sobota, 15 lipca 2023

Graham Masterton. Wyklęty. 7/10


Był “Manitou”, był “Dżinn”, był “Sfinks”, to pora i na “Wyklętego” Mictantecutliego. Ladies and gentlemen - kolejny folkowy demon ze stajni Grahama Masterton uderza na bezbronną ludzkość.


+


Położone obok Salem (TEGO Salem), pozornie przyjemne i spokojne miasteczko Granitehead (w rzeczywistości chodzi o Marblehead - to taki żarcik Grahama), skrywa niepokojący (to say the least) sekret - otóż w tymże Granitehead zdarza się często, że duchy zmarłych nawiedzają żyjących członków rodziny. I to nie zawsze w najlepszych intencjach…


Taka sytuacja przytrafia się pewnemu młodemu wdowcowi, którego zaczyna prześladować widmo tragicznie zmarłej ciężarnej żony. Początkowo mężczyzna powątpiewa w swe zdrowe zmysły, ale wkrótce, w trakcie rozmów z lokalesami wychodzi na jaw, że nie jest jedyny, że podobne nawiedzenia przydarzały się i właścicielowi sklepu spożywczego i miłej starszej sąsiadce.


Po kolejnym niepokojącym spotkaniu z duchem żony mężczyzna chce jeszcze raz porozmawiać ze starszą panią - znajduje ją  jednak w jej domu konającą, przebitą łańcuchem  wciąż wiszącego (! - ma Masti tę crazy imargination…) żyrandola. Policja początkowo aresztuje go, podejrzewając w nim mordercę (nieopatrznie włamał się do cichego domu, gdy kobieta nie odpowiadała na jego wezwania), ale teść, znany prawnik, wyciąga go za kaucją, wykazując, że jest praktycznie niemożliwe, by jeden człowiek mógł dokonać zbrodni w tak dziwaczny, wymagający użycia gigantycznej siły, sposób.


Ale nic za darmo. Teściu, dowiedziawszy się o niesamowitych zdarzeniach w Granitehead liczy na możliwość…ponownego spotkania z córeczką! Nie słucha zięcia, który ostrzega, że duchy nawiedzające żywych w Granitehead są groźne, że spotkanie z nimi może się skończyć tragicznie. A szkoda…


Duch kobiety nawiedza bohatera praktycznie co noc. Najpierw … praktycznie gwałci zmrożonego (dosłownie i w przenośni) męża (ta groteskowa scena cieszy się swoistą legendą w gronie fanów “złotej ery”), podczas kolejnego spotkania, na które przybywają teściowie, w akcie wściekłej agresji uderzeniem zimna zabija swą matkę (zamrażając jej oczy, no ihaaaa…)


Najwyższa pora, by czegoś się dowiedzieć, by sięgnąć do przeszłości, gdzie może znaleźć się klucz do obecnych wydarzeń. Bohater wchodzi w kontakt z grupą pasjonatów zatrudnionych w lokalnym muzeum Kwerenda, którą przeprowadzają ujawnia mroczną przeszłość okolicy.

Był otóż swego czasu nawiedzony kaznodzieja, niejaki David Dark, który, by wzbudzić w okolicznym ludzie większą bojaźń bożą, przywiózł z Meksyku azteckiego demona Mictantecutli ( pod postacią gigantycznego Szkieletowa). Nad demonem, jak się okazało, zapanować niełatwo, nieszczęsnego kaznodzieję rozerwało od środka niczym Abdula Al-Hazdreda, lokalny kupiec zaś, finansujący całą imprezę, przerażony, załadował skrzynię z demonicznym szkieletem na statek w nadziei, że uda się paskudztwo bezpiecznie wywieźć. 


Ale nie z demonem takie sztuczki…Potworna burza doprowadza do katastrofy - galeon tonie w zatoce, zaraz po wyjściu z portu. Nasza drużyna zatem rozpoczyna poszukiwania wraku; wynajętym kutrem krążą po zatoce i nurkują co i rusz szukając resztek statku.


Koniec końców udaje im się, przy pomocy informacji uzyskanych od tajemniczego zamożnego starca, tego dokonać. Ale co robić dalej? Naukowcy planują, rozłożone na lata, podniesienie całego zabytkowego okrętu, starzec-demonolog (jak się okazuje, współpracujący z lokalną placówką wicca, potomkniń czarownic z Salem - ihaaa)   jako jedyny uważa, że ma moc pozwalającą pokonać demona, a jeszcze swoją, złowroga, grę zaczyna prowadzić nasz bohater, któremu Mictantecutli obiecuje, w zamian za uwolnienie, zwrócić żywą żonę! ….


+



Jest w paperbackach Złotej Ery moc, niczym w starych płytach rockandrollowych z lat 70tych. Ciepłe brzmienie lampowych wzmacniaczy, ochrypły głos, ringowe teksty, i generalne bujanie - LedZep, Stonesi, Grane Funk, te sprawy. 

Dokładnie tak się człowiek czuje w trakcie lektury “Wyklętego”. Może nikt tu żadnego prochu nie wynajduje ani Ameryki nie odkrywa, ale to jest porządnie zagrany, dobrze nagrany album. Wszystko tutaj gra i buczy a gęba fana sama się śmieje.


“Wyklęty” powstał według klasycznej mastertonowej recepty - wymyśl folkowego demona i wypuść go na ludzi, a w tym wypadku formuła zadziałała naprawdę dobrze. 

Przede wszystkim w powieści jest naprawdę wyjątkowo dużo scen grozy, i to niekoniecznie polegającej na chlapaniu krwią na prawo i lewo, nie mamy tu do czynienia z jump scare’ami w dobrym starym tylu (skrzypienia, otwierające się drzwi, upiorne zjawy), bardzo efektywnie używanych i autentycznie mogących przestraszyć czytelnika.  Jest też sporo scen przygodowych, pełnych akcji  - szczególnie fajnie wypada settting podmorskich łowów na zatopiony galeon, do tego kilka bizarrowych scen gore (żyrandol!, ruchome grobowce miażdżące swą ofiarę!) i, jak to u Mastiego, klika pikantnych scen łóżkowych. A do tego wszystkiego udanie zarysowane tło obyczajowe i całkiem fajne postaci bohaterów (kudosy za czarownice :-) 


No ale żeby nie było za różowo, w końcówce powieść nieco przysiada  a finał jest wręcz koncertowo słaby - on nawet na tle “słabych finałów Mastertona” (przy których bledną osławione “słabe finały Kinga”) wyróżnia się deusexmachinowością, naiwnością i wręcz głupotą. No i to barbarzyństwo -  wysadzenie zabytkowego statku!

Niemniej - naprawdę warto. Dla udanego klimatu, dla kilku szalonych scen, dla wspomnienia ery kiedy paperbacki rządziły na stolikach bukinistów.


PS.

Powieść jest  sponsorowana przez whisky Chivas Regal :-) Bohater “Wyklętego” sączy ją prawie bez przerwy wypijając dobrych klika flaszek. Aż se kupiłem jedną do lektury.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Andrzej Zahorski - Stanisław August Polityk 6/10

Zgrabnie napisana biografia ostatniego króla Polski. Dowiadujemy się o jego młodzieńczych latach, o romansie z (przyszłą) carycą Katarzyną (...