No i jest! Megaklasyk Złotej Ery Horroru, jeden z najbardziej wzorcowych animal attacków - obrzydliwe krwiożercze, przerośnięte i zmutowane karaluchy, odcięta od świata wyspa, grono (szerokie!) ludzkich ofiar i zdeterminowana grupa Łowców walcząca z zagrożeniem. Jest gore, jest gross, jest mnóstwo akcji - nic tylko się cieszyć bezpretensjonalną makabreską. + Dużo fabularnie nie ma do pisania, w zasadzie we wstępie wszystko już wyjawiłem. Mała wyspa Yarkie u wybrzeży USAm na niej wysypisko śmieci, na którym zebrała się, zorganizowała i zmutowała armia potwornych, morderczych karaluchów, no i reszta jest absolutnie przewidywalna. Karaluchy atakują, mordują i zjadają kolejne osoby - mamy makabryczne, obrzydliwe opisy rzezi i śmierci (a jeśli nawet nie do końca zgodne z biologią czy anatomią - who cares? liczy się fun), nie mamy zbyt dużego “plot armor” - tutaj naprawdę każdy może w mgnieniu oka zginąć i będzie nieraz tak, że zdumiony okrucieństwem i gwałtownością autora czyteln...