John W. Campbell - “Coś” 8/10
Dziś sytuacja nietypowa - więcej będzie o ekranizacji niż o samej książce. Tak szczerze bowiem, mając na myśli opowiadanie Johna W. Campbella “Who Goes There?” człowiek ma, delikatnie pisząc, mieszane uczucia ….za genialny pomysł i wszechobecna paranoje - max noty, za resztę - nisko, bardzo nisko. Na szczęście w 1982 roku Carpenter nakręcił “The Thing”, prawdziwy Uberfilm, taki Graal horroru/sf, “12/10”, no i unieśmiertelnił tę złowrogą, paranoiczną opowieść…
O fabule pisać nie ma co za wiele - każdy fan horroru zna tę historię na pamięć. Grupa polarników odgrzebuje z lodu zamrożonego ufoka, ten po odtajaniu zaczyna ich kolejno mordować, przybierając postać kolejnych zamordowanych. I tyle - nic więcej w powieści (ok. rozbudowanym opowiadaniu) nie ma.
No ale też nic więcej nie trzeba. Jak coś jest dobrze wymyślone, to prostota tylko podbija siłę głównego pomysłu, nie trzeba go niczym dodatkowym dosmaczać czy ubogacać.
No bo dwie rzeczy są w “Cosiu” genialne, dwa pomysły, z których jeden jest - chyba - podprowadzony od Lovecrafta, a drugi - najbardziej odjechany i świeży - to autorskie dzieło Campbella.
Zacznijmy od odrobiny historii (wyczytanej ze znakomitego wprowadzenia pióra samego Roberta Silverberga). John W. Campbell był aspirującym młodym pisarzem, tworzącym w połowie lat 30tych w USA. W roku 1936 wymyślił lekką, raczej humorystyczną opowieść sf pod tytułem “Brain-Stealers From Mars” w której, jako główny pomysł fabularny występowała zmiennokształtność wiodąca do paranoi. W takim znaczeniu, że obce istoty potrafiły skopiować ludzi do tego stopnia, że najbliżsi nie byli w stanie rozpoznać, czy to człowiek czy impostor.
W tym samym 1936 roku H.P. Lovecraft opublikował w magazynie sf “Astounding Stories” swą powieść “W Górach Szaleństwa”, opowiadającą o tym, jak wśród lodów Antarktydy ludzie odnajdują ślady dawnej cywilizacji kosmicznej. Jednym z motywów fabularnych było odgrzebanie z lodu zamrożonego przybysza, który, po odtajaniu, zaczyna mordować naukowców.
W roku 1937 John W. Campbell został redaktorem w “Astounding" (którym nota bene został aż do śmierci w 1971 roku), bardziej niż prawdopodobne jest zatem, że opowieść Lovecrafta przeczytał.
A w roku 1938 opublikował on “Who Goes Three?” - omawianego dzisiaj “Cosia”, łączący w jedno oba pomysły; odmrożony urok morduje badaczy przybierając ich postać i wprowadzając tym samym w ich szeregi paranoiczny strach - czy rozmawiamy z człowiekiem czy z potworem, który przybrał jego postać.
Czy sam wpadł na pomysł, czy inspirował się HPL - nie ma większego znaczenia (koniec końców idea odmrożenia kosmicznego potwora nie jest aż tak bardzo oryginalna, żeby sam nie mógł na to wpaść) - ważne, że połączenie stworzyło prawdziwą mieszankę wybuchową, opowieść, która musiała zauroczyć i zachwycić wszystkich fanów horroru i. sf.
Ale to tyle dobrego, bowiem reszta - w tym głównie warsztat, styl pisania, są, bardzo słabe, drętwe, nudne, nieudolne, całość czyta się wręcz okropnie. Autor grzęźnie i gubi się w nieudolnie opisanych, drobiazgowych, nikogo nie interesujących szczegółach technicznych, nie bardzo chwilami wiadomo, co w ogóle się dzieje.
Jeszcze gorzej jest z postaciami, one są bowiem już nawet nie kartonowe, one są “nieistniejące”! Mamy do czynienia ze zbiorem kilkunastu nazwisk, które wymieniają między sobą jakieś zdania i wykonują jakieś czynności, ale nie mają ŻADNYCH cech indywidualizujących, niczego, coby je jakkolwiek charakteryzowało (jeżeli ktoś sobie przypomni cykl “Szczury Wrocławia” to tam występowała podobna przypadłość). W konsekwencji nie sposób się zaangażować w losy poszczególnych naukowców i techników, nie sposób im kibicować czy przejmować się nimi. Jedyne, co działa, to przypominanie sobie carpenterowskiego arcydzieła - wtedy postaci, noszące te same nazwiska nabierają jakiegoś charakteru (tak, również w opowiadaniu “głównym” walczącym z zagrożeniem jest McReady, grany w filmie przez Kurta Russella).
Naprawdę, aż się człowiek zastanawia, jak to możliwe, by tak wspaniała opowieść była tak nieciekawie prezentowana, napisana. Nota końcowa musi być wysoka, no bo genialny pomysł jest, nie ma to tamto, ale czytanie naprawdę jest męczarnią.
Co charakterystyczne, niedługo po opublikowaniu “Who Goes Three?” i objęciu posady redaktora “Atounding” Campbell porzucił pisanie! Skoncentrował się na redagowaniu tekstów, na pracy z innymi autorami, został prawdziwym ojcem chrzestnym amerykańskiej powojennej sf, ale sam do pióra już nie wrócił. Być może rozpoznał u samego siebie brak talentu narracyjnego, tak bolesny podczas lektury “Who Goes There?”.
PS.
Są różne rodzaje ekranizacji - są takie gdzie reżyser idzie ręką w rękę za genialnym tekstem (“Dziecko Rosemary”, “Egzorcysta”), są takie, gdzie swymi poprawkami potrafi jeszcze podbić już doskonałe książki (“Lśnienie”, “Ring”, “Harry Angel”). Ale czasem bywa i tak, ze geniusz reżysera kreuje arcydzieło z przeciętnej opowieści - i tak właśnie jest z “Cosiem”.
Co ciekawe, ekranizacja Carpentera wcale nie była tą pierwszą. W 1951 roku Christian Nyby (a tak naprawdę Howard Hawks) w zimnowojennej potrzebie nakręcił “The Thing From Another World”. Paranoiczna atmosfera historii Campbella pasowała do obaw przed “sąsiadami, skrytymi komunistami” dręczących maccarthystowskie USA (również wtedy powstają “Inwazja Porywaczy Ciał” czy “Najeźdźcy Z Marsa”). Tyle, że środki techniczne nie pozwoliły filmowi na najważniejszy trick - zmiennokształtność ufoka. Zamiast tego mamy frankensteinowatego kloca z kosmosu i grono równie nonejmowych co w powieści naszystów.
Jest jeszcze prequel do filmu Carpentera, zatytułowany również “The Thing”. Jest on mocno krytykowany, ale może trochę niesprawiedliwie? Szans do geniuszu oryginału doskoczyć nie miał, ale ma tempo, napięcie, trochę klimatu…no, jo całkiem go lubię (choć szczerze to sama Mary Elisabeth Winstead by wystarczyła…).
Jeszcze jedna ciekawostka - między “The Thing From Another World” a “The Thing” była jeszcze jedna, nieopisana i nieoczywista, ale ewidentna ekranizacja. To hiszpański film “Horror Express” z 1972 roku. Akcja toczy się, niczym w Orient Expressie, w pędzącym pociągu, ale reszta - zamrożone zmiennokształtne monstrum które po powrocie do życia rusza w morderczą misję, jest zachowana. Film jest świetny, trzymający w napięciu, dobrze zrealizowany i rewelacyjnie obsadzony (Christopher Lee, Peter Cushing, Telly Savalas). Gorąco polecam (ukłony dla Łukasz Karaś - Horrorshow.pl. za wskazanie tego podobieństwa).
Co najbardziej szokujące, “The Thing” Carpentera był w chwili premiery … totalną klapą! Jak to możliwe? Ja wiem, że na ekrany wszedł wtedy “E.T.” no ale pls… ludzie to jednak czasami głupie są okrutnie.
PPS.
VESPER dał tytuł z czapy byle tylko uwagę przyciągnąć, bowiem opowiadanie nazywa się “Who Goes Three?” a jego wydłużona wersja (vesperowa) to “Frozen Hell”, ale niech im będzie. Do kompletu mamy dwie przemowy (ta Silverberga szczególnie ciekawa), i pop-kulturowe omówienie filmu.
Komentarze
Prześlij komentarz