


Na miano najważniejszego tekstu zbioru zasługuje jednak “Szalona Zagroda” - najbardziej rasowy horror, którego założenia fabularne przywodzą na myśl….”Lśnienie” (sic). Wdowiec z dwójką dzieci wprowadza się do opuszczonego, zaniedbanego domostwa. Dom wywiera na nim bardzo zły wpływ, który wiedzie do Bardzo Złych Rzeczy…. Brrrr!!!! Absolutne 10/10, pierwszy błysk geniuszu Grabińskiego - i to mimo paroksyzmów pseudoliterackiego bełkotu. Nic dziwnego, że autor powtórzył to opowiadanie z swym “drugim” dekadę późniejszym i nieporównanie dojrzalszym bardziej dojrzałym “Na Wzgórzu Róż”.


Nieco słabszy okazuje się mocno inspirowany Poem (Ligeia, Zagłada Rodu Usherów) “Wampir” - szlachcic hiszpański odmawia “zgody na śmierć” i w efekcie śpi snem nieumarłych w swej trumnie rodowej, a jego brat nasłuchuje w zamczysku odgłosów z krypty… Ale dla jasności - krwi tam nie znajdziecie - żadnego wysysania. Klimat panuje raczej nekro-melancholijny.


Najdziwniejszy tekst zbioru to bez wątpienia “Podzwonne”,  coś na kształt …. romansu homoseksualnego (sic!), choć zbudowane na platonicznym tle egzaltacji religijnej a nie cielesnych uniesień.  Między księdzem a jego wrażliwym, uduchowionym przyjacielem rodzi się Wielka, Czysta Miłość, prowadząca do Adoracji Absolutu. Ale krew nie woda - i świeckiego ostatecznie kuszą kobiece kształty. Kiedy zakochani planują wspólny wyjazd, przypadkiem w gospodzie nakrywa ich księżulo….


+


Od strony pomysłów -  jest wspaniale. Czuć przeogromny talent, gotowy do startu na wyżyny. Jest jadowicie ponuro, mrocznie, “weirdowo” - stężenie fatalizmu i grozy bije na głowę pluszowe angielskie ghost stories z epoki. Poza “Szaloną Zagrodą” reszta oscyluje na krawędzi gatunku - fatum, Straszliwa Kobiecość, emocje prowadzące do tragedii. Nie duchy i upiory, tylko człowiek w sieci własnych demonów. 


Ale niestety… ten fatalny  styl.


Egzaltacja do granic groteski. Nieznośnie rozpoetyzowany język, udziwniony, przesycony neologizmami, regionalizmami, stylizacjami. Czasem wręcz ma się wrażenie, że nie jest już język polski, że jakiś spieprzony generator AI wydaje z siebie  przypadkowe zbitki liter imitujące “słowiański” język. Próg wejścia jest przez to naprawdę wysoki - to rarytas głównie dla szalikowców klasycznej grozy a w szczególności fanów Wielkiego Stefana. Miłośnicy współczesnego weirdu po przedarciu się przez kaskady tych stylizacji również znajdą tu wiele dobra. 


Ale w sumie polecanki nie mają większego sensu. “Z Wyjątków” ukazało się bowiem  w przepięknej, starannie przygotowanej edycji dzieł wszystkich Grabińskiego od Wydawnictwo IX, zatem jako część zbioru i tak będzie kupowane głównie z przyczyn kolekcjonerskich.

niedziela, 6 kwietnia 2025

Graham Masterton - Zwierciadło Piekieł 7/10

Graham Masterton – Zwierciadło Piekieł    7/10


“Omen” spotyka “Alicję po drugiej stronie lustra”

Zwierciadło Piekieł to podręcznikowy przykład „złotej ery horroru” – mocno creepy, z fabułą skrojoną pod potrzeby wczesnych VHS-owych straszaków. Mimo (tradycyjnie u Mastertona) koncertowo schrzanionego finału, całość wypada zaskakująco dobrze: bardzo dobry pomysł wyjściowy, sporo grozy, kilka gore’owo-paskudnych momentów i przede wszystkim znakomity villain.

+

Boofuls: dziecięca gwiazda z piekła rodem

Martin Williams, aspirujący scenarzysta, klepie dialogi do telewizyjnych tasiemców, ale marzy o czymś większym. Jego autorski projekt to musical Boofuls – historia dziecięcej gwiazdy kina lat 30., śpiewającego aniołka, który zginął tragicznie. Podczas pracy nad kolejnym filmem został rozrąbany na 211 kawałków (sic! kocham Grahama za takie wstawki) przez własną babcię, która zaraz po zbrodni popełniła samobójstwo. No, morbid story to say the least – nikt nie chce tego dotykać.

Na otarcie łez Martin nabywa w zaprzyjaźnionym lombardzie ozdobne lustro, które niegdyś wisiało w apartamencie Boofulsa i było świadkiem jego makabrycznej śmierci. Lustro, jak nietrudno się domyślić, okazuje się magiczną bramą – a z jej wnętrza wychodzi… żywy Boofuls, który zamienia się miejscami z małym Emilio, wnukiem właściciela domu, w którym Martin wynajmuje mieszkanie.

Boofuls to z jednej strony słodki cherubinek z klasycznych musicali, z drugiej – demoniczny szantażysta. Żąda, by Martin skontaktował go z hollywoodzkimi producentami i pozwolił dokończyć przerwany musical. W zamian – Emilio będzie mógł wrócić.


Z Hollywood wprost do piekła

Boofuls błyskawicznie zdobywa uznanie – po pierwszym pokazie mogulowie Fabryki Snów są zachwyceni, a musical rusza z produkcją. Budżet: 35 milionów dolarów.

Martin, coraz bardziej zaniepokojony – no bo jak to tak, porąbany dzieciak pomyka po świecie? – zaczyna prowadzić śledztwo. Gdzie jest Emilio? Co naprawdę wydarzyło się w przeszłości? Trop prowadzi do okultystycznych rytuałów z udziałem dziecięcych gwiazd Hollywood, odprawianych w dziś zrujnowanym, niegdyś luksusowym hotelu.

Duchowni, którym Martin próbuje się zwierzyć, giną jeden po drugim, a premiera musicalu Boofulsa zbliża się nieubłaganie….

+


Boofuls: diabelskie dziecko z krainy czarów

Bardzo udany pomysł, świetnie grający motywem satanicznego kultu i upiornego dziecka, a do tego zręcznie podkręcony nawiązaniami do Alicji. Jasne, całość dosyć niewolniczo powtarza schemat Omena, ale baśniowy twist nadaje historii świeżego oddechu. Jest energia, są ciekawe postacie, ale najważniejsze: jest Boofuls.

Znakomita kreacja – ośmielam się stwierdzić, że bardziej złowroga i przerażająca niż Damien Thorn. Złotowłosy cherubinek, perliście się śmiejący, śpiewający i tańczący – a zarazem Syn Szatana, arcykapłan kultystów, demoniczny morderca. Znakomite.

Mamy cały szereg makabrycznych zbrodni, jak żywcem wyjętych z Omena, mamy śledztwo, które odsłania kulisy tragicznej śmierci dziecięcej gwiazdy. Są kultyści, są czarne msze, jest demoniczna panna Redd (red – you got it?). Co ciekawe, Masterton tym razem odpuszcza seksualne rytuały i romansowe przerywniki – i robi to z wdziękiem, wręcz ironizując z oczekiwań czytelnika w scenie finałowej.






Na wielki minus – finał. Znów mamy „wejście w świat demona” (tu: na Drugą Stronę Lustra), głupkowatego szatana – tępego jak krowa w oborze, a nie żadnego „pana Zła”. Znowu totalny, infantylny deus ex machina, tyle że tym razem bez uroku absurdu, który miał chociaż manitou komputera białych ludzi. Ze wspaniale budowanej grozy i dziesiątek trupów zostaje tylko mały, żenujący deszczyk.

A mimo to – o dziwo – nie rujnuje to ogólnej oceny. To nadal nastrojowy, świetnie pomyślany i przyzwoicie napisany horror z ery VHS. Fani Omena, satanic panic i okultystycznych jazd będą zadowoleni.


PS.
Film? Wydaje się, że chętnie bym obejrzał, ale jak się zastanowić, to niekoniecznie. Fabularnie to kalka wybitnego przecież  Omena, z dodanym apokaliptycznym, nieudanym finałem. Czas takich filmów minął razem z ejtisowymi taśmami. Ale książka? Nadal czyta się znakomicie.


piątek, 4 kwietnia 2025

Henryk Samsonowicz - "Hanza - Władczyni Mórz" 9/10

Rewelacyjnie napisana krótka historia powstania, rozwoju i zmierzchu Hanzy - ponadpaństowowego związku gospodarczego miast kupieckich Europy. Henryk Samsonowicz ma świetne pióro i dziesiątki fascynujących anegdot do opowiedzenia. W rezultacie książeczkę czyta się jak powieść historyczno-przygodową a nie nudną monografię naukową. 

Szczególnie pasjonujące są losy piratów i buntowników sprzeciwiających się wszechwładzy Hanzy - ten rozdział aż się prosi o współczesny serial przygodowy, bo dzieje się tam co niemiara.

Mimo daty powstania - 1958,  autor bardzo unika wszechobecnej wtedy propagandy - są minimalne ukłony w kierunku "wyzyskiwanego chłopstwa polskiego" (pod koniec), i "plebsu miejskiego" (na początku), jest oczywiście opisanie Gdańska jako miasta "polskiego", są też nietypowe dzisiaj, a wtedy obowiązujące reguły dotyczące nazewnictwa miast niemieckich. Rostock jest "Roztoką", Stralsund "Strzałowem" a Greifswald "Gryfią". Za kto Brugia cały czas nazywana jest "Bruges".

Ale to tylko taka ciekawostka. W przeciwieństwie do wielu innych tytułów serii Światowid "Hanza" nie straciła ani na aktualności Absolutna topka serii Światowid!

sobota, 29 marca 2025

Jennifer Thorne - "Diavola" 8/10

Wakacje w Toskanii, duża amerykańska rodzina w wynajętej dużej willi, w której jest wieża z zamkniętym pokojem ….słoneczny “wakacyjny” horror, pozornie bardzo klasyczny, ale wraz z rozwojem akcji zmieniający formułę, z ghost story na dramat psychologiczny; generalnie - udana i zaskakująco świeża zabawa znanymi motywami, szczególne zważywszy na archetypiczność (żeby już nie użyć słowa “generyczność”) założeń wyjściowych.


+


Amerykańska duża rodzina spędza europejskie wakacje w wynajętej włoskiej willi ; rodzice i trójka dorosłego rodzeństwa, jedna córka samotna, druga z mężem i dwiema córeczkami a syn z partnerem  (mamy w końcu XXI wiek).


Klimat jest jak to w rodzinie (wiadomo, z rodziną najlepiej na zdjęciach…), pozorne wakacyjne dolce far niente a w tle buzują wzajemne animozje i skrywana niechęć. Główna oś pęknięcia przebiega między Anną, kobietą wolną, postępową i nowoczesną a resztą rodziny, “dowodzoną” przez drugą siostrę, poukładaną mężatkę, troskliwą matkę i oddaną żonę; to ona zaplanowała ze szczegółami całe wakacje. Dodatkowe napięcie wprowadza też arogancki partner brata, nieco zazdrosny o jego związek emocjonalny z Anną, siostrą-bliźniaczką. 


No a wynajęta, renesansowa willa toskańska - no cóż, budzi niepokój Anny. Do wieży o zamurowanych oknach wiodą skrywane za kotarą, zamknięte drzwi,  roślinność naokoło  schnie i żółknie, przesądni miejscowi reagują strachem na jej widok, a w samym domu a to jakieś drzwi trzasną same z siebie, a to pojawi się chłodny przeciąg, a to powietrze nagle gęstnieje, a to rój much unosi się nad błyskawicznie popsutym jedzeniem. Do tego po nocach jakieś dzieci na korytarzu chichoczą (po włosku!), ktoś chodzi po ogrodzie a Annie wydaje się, że za jej plecami w łazience pojawia się cień kobiety z żółto-blond włosami…


No właśnie, niepokój Anny. Reszta rodziny, skoncentrowana na “przeżywaniu europejskich wakacji” za wszelką cenę stara się ignorować nadprzyrodzone sygnały i zjawiska, zamienić je w zwykłe wydarzenia, wyprzeć z pamięci. Liczy się rozrywka, zwiedzanie, restauracje, nowe miasta. Anna, usiłująca zwrócić ich uwagę na niesamowite okoliczności traktowana jest jako psująca zabawę czarna owca rodziny. Napięcie narasta dzień za dniem, doprowadzając pewnej strasznej nocy do przesilenia podczas którego cała przerażona rodzina zmuszona jest do ucieczki z willi. 


Ale to nie koniec - po wakacjach Anna wraca do swego mieszkania w Nowym Jorku i do swojej pracy. Okazuje się, że wraz z nią przybyło cos jeszcze, że Zło z willi podąża za Anną krok w krok…..


+


“Diavola” początkowo najbardziej przypomina inną “wakacyjną” powieść grozy - “Żywiołaki” Malcolma Mc Dowella. Podobnie jak w “Żywiołakach” mamy dużą rodzinę, wszechobecne słońce, upał i tajemnicę spowijającą wczasowisko. No a potem Thorne zaczyna żonglować kolejnymi pomysłami i cytatami, dorzucając co i rusz do kociołka. Pojawiają się klimaty znane z “Nawiedzonego Domu Na Wzgórzu” (czyli również “Lśnienia”) - dom oczekujący na swą kolejną “mieszkankę”,  aż tu nagle, po “kulminacji“ mającej miejsce w raptem 2/3 powieści  akcja zupełnie nieoczekiwanie podąża w innym kierunku. Wiarygodność narratorki zostaje poddana w wątpliwość niczym w “W Kleszczach Lęku” Henry Jamesa a jej postępująca psychoza przypomina “Wstręt” (czy, mniej znaną a znakomitą powieść “Jeszcze Bliżej” Sary Gran), w  motywie klucza jako  “przechodniego” symbolu niosącego nieszczęście posiadaczowi pojawia się nawet dalekie echo “Ringu”…  

Mimo tego jednak, mimo całej parady znanych  wątków i pomysłów fabularnych ich połączenie ich jest bardzo udane i świeże, tak, że powieść od samego początku do samego końca czyta się bardzo dobrze, z dużym zaciekawieniem i przyjemnością 


Ta przyjemność wynika nie tylko z pomysłowo utkanej fabuły. Powieść jest świetnie, lekko napisana. Ani na chwilę nie wkrada się nuda  a akcja sprawnie przemyka pomiędzy wakacyjnymi aktywnościami rodziny Pace a kolejnymi “manifestacjami” Nadprzyrodzonego. 


Znakomite są też portrety obyczajowe rodziny Pace. Każdy ma bardzo wyraźną własną osobowość, każdy przyciąga uwagę (gorzej z sympatią - tej bowiem nie przyciąga właściwie nikt - ale to celowy zabieg autorki!).


Grozy wydaje się początkowo niewiele, i jest ona jakaś taka mocno niekonkretna, ot, “odgłosy” “powiewy”, chwilowe uczucie obcości itp. No ale skoro mamy  niewiarygodną narratorkę, skoro problemem nie jest “nawiedzony dom” a toksyczny członek rodziny, no to wszystko pomału staje się jasne.

Za to w Nowym Jorku zaczyna się prawdziwa Jazda. Prześladowana przez ducha, odtrącona przez obrażoną o “zepsute wakacje” rodzinę Anna alienuje się od otoczenia, od kolegów z pracy, stopniowo wpada w chorobę psychiczną. W końcu spotkanie z byłym partnerem otwiera przerażające podejrzenie - czyżby wszystkie pozornie niesamowite zdarzenia były tylko efektem  narastającą w Annie  a wypieranej traumy po dokonanej aborcji (sic!) ?


A na koniec, kiedy już Thorne tak zgrabnie zamiecie czytelnikami, następuje powrót do klasycznych motywów grozowych -  Anna wraca do willi i staje do konfrontacji z zamieszkałym w niej Złem….


“Diavola” to niby nic odkrywczego, niby “zwykły horror”, ale człowiek nie zawsze chce Szukać Burzyć i Budować, czasem chce porządnie usmażonego mielonego wciągnąć na obiad, a powieść Thorne jest takim właśnie, perfekcyjnie przyrządzonym horrorowym comfort foodem. Muala, już czekam na kolejne tytuły autorki.


poniedziałek, 24 marca 2025

Mariana Enriquez - "Nasza Część Nocy" 7/10

Znacie te rozliczne horrory z kultystami? Ponure ceremonie, zawodzący hymny i nurzający się w orgiastycznym szale wyznawcy a nad wszystkim tym ArcyKapłan składający ludzkie ofiary i wznoszący modły do Sił Ciemności? No to w Naszej Części Nocy poznamy temat od drugiej strony, od strony właśnie tego kapłana (i jego rodziny).


+


Zamożne rody argentyńskich plantatorów yerba mate (ihaaa!) w tajemnicy oddają część siłom ciemności. Prawi obywatele, posiadacze ziemscy, szanowane postaci, co jakiś czas biorą udział w mrocznych ceremoniach, podczas których wybrane medium łączy się z Zaświatami, przyjmuje w siebie demoniczną obecność i obdarza zebranych różnymi “darami”. Tym najbardziej poszukiwanym darem jest, no, dziwnym nie jest, wieczne życie.


Kontakt z zaświatami jest jednak przywilejem tylko dla bardzo szczególnych, nielicznych jednostek, zgromadzenie, chcąc prowadzić magiczne eksperymenty, musi za wszelką cenę dopilnować, by taka osoba była wciąż do dyspozycji. Ale żeby było jasne - zostać takim medium to żaden honor czy chwała. Mimo chwilowej władzy nad zebranymi, mimo demonicznych, magicznych mocy tak naprawdę medium jest tylko narzędziem w rękach cynicznych kultystów, narzędziem eksploatowanym do granic możliwości i ludzkich sił - każdy bowiem seans skrajnie wyczerpuje taką osobę i zagraża jej życiu.


Zużyte narzędzie trzeba wymienić na nowe, złowroga diaspora ma nadzieję, że obecne medium, ciężko chory na serce Juan, przekazał swe moce synowi Gasparowi, który będzie mógł po ojcu przejąć służbę podczas ceremonii. Jednak  Juan chce oszczędzić tego losu synowi i podejmuje wszelkie starania, by ten “zniknął” z radarów kultu, żeby uznany został za zwykłego, pozbawionego duchowych umiejętności, człowieka. 


Podjęte przez niego starania i magiczne rytuały faktycznie przynoszą skutek i kiedy  mężczyzna w końcu  umiera, nastoletni Gaspar trafia pod opiekę kochającego wujka, Luisa. 


Przed Mrokiem nie da się jednak uciekać bez końca, kultyści w końcu odnajdują chłopaka, w końcu zostaje on sprowadzony na rodzinną plantację. Czy będzie przewodnikiem podczas kolejnego misterium, czy pomoże złowrogim starcom odnaleźć tajemnicę wiecznego życia? Czy krzywdy wyrządzone jego rodzinie i przyjaciołom mają pozostać bez kary?


+


Mariana Enriquez dała się poznać polskim fanom jako autorka eleganckiego, borderlinowego weirdu. Tym razem jednak autorka postawiła na regularny, rasowy horror, i to z gatunku tych najulubieńszych, “z kultystami”.


Główny pomysł powieści jest po prostu obłędny. Horrory “z kultystami” są super cool, zawsze dobrze wypada paranoja, spiski, mroczna magia, seksualne rytuały czy ołtarze ofiarne. Ale na uwagę zasługuje perspektywa, z której Enriquez opowiada nam tę historię! Otóż wcale nie groza, magia i rytuały są w centrum uwagi! Skąd - ci”kultyści” prowadzą zupełnie zwyczajne życie, kochają, pracują, spotykają się ze sobą rodzinnie i towarzysko, no, z pozoru to rozlewna saga obyczajowa i rodzinna. Tylko do jakiś czas jest “ceremonia”, co jakiś czas dokonuje się rytualne okaleczenie kolejnego kultysty, gdzieś w lochach przetrzymywane są ludzkie (dziecięce!!!) ofiary.  

Przecież tak naprawdę oni sami nie bardzo wiedzą, o co im chodzi! Ta odrobina złej magii, którą czasami w życiu mogą wykorzystać wobec swych przeciwników? Zrzucić na kogoś złą chorobę, jakiś wypadek spowodować? Wielkie rzeczy - przecież oni wszyscy są bardzo zamożni, są zblatowani z rządzącą w Argentynie wojskową dyktaturą - i bez “czarnej magii” mogliby osiągać wszystkie swe cele. Mało, przecież udział w ceremoniach bywa dla nich śmiertelnie niebezpieczny. Ciemność za pośrednictwem swego medium żąda ofiar od wyznawców, można zginąć, można zostać trwale okaleczonym. Po co im to?


A już najciekawszy jest “mistrz ceremonii”, ArcyKapłan, ten, który w ceremonialnych szatach (albo i nago, zależnie od koncepcji) wiedzie i prowadzi cały rytuał, całe misterium. Oto mamy zwykłą argentyńską rodzinę - mąż, żona, synek. Chcą wieść jak najnormalniejsze życie, jak najdalsze od mrocznego kultu, którego są częścią. Mężczyzna nie jest żadnym przywódcą już raczej niewolnikiem wyznawców sił zła, “medium” którego zdrowie eksploatowane jest przez kolejne wezwania Ciemności.  Do tego ma na pieńku z toksyczną teściową, chce uchronić syna przed swoim losem. To zwykły mężczyzna, zatroskany o przyszłość swego syna, chcący mu oszczędzić problemów w życiu.


To ciekawe, świeże podejście do tematu “satanicznego kultu” to największa siła i oryginalność  “Naszej Części Nocy”.


Do bardzo mocnych stron zaliczyć też trzeba galerię niezwykłych postaci, potężnie zapadających w pamięć i przyciągających uwagę czytelnika oraz świetną, alinearną konstrukcję fabularną. 


Warto zwrócić uwagę na tło historyczne opowiadanej historii. Dotyka ona czasów tzw. “brudnej wojny” - brutalnego przewrotu wojskowego, który na kilka lat rozpętał w Argentynie terror i spowodował śmierć tysięcy obywateli. Groza polityczna jest gdzieś na marginesie fabuły, ale ona unosi się nad całością ponurym, groźnym oparem. Dziwnym też nie jest, że kultyści są w większości z dyktaturą zblatani, do stopnia, w którym zwłoki ich  ofiar ukrywane są w zbiorowych grobach pomordowanych przez juntę opozycjonistów.  


Powieść nie uzyskała u mnie maksymalnej noty, głównie z uwagi na relatywnie rzadkie erupcje czystej gatunkowo grozy.  Przez większość czasu mamy do czynienia z czymś na kształt rodzinnej powieści obyczajowej, z elementami dramatu społecznego i politycznego. Tylko co jakiś czas pojawiają się krwawe kleksy grozy, ale trzeba przyznać, że jak już są, to są one konkretne, bardzo intensywne, pełne przemocy i jump scare’ów.


Jeszcze jedna sprawa - znakomite zakończenie! Często autor “pada” pod ciężarem tak rozbudowanej, rozległej fabuły (powieść jest naprawdę Ogromna!), tutaj czuć, że Enriquez od razu zaplanowała końcowe rozstrzygnięcia, że była w tej mierze “architektem” a nie “ogrodnikiem” 


Nie ma co zważać na tylko “bardzo dobrą” ocenę (7/20) - “Nasza Część Nocy” to powieść wybitna i każdy fan grozy powinien ją poznać.


PS.

Czekam niecierpliwie na serial. Wymarzona historia!


Adam Deka - "Mondo Sepultura" 6/10

Adam Deka – “Mondo Sepultura” 6/10 “ Mondo Sepultura” to kolejne twarde sci-fi z elementami grozy od Adama Deki, nieodrodny brat innych tytu...