Druga część przygodowego cyklu fantastycznego, opisująca przygody kosmonauty Vuko Drakkainena na planecie Midgard. Nieco słabsza od pierwszego tomu (głównie za sprawą długo gramolącego się wątku samego Vuko), ale nadal zapewniająca solidną rozrywkę.
+
Po tym, jak Vuko pod koniec pierwszego tomu został przez „złego czarodzieja” zamieniony w …drzewo, Grzędowicz musiał się nieźle wysilić, by przywrócić go do fabuły. Użył do tego, wręcz bezczelnie - rozwiązania „deus ex machina” (i to dosłownie! Tym samym upodabniając ten motyw do „Amerykańskich Bogów” Gaimana). Aż zaskakujące, jak bardzo, koniec końców, udane to było wyjście.
Niestety, potem jest sporo gorzej. Drakkainen długo i nudnawo wędruje po krainie Węży, spotyka się z Bogami i Boginiami, natrafia na smoki, uczy się czarowania (panowania nad Pieśnią), by, na sam koniec, trafić do „swojego” Ludu Ognia i tam zaplanować kolejną akcję przeciwko złowrogiemu Van Dykenowi.
Na szczęście znacznie ciekawiej rozwijały się w tym tomie losy Ardżuka, uciekającego przed siepaczami Pramatki następcy Tygrysiego Tronu do odległej krainy Ludzi Niedźwiedzi. Na swej drodze przyjdzie mu odwiedzić demoniczną Czerwoną Wieżę kultystów Pramatki, walczyć z wysłanymi skrytobójcami, zostać pojmanym przez własnych stronników, którzy jednak nie rozpoznają w nim młodego cesarza, na koniec zaś udać się w podróż na straszliwą pustynię, oddzielającą jego świat od krainy Ludzi Niedźwiedzi.
+
Jak napisałem, pierwszy tom był lepszy, dynamiczniejszy, więcej w nim było przygód i akcji. Wątek Drakkainena długimi momentami przynudzał, by dopiero w zakończeniu nieco przyspieszyć. Za utrzymanie odpowiedniego tempa odpowiadał tym razem głównie zgrabnie rozwijany wątek Ardżuka.
Napisane wszystko jest znakomicie, czyta się bardzo dobrze, Grzędowicz wyjątkowo sprawnie buduje narrację, opisuje dynamiczne sceny fabularne, opisy scenografii świata Midgardu. Specjalnie nie psychologizuje, „Pan Lodowego Ogrodu” to powieść przygodowa, nastawiona przede wszystkim na szybką akcję.
Obaj bohaterowie się dobrze wymyśleni (choć obecna wersja Cyfrala występująca pod postacią…disneyowskiej wróżki to „o jeden most za daleko”), już czekamy na ich spotkanie i wynikające z tego fabularne implikacje. Obaj dysponują wiernymi, w sumie mocno do siebie podobnymi drużynami zaprawionych w bojach weteranów. Swoistą ciekawostką jest z kolei…brak ciekawszych postaci kobiecych. Owszem, przy każdym bohaterze pojawia się kochanka, w tle snują się jakieś boginie, kapłanki czy, w końcu, upiory, ale jednak zasadniczo „Pan Lodowego Ogrodu” to bardzo „męska” proza.
Mimo nieco słabszego tempa - nadal przednia rozrywka, jedna z ważniejszych sag polskiej fantastyki. Going forward do tomu trzeciego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz