Wstrząsające zakończenie opowieści o losach Thomasa Covenanta Niedowiarka, godny finał tej fascynującej sagi, rozpiętej pomiędzy wzniosłością i patosem „Władcy Pierścieni” a mrokiem i drapieżnością „Gry O Tron”
+
Thomas Covenant już po raz trzeci zostaje przyzwany do Krainy, bo pomóc jej w zmaganiach ze straszliwym Lordem Foulem. Z tym, że jak wiadomo, Niedowiarek nie bardzo wie, w jaki sposób miałby się przysłużyć obronie Krainy. Nadal nie potrafi przeniknąć tajemniczej magii białego złota (czyli swej ślubnej, platynowej obrączki), jedynej siły, która mogłaby pokonać wszechmocne zło Foula.
No właśnie, sytuacja w ostatnim tomie trylogii jest już zupełnie tragiczna. Gigantyczna armia sił zła pod widzą Furii-Giganta Sheola oblega Revelstone, którego obroną kieruje Wielki Lord Mhoram (tak, awansował od poprzedniej części). W Krainie panuje wieczna Zima, a Furia ma moc wskrzeszania umarłych, powiększających jego siły (niektóre elementy brzmią znajomo, c’nie?).
Tymczasem Covenant wraz z powracającym do sagi gigantem Pianościgłym udają się, niczym komandosi, z misją za linie wroga - Niedowiarek postanawia dotrzeć do Ochronki Foula i stanąć ze Złem twarzą w twarz…
+
Ostatnia część trylogii jest najbardziej mroczna i ponura. Atomosfera klęski, przygnębienia, choroby (Covenant tym razem nie zostaje uleczony z trądu i przez całą opowieść obserwujemy jego postępująca chorobę) i braku nadziei jest obezwładniająca.
Ogólny schemat fabularny uderzająco przypomina Powrót Króla. Podobnie jak u Tolkiena, militarne siły Dobra mają za zadanie jak najdłużej związać walką armie Zła - losy wojny zależą jednak od śmiałego rajdu grupki straceńców. I muszę przyznać, że o ile nudne mękolenie duetu Frodo/Sam było najmniej przekonującym elementem Władcy Pierścieni, o tyle pełna pasji, mroku i dzikich twistów fabularnych wyprawa Covenanta jest genialnym zwieńczeniem całej trylogii. Walka o Mithil Stonedown, zdrada w obozie Ramenów, podstępne pojmanie przez furię, showdown przy Kolosie Zagłady, wreszcie końcowa wędrówka przez Wyniszczone Równiny i walka z samym Foulem - to się czyta z zapartym tchem, to zostanie w czytelniku na zawsze.
Równie pasjonujące jest oblężenie Revelstone. Tutaj mamy fantasy militarną w klimacie wprost z kart Gry O Tron (a jeszcze bardziej z serialu - szczególnie zaś bitwy o Winterfell; polscy czytelnicy przypomną sobie może też oblężenie Kamieńca z Pana Wołoyjowskiego). Ciężkie walki następują na przemian z kapitalnie opisanymi atakami mrocznej, złej magii.
No a tle tych wszystkich zachwycających, pędzących na łeb na szyję przygód cały czas pamiętać trzeba, że cała Kraina, wszystkie niezwykłe zmagania, to tylko sen chorego, umierającego szaleńca (w tym kontekście ponura, depresyjna aura ostatniego tomu staje się jeszcze bardziej zrozumiała).
Wspaniałe, genialne, równe i Tolkienowi i Martinowi. Powinien być jeszcze jeden serial. Choć pewnie ten użalający się nad sobą, mocno antypatyczny antybohater - Covenant, wydaje się mniej atrakcyjny fabularnie. Ale jakaż to byłaby rola !
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz