Arcyklasyk gatunku, kamień milowy „złotej ery horroru”, blueprint takich późniejszych hitów jak „Amityville” czy (tak, tak) „Lśnienie” (a nawet filmowego „Ducha”!), archetyp powieści o Nawiedzonym Domu i uwięzionej w nim Rodzinie. Powieść drapieżna i wciąż świeża w lekturze.
+
Młode małżeństwo Ben i Marion Rolfe mieszkają na nowojorskim Queens. Środek metropolii latem bywa prawdziwym koszmarem. Upał, hałas, zatłoczone miasto, męczący sąsiedzi. Dlatego Marion nałogowo przegląda propozycje letnich domków wakacyjnych w nadziei uniknięcia wielkomiejskich niedogodności.
Jedna z ofert wydaje się na tyle ciekawa, że Rolfe’owie udają się na rekonesans. Nie miejscu zamiast małego domku czeka na nich ogromna, choć bardzo zniszczona i zaniedbana, rezydencja, oferta wydaje się zupełnie poza nich zasięgiem finansowym. Kiedy okazuje się jednak, że proponowany czynsz jest wyjątkowo atrakcyjny, małżonkowie decydują się na najem. Jedyny dodatkowy obowiązek, który Marion, najbardziej „napalona” na możliwość zamieszkania w luksusowej, pełnej eleganckich bibelotów posiadłości chętnie na siebie przyjmuje, to konieczność dostarczania posiłków zamieszkującej odległe skrzydło domostwa matce wynajmujących.
Z początkiem lata małżonkowie wraz z synem i starszą ciocią wprowadzają się do rezydencji. Początkowo wszystko wydaje się w najlepszym porządku, z biegiem jednak czasu pobyt zaczyna dziwnie wpływać na domowników. Marian obsesyjnie zaczyna dbać o, w końcu wynajęty jedynie na letnie miesiące, dom. Całymi dniami zaniedbuje rodzinę, czyści meble, podłogi i kolejne odnalezione bibeloty. Ciocia, osoba mimo swych lat zdrowa i sprawna, gwałtownie opada z sił i popada w początki demencji. W Benie z kolei narasta dziwna agresja - podczas zabawy w przydomowym basenie podtapia syna, parę dni później prawie gwałci żonę.
Co szczególne, po każdej kryzysowej sytuacji jakaś część domu zostaje „samodzielnie” wyremontowana, powraca do stanu świetności. Ben sądzi, że to efekt działań Marian, ta, coraz bardziej zafascynowana domem i jego tajemniczą właścicielką, nie wyprowadza męża z błędu, obawiając się, że mężczyzna, z biegiem czasu coraz mniej komfortowo czujący się a niesamowitej posesji, będzie nalegał na zerwanie najmu i powrót do Nowego Jorku.
Sytuacja zaognia się, kiedy ciocia poważnie zapada na zdrowiu, rodzina zmuszona jest do dokonania wyboru - tymczasem Marian uważa, że nie może pozostawić bez opieki właścicielki…
+
Każda dobra groza jest świetna - i klasyka, i wyrafinowany weird, i super szpanerskie grube blockbustery Kinga czy Strauba, ale jest taka „ekstra” frajda z lektury horrorów „złotej ery”. Prosta narracja, precyzyjne opisy, konkret i taka wręcz „biznesowa”, komercyjna szczerość intencji autora wobec zabawianych opowieścią czytelników. Trochę jak fajny horror na VHS. Właśnie takie wrażenie, odświeżającego powiewu powietrza, przyniesie fanowi grozy „Całopalenie”.
Prosty pomysł fabularny - nawiedzony dom, przeciętna rodzina postawiona przed kryzysem i narastającym zagrożeniem - to archetypiczne wręcz rozwiązania, a pomysłowo i z nerwem przez Marasco napisane, świetnie się sprawdzają.
W „Całopaleniu” mało jest grozy jarmarcznej, mało banalnych i przewidywalnych jump scare’ów, ważniejsze są tutaj narastający niepokój, dyskomfort i poczucie nierealnego ale stałego zagrożenia. Do tego dochodzą świetne, świeże patenty (kapitalny touch ze zdjęciami poprzednich mieszkańców - tutaj King inspirował się bezpośrednio!).
Również warsztatowo jest wybornie. Powieść napisana jest lekkim, reader-friendly stylem, pełna naturalnych, dobrze napisanych dialogów. Kapitalne, bardzo przypominające przyszłego Stephena Kinga, są studia osobowości bohaterów. Do tego dochodzi jeszcze świetne polskie tłumaczenie. W trakcie lektury tekst sam płynie w oczach.
Parę słów o kulturowym znaczeniu „Całopalenia”. Grady Hendrix (którego znakomite posłowie to dodatkowy atut książki) opisuje kontekst, jaki porusza powieść. To tzw. „mortgage horror” - horror hipoteczny. Zawsze podczas lektury horrorów o nawiedzonych domach czytelnika nurtuje przecież pytanie „a dlaczego bohaterowie nie uciekają, gdzie pieprz rośnie?”. Przed powieścią Marasco z reguły mieliśmy do czynienia z różnego rodzaju śmiałkami czy wręcz badaczami paranormalnego (od „Duchy I Ludzie” Bulwer-Lyttona do „Nawiedzonego Domu Na Wzgórzu” Shirley Jackson). W „horrorze hipotecznym” dom staje się dla mieszkańców pułapką ekonomiczną. Nie mogą oni, ot tak, pozostawić miejsca zamieszkania, nie mają pieniędzy ani możliwości, by z dnia na dzień się wyprowadzić.
Generalnie nie ma co się spierać z prawdziwym znawcą tematu, ten trop jest w „Całopaleniu” wyraźny, niemniej można odrobinę z tym stanowiskiem podyskutować. O ile przymus ekonomiczny w sposób bezpośredni pojawia się w „Horrorze Amityville” (ten George Lutz wiecznie przeliczający pieniądze na koncie i wystawiający czeki bez pokrycia!), o ile brak pieniędzy i perspektyw więzi rodzinę Torrasnce’ów w hotelu Overlook („Lśnienie”), a tyle w przypadku rodziny Rolfe’ów dom nie ma charakteru pułapki ekonomicznej. To bardziej pułapka dla osobowości jego mieszkańców. Z upływem akcji dom zaczyna budzić skojarzenia wręcz z roślina mięsożerną.
Uzupełniający, bardzo ciekawy trop interpretacyjny to różnice klasowe właścicieli posesji, Allaryce’ów i Rolfe’ów („zawsze będziecie służyć”). Jeszcze raz przychodzi na myśl Jack Torrance i jego relacja do hotelu Overlook.
Fani dobrego horroru - KONIECZNIE !!! Lektura obowiązkowa.
PS.
„Burnt Offerings” zostało z uwagi na swą popularność - film był swego czasu dość popularny, ale przyznam, że nie widziałem go jeszcze.
PPS.
Robert Marasco padł trochę ofiarą popularności swej powieści. Jak wyczytałem w znakomitym (jeszcze raz polecam) posłowiu Hendrixa, resztę życia próbował powtórzyć jej sukces, bez większego powodzenia. Tym samym, inaczej niż inni wielcy twórcy Złotej Ery - King, Straub, Campbell, Koontz, nawet Masterton czy Herbert, pozostał taką jednorazową „overnight sensation”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz