Nie mam szczególnie oryginalnego smaku literackiego i w ocenie czytanych książek najczęściej, zgodnie z zasadą „vox populi, vox dei” popularne, chwalone i wysoko oceniane tytuły faktycznie mi się podobają. No, ale czasem się człowiek zderzy ze ścianą a osobisty gust pójdzie całkiem w poprzek powszechnego odbioru. Taka sytuacja przydarzyła mi się właśnie z „Hex” - przebojowym horrorem holenderskiego autora, Thomasa Olde Heuvelta.
Let’s go, i mam nadzieję, że fani „Hexa” rozszarpią mnie na strzępy :-)
+
Jest rok 2012, okolice wyborów prezydenckich. Miasteczko Black Spring położone nieopodal akademii West Point na pozór nie różni się od innych miasteczek USA. No, z jednym wyjątkiem…miasteczko to jest przeklęte przez wiedźmę, Katherine van Wyler.
W 1664 roku Katherine została po torturach zmuszona do zamordowania swojego syna i popełnienia publicznie samobójstwa. Dziwnym nie jest, że winiąc za przykre okoliczności swej śmierci populację Black Spring, przeklęła miasto. W konsekwencji tej klątwy wiedźma stała się wcieleniem złowrogiej magicznej mocy. Po swej śmierci zaczęła magicznie nawiedzać Black Spring, a szeptane przez jej upiora klątwy i Złe Spojrzenie niosły mieszkańcom śmierć. Samo miasteczko zostało zaś zamknięte w szczególnym niewidzialnym kordonie - osoby w nim zamieszkałe nie mogą z niego (podobnie jak spod Kopuły w znanej powieści Kinga) wyjechać - każda próba kończy się depresją prowadzącą do samobójstwa uciekinierów.
W XIX wieku najbardziej oddani miastu obywatele dopadli Katherine w lesie i zaszyli jej oczy i usta. Swój bohaterski czyn wszyscy przypłacili to życiem, ale udało im się pozbawić w ten sposób wiedźmę większości jej potęgi. Owszem, kordon nadal więzi mieszkańców a upiór wiedźmy nadal pojawia się znienacka w różnych miejscach miasteczka, ale teraz, z zapieczętowanymi oczami i ustami nie niesie ze sobą żadnego zagrożenia, po prostu stoi i milczy, a po po pewnym czasie znika, by przenieść się gdzie indziej.
Niemniej Katherine to wciąż tykająca bomba zegarowa. Kiedy naukowcy z West Point usiłowali swego czasu zbadać fenomen klątwy i zaczęli pruć ścieg zszywający usta wiedźmy, w przez Black Spring przewaliła się fala śmierci. W związku z tym utworzona została specjalna jednostka pod nazwą HEX. Do jej zadań należy z jednej strony ukrywanie nadnaturalnej obecności przed różnymi przybyszami, turystami, przejezdnymi itp., z drugiej zaś śledzenie aktualnego miejsca pobytu upiora. Całe miasto jest monitorowane siecią kamer a mieszkańcy w specjalnej aplikacji podają meldunki o przemieszczającej się czarownicy.
Latami nic złego się nie dzieje a upiór Katherine van Wyler zamienia się w zjawisko coraz mniej straszne a coraz bardziej śmieszne. Trwająca sytuacja szczególnie doskwiera młodzieży Black Spring. Czują się oni zduszeni i uwięzieni. Z miasteczka nie można nigdzie wyjechać, nie można mieć znajomych czy dziewczyny z innej miejscowości, ba, HEX blokuje nawet social media i treści internetowe!
Grupka chłopaków prowadzi kampanię na rzecz liberalizacji życia w Black Spring, zdjęcia blokad a także naukowego wyjaśnienia fenomenu czarownicy, zaangażowania badaczy do analizy psychologicznego jej oddziaływania na społeczność miasteczka. Niestety, część z młodych traci kontrolę nad swym zachowaniem. Dochodzi do niebezpiecznego zdarzenia, Chłopcy prowokują wiedźmę, ranią jej ciało, w końcu wrzucają ją do betonowego zbiornika i obrzucają kamieniami.
Gdy w tym momencie na nieoczekiwany zawał umiera jeden ze starszych mieszkańców , zostaje to uznane za konsekwencje dręczenia upiora. Władze miasta organizują publiczny samosąd, w efekcie którego sprawcy zostają skazani na brutalną publiczną chłostę (sic!) i pobyt w ośrodku leczenia zamkniętego. Po powrocie wszyscy wydają się zupełnie złamani, zniszczeni psychicznie, ale czy na pewno nie będą chcieli zemścić się za swą krzywdę?
+
Takiej katastrofy (w sensie subiektywnego odbioru oczywiście) się zupełnie nie spodziewałem. „Hex” to bardzo popularny tytuł, doskonale przyjęty tak w Europie, jak i w USA - specjalnie na tamten rynek autor przygotował „zamerykanizowaną” wersję powieści, z fabułą przeniesioną właśnie do USA. Do tego szereg pochlebnych recenzji i ocen, zarówno krajowych jak i zagranicznych - no, byłem prawie pewny, że mi się spodoba. A tutaj taki zonk!
Owszem, pomysł wyjściowy jest bardzo ciekawy i nowoczesny, są udanie straszące momenty , jest duszna atmosfera małego miasteczka i grupa umiejętnie wykreowanych, budzących zainteresowanie bohaterów, a wszystko to napisane jest kompetentnie, przejrzystym, przyjaznym dla czytelnika stylem. No ale co z tego, kiedy masa fabularnych niekonsekwencji i absurdów, kiepska, nieprzekonująca psychologia postaci (w powieści, która psychologią postaci stoi!) i źle wymyślony kierunek rozwoju akcji, wiodący do topornie wywiedzionych finałowych konkluzji licha, nieprzekonująca psychologia postaci (w powieści, która tą psychologią stoi), dopełniły miary klęski.
Najpierw te niekonsekwencje fabularne i psychologiczne . Najważniejsza z nich to postać samej wiedźmy. Z jednej strony traktowana jest jak dość pocieszna chora psychicznie staruszka, taka lokalna ciekawostka, jest wręcz zaczepiana i dręczona przez młodzież. Jednocześnie jednak jej postać budzi wręcz histeryczne, niczym konkretnym nieuzasadnione, przerażenie, zbyt wielkie, jak na relatywnie niewielkie zagrożenie, które niesie ze sobą (któżby tam pamiętał kilka trupów sprzed 50 lat?) prowadzące do zupełnie nieracjonalnych, nieprawdziwych psychologicznie zachowań. Masowa histeria, publiczne lincze, zamieszki…no helou, bez przegięć.
Im dalej, tym gorzej. Oto zrozpaczony ojciec gotów jest dla odzyskania dziecka do kompletnie irracjonalnego zachowania - „uwolnienia mocy wiedźmy”. No jasne, wszyscy czytaliśmy „Pet Sematary”, dla życia dziecka człowiek gotów jest na wszystko (Heuvelt topornie „podprowadza” tą decyzję w początkowych partiach powieści) no ale autor nie wywiódł, skąd przekonanie, że zastosowane środki będą skuteczne! Pomijając już fakt absurdalności całej decyzji - zażądam powrotu mego dziecka po to, by mogło ono zginąć w apokalipsie, którą spowodowałem jego powrotem. Prosto - wau.
No i do tego finał - w którym czytelnik ma dojść do przekonania, że to nie wiedźma a sama ludzkość, reprezentowana przez mieszkańców Black Spring, jest najgorszą potwornością , że nie upiory z przeszłości a ludzka podłość i okrucieństwo są najgorszym, co się może światu przydarzyć. Rany, to jest znakomita myśl, świetna wolna ( nawet jak niezbyt odkrywcza) ale powieść przedstawia ją zupełnie nieprzekonująco, wręcz „kwadratowo”. Nagle czytelnik ma zapomnieć o całej masie przerażających zdarzeń i tragedii wywołanych przez upiora czarownicy bo tak naprawdę winny wszystkiemu jest od zawsze „tłum z pochodniami”? Stanowczo lepiej obejrzeć sobie genialne „Dogville” Larsa von Triera - tam krytyka ludzkiej małości i podłości przeprowadzona jest mistrzowsko.
Tak, 3/10 to bardzo mało, to nie jest „wyważona ocena plusów i minusów” powieści, ona wyraża złość na te nonsensowne i nieprzekonujące wolty fabularne. No ale nic na to nie poradzę - obiektywnie „Hex” jest czymś na kształt „modern classic”, ważną nowoczesną powieścią grozy, subiektywnie mnie tak wkurzył i zirytował, że obawiam się po kolejne tytuły Heuvelta sięgnąć a i tej powieści polecić nie mogę.
PS.
To już znacznie lepsze były polskie „Chwile Ostateczne” Marcina Gryglika, powieść, która przeszła zupełnie bez echa, wykorzystująca podobny, „podkopułowy” motyw miasteczka odciętego od świata zewnętrznego (z fabułą zmierzającą w kierunku innego filmu - „Drabiny Jakubowej”).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz