Piąta część cyklu - po raz pierwszy odrobinę „słabsza” od kosmicznie wysokiej średniej całości. Nieco spada tempo akcji, trochę zaskakuje zmiana głównego bohatera (powieść obserwujemy z perspektywy Linden Avery), nieco też za dużo typowej dla całej sagi „męczliwości” (Linden w samooskarżaniu i biadoleniu przebija nawet samego Covenanta!), ale i tak nadal jest rewelacyjnie.
+
Akcja sagi po raz pierwszy przenosi się z Krainy na morskie odmęty - Covenant z drużyną wyrusza na wschód w poszukiwaniu tytułowego Jedynego Drzewa, by przy pomocy pozyskanego z jego gałęzi drewna odtworzyć Laskę Praw. Po drodze jego okręt atakowany jest przez furie Lorda Foula, towarzysząca mu Linden Avery musi interweniować, by przywrócić pogrążonego po takim ataku w katatonii Covenanta do świata żywych.
Pierwszy przystanek to ziemia tajemniczych Elohim. Ci, w zamian za podanie lokalizacji Jedynego Drzewa ponownie odbierają Covenantowi świadomość.
Ciężko uszkodzony w trakcie huraganu, po kolejnym ataku furii, okręt dociera do pustynnego królestwa, gdzie lokalny Złowrogi Wezyr usiłuje odebrać Niedowiarkowi tajemnicę Pierwotnej Magii, a drużyna musi stoczyć ciężkie boje (i ponieść ciężkie straty), by wydostać się i ruszyć ku Wyspie Jedynego Drzewa….
+
Jak napisałem - w Jedynym Drzewie trochę spada tempo akcji, pędzące w poprzednich częściach cyklu na łeb, na szyję. Duża część fabuły toczy się na morzu, gdzie relatywnie niewiele się dzieje, również przygoda w krainie Elohim nie jest przesadnie wypakowana przygodami.
Powieść łapie odpowiedni flow w trakcie „pustynnej” przygody, przypominając tutaj najlepsze „daenerysowe” momenty Pieśni Lodu i Ognia. Wspaniałe otoczenie - Piaskowa Twierdza, przerażające Gorgony, demoniczny „wezyr” z przyczepionym do karku demonem, wiecznie pijany, głupi i okrutny władca - a w środku tego wszystkiego uwięzona, skazana na zagładę Drużyna i pogrążony w katatonii Covenant, którego moc jedyna byłaby w stanie uratować drużynę.
W pewnym momencie wybucha bunt Haruchai - uważają oni Linden Avery za „sługe Foula” i domagają jej głowy. Ratuje ją dopiero romans z Niedowiarkiem. A niemy Gigant wciąż kryje w sobie zapowiedź katastrofy czekającej na drużynę pod Jedynym Drzewem…
Nieco za dużo jest w powieści tego charakterystycznego „covenantowego” wyrzekania i jojczenia. Linden Avery w sztuce samo-oskarżania przebija samego Thomasa, wiecznie grzebie w swojej duszy, wiecznie wspomina straszne wydarzenia ze swego życia. Czasami na długie strony akcja zamiera a czytelnik zmuszony jest brnąć w ten emocjonalny, psychologiczny szlam. Z drugiej strony właśnie ta warstwa powieści odróżnia Covenanta od dziesiątek generycznych przygodówek fantasy.
Niemniej czekam z zapałem, by akcja wróciła do Krainy i ruszyła z kopyta tak, jak do tego przyzwyczaiły poprzednie tomy serii.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz