Coś pięknego! Cudowny, smutny, piękny i przerażający weirdowy horror o bólu i niemożności pogodzenia się ze stratą najbliższych, świeży i mimo całej masy nawiązań do klasyki literatury (nie tylko grozy, jedną z głównych inspiracji „Poławiacza” jest sam „Moby Dick” Hermanna Melville’a) niezwykle oryginalny. Prawdopodobnie najlepsza powieść grozy wydana w 2022 w Polsce.
+
Dwu znajomych z korpo (panowie pracują w IBM) łączy trauma - utrata najbliższych osób. Żona Abe’a zmarła na raka piersi, całą rodzina Dana zginęła w wypadku samochodowym. Panowie starają się zagłuszyć swój ból wspólnym wędkowaniem.
Pewnego dnia Dan proponuje nowe łowisko - Potok Holendra. Abe jest zaskoczony - mimo że jest bardziej doświadczonym wędkarzem, zna doskonale okoliczne rzeki i strumienie, ta nazwa nic mu nie mówi - niemniej jest zaintrygowany i zgadza się na wyjazd.
W drodze nad Potok mężczyźni zatrzymują się w okolicznej restauracji na kawę i śniadanie. Kucharz, niespełniony nowojorski pisarz Howard (wink, wink) odradza to łowisko, a dopytywany o przyczyny opowiada upiorną historię „Der Fischera” - Poławiacza :
Sto lat temu w okolicy toczyły się prace zmierzające do zatamowania rzeki i utworzenia dużego zbiornika wodnego. W tragicznym wypadku (kolejnym!) pod kołami ciężkiego wozu zginęła żona jednego z robotników.
Po paru dniach „martwa” kobieta - a przynajmniej coś przypominające ją z wyglądu - wraca do osady. Mroczny, cuchnący stęchłą wodą upiór z czarnymi oczami budzi tylko grozę i przerażenie, a kolejne, coraz bardziej agresywne próby nawiązania przez nią kontaktu ze swymi dziećmi niosą narastające zagrożenie.
Jeden z robotników to wygnany z Niemiec (za mroczne, okultystyczne eksperymenty) naukowiec. Profesor część swych ezoterycznych lektur przywiózł do Ameryki, w nich też znajduje metodę, dzięki której uda mu się odesłać upiora martwej kobiety w zaświaty.
To jednak dopiero początek. Za wszystkim bowiem stoi bowiem tytułowy „Poławiacz” (zwany po niemiecku „Fischerem”). To on jest mrocznym magiem, którego czary wywołują przerażające fenomeny. Jego historia sięga w przeszłość, aż do XVIwiecznej Europy.
Profesor zbiera ekipę dzielnych badaczy - wszyscy wspólnie udają się do przeklętego domu Poławiacza. Czeka tam na nich Kosmiczna Groza, wrota do innej rzeczywistości, w której przelewają się czarne wody odwiecznego oceanu, gdzie żyje sam biblijny Lewiatan…
Dobra, powrót do teraźniejszości - poruszeni opowieścią Howarda przyjaciele podążają nad Potok Holendra. W umyśle Abe’a zaczyna krążyć mroczne podejrzenie dotyczące prawdziwego powodu, dla którego Dan wybrał to miejsce na połów….
+
Literatura grozy chętnie wykorzystuje motyw traumy po utracie ukochanej osoby, archetyp fabularny, w którym bohaterowie podejmują się najbardziej desperackich i przerażających starań sprzeciwiając się wyrokom losu i licząc na powrót najbliższych z krainy śmierci. Motyw ten obecny był w micie o Orfeuszu i Eurydyce, zaś najbardziej chyba znanym jego przykładem we współczesnym horrorze jest Stephen King i jego „Cmętaż Zwieżąt”. W ostatnich latach temat straty pojawił się np. w „Hex” Thomasa Olde Heuvelta (2013) czy u naszego Wojciecha Guni w jego cudownie przerażającej (i przerażająco smutnej) noweli „Miasto I Rzeka” (2018).
Właśnie z tym ostatnim tytułem budzi „Poławiacz” najsilniejsze skojarzenia. Mroczna powieść Johna Langana jest bowiem, podobnie jak proza Guni, tzw. „horrorem weird fiction”.
Zacznijmy na początek od definicji, czym jest „weird fiction”, gdyż weird jest czasami jako podgatunek literatury grozy negowany. Cóż, proponuję przeczytać back to back „Pieśni Umarłego marzyciela” Thomasa Ligottiego i „Nocną Zmianę” Stephena Kinga - dwa równie genialne zbiory opowiadań, drastycznie jednak się od siebie różniące metodą twórczą i klimatem. Ten pierwszy to właśnie „weird fiction”.
Najprościej napisać, że weird fiction to horror „artystyczny”, zrywający z ograniczeniami gatunkowymi, takie terytorium pośrednie między „bezprzymiotnikową” literaturą piękną, mainstreamem, a gatunkową grozą. Celem weirdu jest nie tyle rozerwanie, zabawienie czytelnika, co raczej wstrząśnięcie nim, skonfrontowanie z niepokojem, z mrokiem i tajemnicami istnienia.Tak rozumiany, podgatunek sięga od Franza Kafki czy Brunona Schulza do (a jakże!) Olgi Tokarczuk, pisarzy rzadko utożsamianych z horrorem.
Ale jest też grono autorów znacznie bardziej gatunkowo określonych, którzy nie rezygnując z klimatu i tematyki charakterystycznej dla weirdu, z wrażenia dziwności, nierealności otaczającego nas świata, tworzą jednocześnie przerażające czytelników jump scare’ami i pełnymi grozy fabułami horrory. Tutaj szlak wiedzie od samego H.P. Lovecrafta poprzez Thomasa Ligottiego do - no właśnie - Johna Langana.
O pewnych kłopotach, jakie wydawcom sprawiała właściwa klasyfikacja gatunkowa „Poławiacza”, a w konsekwencji, w promocji i sprzedaży książki, wspomina sam autor w podziękowaniach. Dla fanów horroru książka miała być zbyt wyrafinowana, dla koneserów literatury pięknej z kolei zbyt jarmarczna.
Niesłusznie, powieść Johna Langana jest bowiem tak doskonała, że ma szansę spodobać się i tym, i tym.
Przede wszystkim znakomicie opisana jest trauma bohaterów; ból i rozpacz jakie budzi strata najbliższych osób. To główny temat powieści - ten ból, który trawi nie tylko dwu wędkujących przyjaciół, ale i robotnika, którego żona zginęła pod kołami wozu, i patriarchę, który odpowiedzialny jest za sprowadzenie Poławiacza, a w końcu i samego Fischera - bo to przecież jego niezgoda na utratę jest punktem zapalnym początkiem wszystkich zdarzeń w powieści.
Konstrukcja „Poławiacza” ma charakter szkatułkowy - narratorowi trzon opowieści opowiada restaurator, któremu opowiedział ją znajomy pastor, który z kolei wydobył całą historię od pewnej pogrążonej w demencji staruszki (fanom weirdu przypomni się może „Dom Z Liści” Marka Danielewskiego).
Kapitalny jest styl Langana, dosłownie nie pozwalający się oderwać od lektury, łączący artystyczną maestrię ze sprawnością narracyjną, i to pomimo bardzo wyrafinowanej frazy i śladowej ilości dialogów (na myśl przychodzi tutaj Szymon Majcherowicz, podobnie lekko piszący swe weirdowe „novelle” w tomie „Otwieram Oczy”).
Od strony fabularnych „technikaliów” gatunkowych można nazwać „Poławiacza” „powieścią o czarowniku”. Der Fischer to właśnie napędzany, motywowany swoją stratą, bólem i tęsknotą Mroczny Mag badający tajemnice życia i śmierci ludzkiej.
Mimo przygnębiającego smutku, wybijającego się na pierwszy plan narracyjny powieść jest pełna dynamicznej akcji i gwałtownych scen grozy. Langan pisząc ją jest przez cały czas hardcorowym autorem horroru, wiernym regułom gatunkowym, łącznie z klasycznym , niczym w filmach de Palmy, końcowym jump-scarem.
Nad „Poławiaczem” unosi się bardzo silnie duch „dwu panów L - Lovecrafta i Ligottiego. Żyjący poprzez wieki czarnoksiężnik, magiczne księgi, gigantyczne monstrum mieszkające w morskich głebiach to elementy lovecraftowskie, podczas gdy sam pomysł pozawymiarowego czarnego oceanu, w którym dryfują pełne najmroczniejszych myśli, zła, zepsucia i nienawiści blade istoty godny jest wyobraźni autora „Cienia, Ciemności”. Choć przyznać też trzeba, że powieść Langana, pełna ludzkich emocji, miłości, rozpaczy, bólu rozstania, ideowo nie jest zbieżna z nihilizmem emocjonalnym obecnym w twórczości dwu słynnych mizantropów.
Szukanie innych tropów popkulturowych ukrytych w „Poławiaczu” to fascynująca zabawa, gra, do jakiej zaprasza czytelników Langan. Można sobie o tym poczytać w dobrym posłowiu, rozkodowującym niektóre cytaty i nawiązania. Chcę w tym miejscu odnieść się tylko do najważniejszego z nich (dotyczy bowiem jednej z mych najulubieńszych powieści).
Duch „Moby Dicka” Hermana Melville’a, o nim bowiem mowa, unosi się nad całością fabuły, począwszy od motta otwierającego powieść, przez samego Lewiatana (tak przecież nazywali białego wieloryba przesądni marynarze!) aż po finałowe sceny powieści, kiedy rozszalałe morze to porywa, to odsłania spowitego linami i hakami Poławiacza przykutego do cielska Lewiatana - to praktycznie cytat, parafraza tej samej, mrożącej krew w żyłach sceny z Ahabem i Moby Dickiem.
Chcąc się na siłę czepiać można uznać, że zbieg okoliczności powodujący, że naprzeciw Fischera staje, zamiast prostego kamieniarza, właśnie niemiecki profesor - okultysta nie zostaje satysfakcjonująco wyjaśniony. Trochę też rozczarowująca jest „wielka” tajemnica Reinera Schmidta. Człowiek się nieco większego tąpnięcia spodziewał. Ale sam się nie czuję przekonany tym marudzeniem, nic nie wzruszy najwyższej oceny, ja jaką „Poławiacz” zasługuje.
BARDZO poważny kandydat do miana najlepszego horroru wydanego w Polsce 2022. Kapitalna powieść, instant classic - dla wszystkich fanów grozy KONIECZNIE, dla fanów weird fiction - ASAP.
PS.
Niestety, proces wydawniczy spowodował, że z ilustracji Macieja Kamudy prawie nic nie zostało - tylko ciemnoszare bohomazy. Szkoda.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz