Popularność Grabińskiego, zrodzona świetnym "Demonem Ruchu", tak, jak szybko urosła, tak szybko zaczęła spadać. Trzeba jednak uczciwie przyznać, że główną odpowiedzialność za ten stan rzeczy ponosił sam Wielki Stef. Zamiast bowiem kolejnych zbiorów rewelacyjnych opowiadań zaczął on pisać "powieści fantastyczne", a z ich oceną już nie jest tak różowo. Koronnym przykładem jest tutaj "Salamandra".
Historia opowiedziana w "Salamandrze" jest stara jak świat. Bohater powieści tak bardzo szanuje i podziwia swą piękną narzeczoną, że nie śmie ani myśleć o niej w kontekście erotycznym. A że młoda krew nie woda, upust swym fizycznym żądzom daje w płomiennym romansie z poznaną na balu rudowłosą nieznajomą. Ta okazuje się regularną czarownicą; zabiera go na diabelski sabat - rodem zupełnie z mokrych snów Micińskiego czy Kostrzewskiego, a na narzeczoną rzuca klątwy, od których ta zaczyna paskudnie chorować.
Przerażony narastającym złem bohater wraz z przyjacielem - "białym" magiem rusza w magiczny pościg za czarownicą. Panowie odkrywają podziemne lochy ciągnące się pod rzeką, w których ukryte jest źródło pochodzenia magii Salamandry. W końcu dochodzi do czarodziejskiego pojedynku - naprzeciw siebie stają czarna i biała magia...
Jest w "Salamandrze" dużo dobrego. Żwawe tempo, mnóstwo fajnie wykorzystanych elementów narracyjnych - czarodziejskie pojedynki, przeklęte księgi magiczne (zupełnie jak u Lovecrafta), satanistyczna orgia, Lucyfer, (mniam !), laleczki voodoo, seanse spirytystyczne. Do tego dochodzą namiętny grabiński erotyzm, śmiałe wizje (świetny dualizm "magicznego domu"), wspaniałe sceny pościgu za "magicznym śladem" w lochach (tutaj z kolei przypominają się sceny z "Charlesa Dextera Warda"), w końcu zaś dobrze prowadzona detektywistyczna akcja.
Ale wszystko co dobre przeplatane jest w powieści całymi stronami ciężkostrawnego okultystycznego bajdurzenia, na dodatek podawanymi z tak śmiertelną powagą, że, paradoksalnie, aż się chce śmiać. Stanisław Lem napisał kiedyś o "Salamandrze" że to "okultystyczny produkcyjniak" i trudno się nie zgodzić z tą opinią. Opisywane z namaszczeniem rytuały, stroje ofiarne, przyrządy, nabzdyczone do granic śmieszności kwestie "białego" maga - nie wiem, może dla okultystów te fragmenty mają jakieś znaczenie, ale z punktu widzenia "zwykłego" fana grozy wszystko to psuje tylko rytm narracji, niezamierzenie śmieszy lub, dla odmiany, nuży i irytuje.
Niezbyt też ciekawie wykreowane są główne postaci dramatu. O ile sama tytułowa Salamandra jest intrygująca, seksownie demoniczna i wyuzdana, to już "biały" mag nudzi śmiertelnie. A zachowanie samego narratora, zwalającego całą winę za swój romans na "czary" kochanki - słabe do bólu.
Na domiar złego przy pisaniu "Salamandry" Grabińskiego, po paru latach względnej dyscypliny formalnej, kiedy to trzymał w karbach swój nadmiernie rozhisteryzowany styl pisania, znowu zaczęła nieco opuszczać samodyscyplina. Znowu zaczęły mu się przydarzać komiczne w swej bombastyczności czy sztucznym przepoetyzowaniu fragmenty.
I taka jest cała "Salamandra" - niczym złocista jaszczurka z czarnymi plamami. Fan Stefana przeczyta i, koniec końców, znajdzie sporo grabińskiego uroku, ale znajomości z dziełem Mistrza nie warto zaczynać od tej książki
PS.
Grabiński pisał "Salamandrę" w roku 1922, wydając ją u szczytu swego powodzenia. Niestety, tak, jak pisałem na początku, wydawanie pretensjonalnych powieści mocno wystudziło jego karierę i doprowadziło do tego, że jeszcze za życia został on autorem mocno zapomnianym. Przydałby mu się dobry, wymagający agent...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz